Deep Purple - Machine Head (40th Anniversary Deluxe Edition)

Tomasz Kudelski

ImageWraz ze spadkiem sprzedaży muzyki wytwórnie muzyczne, aby zwiększyć obroty przyjęły strategię oferowania znanych płyt pod marketingową postacią wersji zremasterowanej, zmiksowanej czy w inny sposób wzbogaconej „deluxe anniversary edition”. Wraz z rozwojem nowych formatów dźwięku zjawisko to przybrało na sile nie musząc martwić się już nawet specjalnie o nowy „content”. Polityka ta ze szczególną siłą żeruje na klasycznych rockowych albumach zakładając, zresztą słusznie, że trochę starsi wiekiem, konserwatywni i mający głębsze portfele fani nie zawiodą i z sentymentu nabędą ponowie odświeżony nowy-stary album ulubionego wykonawcy.

Proceder ten nie omija również bogatego dorobku grupy Deep Purple. Po ponownym rocznicowym wydaniu wszystkich studyjnych płyt zespołu z okresu 68-76, które okazały się stosunkowo dużym sukcesem zarówno artystycznym jak i komercyjnym, czas było zakręcić kołem fortuny.

I tak, z okazji 40-lecia wydania płyty „Machine Head”, ukazał się pięciopłytowy box tej płyty.

Biorąc pod uwagę, że w 1997r. ukazała się już dwupłytowa wersja tej płyty, gdzie cały jeden krążek stanowiły wyśmienite remiksy autorstwa Rogera Glovera, artystyczna potrzeba ponownego wydania tej płyty na 5 dyskach była mocno kontrowersyjna. Jako, że los fana jest ciężki, to mimo absolutnej pewności co do irracjonalności tej decyzji, po raz 4 w życiu stałem się posiadaczem płyty Machine Head, tym razem w pięciu odsłonach.

A co tak naprawdę dostaliśmy? Nowy remaster oryginalnego albumu (ani lepszy ani gorszy od tego z 1997r.), ponownie „Roger Glover Remix” z 1997r., wersję DVD audio opartą o kwadrofoniczny remix z 1972r., już też wcześniej dostępną na rynku wersję CD opartą o kwadrofoniczny mix z roku 1972 r. oraz nowy remix koncertu nagranego dla BBC w 1972 r., który ukazał się wcześniej jako część dwupłytowego wydawnictwa „In Concert 70-72”.  Tak więc nie ma na tym albumie ani jednego nowego dźwięku, w stosunku do wcześniej opublikowanych wersji, co stanowi duży minus tego wydawnictwa. Inną sprawą jest, że po prostu przeczesane archiwa nie zawierają już nic nowego, co można by jeszcze opublikować. Nawet pod względem edycyjnym box nie specjalnie zachwyca.

O płycie „Machine Head” oraz okolicznościach jej nagrywania w Montreux w ruchomym studio The Rolling Stones w grudniu 1971r. napisano już wszystko lub prawie wszystko.  Należy jednak wspomnieć, że na początku stycznia 2013r. w następstwie wypadku na nartach zmarł Claude Knobs - wieloletni dyrektor Montreux Jazz Festival  i przyjaciel zespołu unieśmiertelniony jako „funky Claude” w tekście utworu „Smoke On The Water”. 

No właśnie, płyta „Machine Head” kojarzona jest przede wszystkim z tym utworem, który zapewnił Deep Purple rozgłos i chwilową popularność w Stanach Zjednoczonych. Młodzi adepci sztuki gitarowej dostali zaś ponadczasową pomoc naukową w postaci prostego, nośnego riffu, od którego większość zaczyna swoją przygodę z instrumentem.

Co ciekawe, sam zespół początkowo nie zdawał sobie sprawy z wagi tej kompozycji, która traktowana była jako klasyczny wypełniacz płyty, którym patrząc się od strony artystycznej ten utwór jest.  Grupa Deep Purple początkowo nie wykonywała tego utworu na koncertach (vide świetny występ zarejestrowany w KB Hallen w Danii 1 marca 1972 roku).  „Smoke On The Water” to fajny koncertowy numer do poskakania i pośpiewania, ale poza tym niewiele więcej.

