Najnowszy album Muse nie przynosi wielkich rewolucji. Potwierdza jedynie olbrzymie możliwości zespołu, rzadko spotykane w świecie pop-rocka progresywne podejście zaowocowało kolejną dobrą płytą. Pewnie jedną z lepszych premier tego roku.
Muse to zespół, który bardzo inteligentnie wykorzystuje historię muzyki popularnej. Mieszając różne style i rozwiązania – na pierwszy rzut oka być może nawet niepasujące do siebie – tworzy nową jakość. Bardzo wysoką jakość. „The 2nd Law” jeśli nie jest albumem progresywnym, to na pewno bardzo bogatym i bardzo różnorodnym. I cóż z tego, że niektóre utwory brzmią jakby zostały wyjęte z repertuaru Queen („Survival”), inne jakby zostały podkradzione U2 („Big Freeze”), a jeszcze inne zawierają elementy elektro synt-popu z lat osiemdziesiątych (nieco depeszowo – petshopbojsowy „Follow Me”), skoro Muse potrafi nadać temu niezbędną nutkę oryginalności. Efekt jest taki, że piosenki, choć podane ze wszech miar nowocześnie, spodobają się zarówno fanom starego rocka jak i sympatykom melodyjnego popu, a i fani progresji znajdą tu coś dla siebie. A to nie wszystko, bo pod koniec albumu kryją się dwa utwory o charakterze klubowym. To wyraźny sygnał od muzyków – my możemy wszystko! I chwała im za taką odwagę.
Tym bardziej, że na odwadze się nie kończy. Obojętnie, czy zespół przygotowuje jakiś temat na rockowo, popowo, progresywnie, klubowo, czy elektronicznie – zawsze trzyma wysoki poziom, utwory nie sprawiają wrażenia pastiszów i przede wszystkim świetnie brzmią. Co ważne, ten eklektyzm się broni, podobnie jak w przypadku ich brytyjskich, choć mniej popularnych kolegów z Archive. Nawet jeśli piosenka zbliża się mocno do stylistyki Queen lub U2, to wszystko i tak określone jest motywem, bądź zagrywką charakterystyczną dla stylu Muse.
Pomysł w gruncie rzeczy jest dosyć prosty. Muse to trio, którego możliwości brzmieniowe nie są zbyt szerokie. Gitara, bas, perkusja, bardzo charakterystyczny, dominujący wokal, a ta podstawa mocno podlana elektroniką. Języczkiem u wagi często są zróżnicowane proporcje i Muse nie celuje tu raczej w rozsądek. Ta grupa potrafi przywalić mocnym riffem i jakby zeppelinowym rozmachem („Supremacy”), by kilka utworów dalej ustawić konsoletę na wzór Depeche Mode i zabrzmieć syntezatorowo – elektronicznie. Siła w konsekwentnej różnorodności. A ostatnie osiem minut tego albumu to już absolutna dyskoteka. Ale na jakim poziomie!
„The 2nd Law” to płyta wymierzona w nasze czasy, jakby ukierunkowana na współczesnego młodego słuchacza, który szuka czegoś wyjątkowego, trzymającego pewien poziom artystyczny, ale masowego i popularnego, nowoczesnego, ale zarazem przypominającego najlepszą brytyjską rockową i popową tradycję. Trudne do pogodzenia, ale panom z Muse najwyraźniej się udało.