Wszyscy umrzemy w nieświadomości ile to wspaniałych płyt nie dane nam było usłyszeć. O ilu nigdy się nie dowiedzieliśmy, do ilu nie dotarliśmy. Przypadek sprawił, że dowiedziałem się o tej płycie. Będąc w wakacje w najlepszym sklepie płytowym w Polsce zapytałem największego fachowca od starego rocka i zarazem właściciela tego sklepu co mi jeszcze z „nowości” poleca. Polecił parę płyt. Świetne, ale ta od razu zwróciła moją szczególną uwagę -pozycja autorstwa grupy Strange Days. Dźwięki, które każdy fan starego, nieznanego rocka kocha. Po powrocie do domu włożyłem szybko płytę do odtwarzacza CD i płyta z małymi przerwami „siedzi” tam do dzisiaj. I podoba się coraz bardziej...
Kompletnie nieznana grupa. Połowa lat 70. Prawie wszystkie dobre płyty już się ukazały, powoli zbliża się era disco i punk. Ale niektórzy dalej grają dobrego rocka progresywnego. Tak jak oni. Płyta została nagrana dla wytwórni Retreat Records. Producentami byli Derek Lawrence i Big Jim Sullivan. Na okładce kompaktowego wznowienia płyty przeczytamy, że muzyka Strange Days inspirowana była wczesnym Genesis, Yes i Camel. Zgoda. Dodam, że jak Camel, to od razu przychodzą mi na myśl „Never Let Go” czy „Lady Fantasy” (czyli Camel w swoim najlepszym wydaniu). Liderem grupy, autorem tekstów i muzyki był (śmieszny trochę wygląd – proszę zobaczyć we wkładce. Nigdy był kogoś o takim wyglądzie nie posądzał o taki muzyczny talent – jednak pozory mylą) świetny do tego wokalista i gitarzysta Graham Ward. Cały kwartet gra nieziemsko. Klawisze tworzą „ten” klimat – prawdziwy, kochany, stary rock progresywny. To najlepsza płyta jaką nabyłem w tym roku (a trochę znowu nabyłem). Dołączyła do moich ulubionych płyt na honorową półkę obok Indian Summer i Czar. Gdy zagrałem ją znajomym od razu pojawiły się pytania: „co to i gdzie to kupić?”. Trzeba szukać w dobrych sklepach i radzę się pośpieszyć bo nakład pewnie niewielki. Radość wielka ze słuchania takiej muzyki. Dokładna analiza jest zbędna – liczą się emocje. Kto kocha ten stary, nieco już zapomniany rock, niech kupi. Utwory są długie, dominują w nich zmienne tempa, solówki są przepiękne, a melodie genialne. Dobry prezent na święta. Zanim umrę mam nadzieję jeszcze kilka takich płyt poznać.
SKŁAD:
- Graham Ward / vocals, lead guitar
- Eddie McNeil / drums, percussion
- Phil Walman / vocals, bass
- Eddie Spence / keyboards
TRACKLISTA:
1. 9 Parts To The Wind
2. Be Nice To Joe Soap
3. The Journey
4. Monday Morning
5. A Unanimous Decision
6. 18 Tons