Ciekawostką jest, że Roger Glover przygotowując własny autorski mix odnalazł na taśmach z sesji trochę alternatywnych dźwięków, które nie trafiły na płytę lub były wykorzystane wyłącznie w mixie kwadrofonicznym. Między innymi podmienił solo Blackmore’a na alternatywną wersję (dużo ciekawszą niż oryginał). Podpadł tym samym „człowiekowi w czerni”, który od tamtej pory, jak twierdzi, nie rozmawia z Gloverem.

Płytę otwiera „Highway Star” - utwór, który obrósł legendą tylko trochę mniejszą niż „Smoke On The Water” i który to przez lata otwierał koncerty Deep Purple.  To już hardrockowy klasyk pełną gębą. Idealne rytmicznie połączenie pracy sekcji oraz gitary i organów Hammonda wypracowuje niezwykłą dynamikę tego utworu.  Przy czym warto zwrócić uwagę, że partie te są grane nadzwyczaj delikatnie i dopiero ich suma tworzy specyficzną dynamikę nieosiągalną dla większości zespołów. Na koncertach utwór był wykonywany już dużo bardziej agresywnie i mniej czysto. I ta wersja studyjna ma trochę inny charakter.  Uwagę zwracają piękne barokowe solówki, zarówno organów jak i gitary, które z powodzeniem można zaliczyć do solówek wszech czasów. Ritchie Blackmore doprowadził do artystycznej perfekcji klasyczno–barokowy styl grania, który jego liczni apologeci sprowadzili do często zwulgaryzowanej postaci, gdzie technika i szybkość wzięła górę nad muzykalnością.

Kolejnym utworem z płyty, na który warto zwrócić uwagę jest „Pictures Of Home”. Jedyny utwór z płyty „Machine Head”, którego Deep Purple nigdy nie wykonało na żywo z Blackmorem w składzie.  Po raz pierwszy w koncertowym repertuarze Deep Purple utwór ten znalazł się dopiero, gdy obowiązki gitarzysty przejął Joe Satriani. Przy czym zdecydowanie najlepsze koncertowe wersje tego utworu można usłyszeć z towarzyszeniem orkiestry symfonicznej na płycie „Live At The Royal Albert Hall” z 1999r. czy na płycie „Live At The Rotterdam” z roku 2000. W moim prywatnym rankingu jest to najlepsza kompozycja na tym albumie i na pewno Top 3 najlepszych utworów Deep Purple, która ogniskuje w sobie najlepsze cechy ich stylu. Począwszy od potężnej perkusyjnej kanonady, poprzez uwodzący lekko orientalną melodyką riff, wspaniały śpiew Gillana po energetyczne solówki gitary, organów oraz basu.

Kolejny wybitny utwór z tej płyty to „When A Blind Man Cries”. No tak, formalnie była to tylko strona B singla „Never Before”, ale obecnie utwór obecny jest na wydaniach CD. Trudno z dzisiejszej perspektywy zrozumieć decyzję o potraktowaniu tej smutnej bluesowej ballady w ten sposób.  Sam fakt, że utwór ten jest łagodniejszy i odstaje brzmieniowo od pozostałych jest mało przekonującym uzasadnieniem. Jeszcze większe różnice stylistyczne panowały bowiem na płycie „Fireball”, gdzie znalazła się jeszcze bardzie odjechana ballada country – „Anyone’s Daughter”.

To też utwór, który do stałego setu koncertowego trafił dopiero w okresie Joe Satrianiego i od tamtej pory jest regularnie wykonywany. Jest to jeden z utworów, których z jakiejś przyczyny nie znosił Blackmore, utwór ten został wykonany wcześniej na żywo wyłącznie raz, gdy złożony chorobą Blackmore został zastąpiony jednorazowo przez nieżyjącego już gitarzystę Randy’ego Californię.

