Brazylijczycy z grupy Blue Mammoth, podpisawszy w ubiegłym roku kontrakt z wytwórnią Masque Records, doczekali się wydania swojego debiutanckiego krążka zatytułowanego po prostu „Blue Mammoth”. Album zawiera siedem kompozycji, składających się na ponad godzinną muzyczną przygodę z Błękitnym Mamutem. Grupa formalnie powstała w 2009r., lecz jej początków należy szukać w roku 2002. Wtedy to basista i producent muzyczny Julian Quilodran, po rozpadzie swojej grupy The Octohpera, rozpoczął współpracę z klawiszowcem i kompozytorem Andre Michelim. Obok Juliana i Andrei zespół tworzą jeszcze Thiago Meyer (perkusja, wokal) i Cesar Aires (gitary, wokal).
Muzyka, jaką prezentuje formacja Blue Mammoth to nic innego jak klasyka gatunku, czyli typowy rasowy neo prog. Jest tu dobry wokal i muzyka dobrze osadzona w kierunku i stylistyce najbardziej charakterystycznej dla rocka progresywnego. Instrumenty klawiszowe dodają kolorytu tej produkcji tworząc fajne smaczki i ściany przestrzeni. Jest OK.
Na program płyty składają się trzy długie, wieloczęściowe kompozycje (tytułowa „Blue Mammoth”, „Rain Of Changes” oraz „Quixote’s Dream”) oraz cztery krótsze, pięciominutowe utwory: „Metamorphosis”, „The Same Old Sad Tale”, „Ressurection Day” i „Infinite Strangers”. I to one podobają się najbardziej przy pierwszym zetknięciu z muzyką Brazylijczyków. Z czasem jednak do głosu dochodzą te dłuższe, bardziej złożone utwory. Okazują się one nie tak skomplikowane, na jakie z pozoru wyglądają na początku. Bo generalnie ta 64-minutowa płyta zawiera muzykę dosyć łatwo przyswajalną w odbiorze. Lekkostrawną. Lecz nie bez wad niestety.
Trochę na minus i, co bardzo adekwatne do nazwy „Niebieski Mamut”, jest całość materiału, który przedstawiają na albumie, a mianowicie to, że nie jest to nic odkrywczego. Powtarzam się zapewne do znudzenia, ale... owa produkcja nie powala jakimś interesującym, innym, eksperymentalnym, nieprzewidywalnym brzmieniem czy aranżem. Wszystko jest totalnie przewidywalne i, jak dla mnie, to jest minus, i to spory, każdej produkcji. Zawsze pasuje, chociaż troszkę, posolić lub dodać jakąś inną przyprawę. Wtedy cała potrawa nabiera kolorytu i innego smaku, z reguły zawsze lepszego.
Jak na debiut jest super, jak na umiejętności też nienajgorzej, ale zważywszy na jakość pomysłów i fakt, że muzycy nie grają od wczoraj, jest… średnio.