Polecam słuchać tego nagrania w wersji zremiksowanej przez Rogera Glovera, która w pełni uwypukla klasę, z jaką Deep Purple wykonuje tę prostą bluesową balladę, a w szczególności przejmujący wokal Gillana będącego wówczas u szczytu swoich możliwości. Geniusz Deep Purple ujawnia się zresztą, gdy porówna się oryginalną wersję z licznymi coverami tego utworu, którym nie udaje się przeważnie zbliżyć do nastroju oryginału. Z wykonań Deep Purple należy zwrócić uwagę na wersję live z płyty „Live In Rotterdam” z 2000 roku, gdzie utwór wzbogacony jest orkiestrowym wstępem opartym na „Adagio For Strings” Samuela Barbera.

Do kanonu koncertowego Deep Purple należy również szybki bluesowy „Lazy”, który wykonany z hardrockową energią pokazuje, że niezależnie od stylu Deep Purple w tym okresie było warsztatowo poza konkurencją oraz jeszcze bardziej dynamiczne „Space Truckin’”, które na koncertach zastąpiło „Mandrake Root” jako wehikuł do zespołowych improwizacji na żywo.

Na koniec pozostały dwa utwory, które nie zrobiły dużej koncertowej kariery. Mocny, bluesowy „Maybe I’m A Leo” oraz „Never Before” - krótka piosenka, idąca w kierunku krótszej i rzekomo przebojowej formuły.  Trudno z dzisiejszej perspektywy zrozumieć dlaczego to właśnie „Never Before” zostało wyłonione pierwotnie do promocji albumu.

Wypada również powiedzieć też parę słów o dołączonym do boxu materiale live. Jest to koncert zagrany w studio Radia BBC. Artystycznie nie był to występ na miarę możliwości koncertowych Deep Purple. Zwraca uwagę chyba jedyne ówczesne wykonanie na żywo utworów „Maybe I’m A Leo” oraz „Never Before”, które jednak dużo nowego nie wnoszą.  Bardzo dobrze brzmi też zagrany na bis utwór „Lucille”. A jeżeli chodzi o pozostałe utwory, to lepiej sięgnąć po inne wydawnictwa z tego okresu.

„Machine Head” zamyka trylogię wielkich studyjnych płyt Deep Purple. Czy jest płytą najlepszą?  Można z tym polemizować. Niewątpliwie muzyka zawarta na tej płycie stworzyła mocny fundament w procesie kształtowania się współczesnej formy hard rocka i heavy metalu. Jednak Deep Purple jako zespół nigdy nie dorobili się tak jednolitego i spójnego w przekazie stylu, jak Led Zeppelin czy Black Sabbath. Targane częstymi zmianami personalnymi Deep Purple nagrywało płyty dużo bardziej różnorodne stylistycznie niż dwie konkurencyjne ikony rocka. To różnorodność, która dla najzagorzalszych fanów Deep Purple było zaletą, nie sprzyjała tworzeniu się mitu, legendy i spójnego wizerunku, który powinien otaczać zespół kultowy. 

W konsekwencji Deep Purple nigdy nie doczekało się nurtu, który w sposób udany nawiązywałby bezpośrednio czy twórczo rozwinął styl zespołu. Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest niewątpliwie osoba Jona Lorda, który w hard rocku czy heavy metalu nigdy nie doczekał się godnego następcy. Zaś gitarzyści typu Yngwie Malmsteen w zasadzie profanowali styl gry ukształtowany przez Ritchie Blackmore’a.  Wprost powołujące się na Deep Purple zespoły z kręgu nowej fali heavy metalu, jak np. Iron Maiden w istocie grały muzykę dosyć luźno nawiązującą do twórczości Deep Purple.  Metallice czy zespołom z nurtu grunge było też stylistycznie bardziej po drodze z brudnym brzmieniem Black Sabbath czy Led Zeppelin niż z bardziej klasycyzującym, wyrafinowanym, trudniej definiowalnym, stylem Deep Purple.

Odnoszę wrażenie, że obecnie grupa Deep Purple, zaliczane wciąż do klasyków hard rocka, większy wpływ wywiera obecnie na zespoły z nurtu rocka progresywnego, niż na zespoły metalowe.  Nie zmienia to jednak postaci, że dla mnie Deep Purple pozostaje zespołem zdecydowanie największym i najwspanialszym.

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok