VII Festiwal Rocka Progresywnego - Gniewkowo, 29-30.06.2013

Marek J. Śmietański

Ten tekst nie miał zostać napisany, a właściwie to pomimo dużych chęci i mnóstwa niezapomnianych wrażeń miał pozostać nienapisany. Jednak stało się inaczej, co jest zasługą Artura Chachlowskiego. Na wstępie muszę przeprosić za miejscami nieskładną bądź niespójną relację, ale powstała ona na podstawie notatek pisanych naprędce w trakcie poszczególnych występów, przerywanych robieniem zdjęć i rzetelnym słuchaniem muzyki. A ponieważ czas wciąż ucieka jak oszalały, za chwilę niektóre słabsze doznania okażą się zaginione w akcji*, to wszystko należało jak najszybciej zredagować, aby chociaż nadawało się do czytania. Z drugiej strony bardzo często pierwsze wrażenie jest bardziej istotne, gdy należy oddać nastrój i atmosferę chwili. Niektóre opinie w efekcie mogą być kontrowersyjne jako czysto subiektywne odczucia. Ale przejdźmy do sedna. W dniach 29-30 czerwca w Gniewkowie odbyła się już siódma edycja Festiwalu Rocka Progresywnego, ale dopiero po raz trzeci w formie dwudniowej, co dało możliwość zaprezentowania się aż siedmiu polskim zespołom pukającym do progresywnego nieba bram. Zestawienie wykonawców zaproszonych przez organizujące festiwal Stowarzyszenie Inicjatyw Niezależnych „Progres” okazało się w zakresie reprezentowanych podgatunków bardzo eklektyczne, dzięki czemu niemal każdy z widzów mógł znaleźć coś dla siebie. Po przyjeździe do niewielkiego kujawskiego miasteczka tuż po południu okazało się, że (bardzo) wczesnym rankiem dotarli tam już muzycy zespołów Arlon i AnVision, a organizatorzy starają się solidnie, aby wszystko było dopięte na ostatni guzik. Na miejscu panowało pewne zamieszanie, co jednak w niczym specjalnie nie przeszkadzało, tym bardziej, że ogólna atmosfera była bardzo przyjemna, a wszyscy w doskonałych humorach. Przecież spontaniczność jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Przed planowaną porą rozpoczęcia festiwalu w Parku Wolności zaczęli gromadzić się fani rocka progresywnego, którzy zjechali z bardzo różnych regionów Polski, aczkolwiek ilość widzów nie była specjalnie oszałamiająca.

 

ImageOczywiście cała impreza rozpoczęła się niewielkim poślizgiem jak niemal wszystkie koncerty rockowe. Punktualny okazał się jedynie perkusista i założyciel zespołu Arlon - Paweł Zwirn, który jako pierwszy pojawił się na scenie (jeszcze przed oficjalnym otwarciem). Historia zespołu budzi naturalne skojarzenia z Wojtkiem Szadkowskim, na tym jednak powiązania z Satellite się zamykają, bo muzycznie Arlon lokuje się znacznie bliżej Riverside niż spadkobierców Collage, a Paweł z wyglądu przypomina raczej młodszego brata Mike’a Portnoya. Przemyska kapela, która cały materiał zawdzięcza klawiszowcowi (a zarazem saksofoniście) Jackowi Szottowi, choć nie oferuje specjalnie odkrywczej muzyki, to jednak dysponuje bardzo rzetelnym warsztatem, co zaprezentowała na gniewkowskiej scenie wraz ze świetnym zgraniem. Ale czegóż więcej wymagać od pewnego rodzaju debiutantów - w dniu koncertu miała miejsce premiera ich pierwszej płyty On The Edge: solidna sekcja rytmiczna, w której na basie gra Maciej Napieraj (niemal mylony przez niektórych widzów z Grzegorzem Skawińskim), bardzo efektownie i profesjonalnie brzmiące klawisze, miejscami zastępowane saksofonem, czysto neo‑progresywne precyzyjne partie gitarowe Wiesława Rutki oraz solidny wokal Pawła Szykuły (który powinien jednak trochę popracować nad pewnością siebie i zachowaniem na scenie, choć być może nieco zawiniła trema). Wszystko to razem wzięte zrobiło bardzo przyzwoite wrażenie, tym bardziej, że dość skomplikowane kompozycje wykonane na żywo były znacznie ostrzejsze i bardziej wyraziste niż na płycie studyjnej (wykonanej zresztą w całości).

Setlista Arlon: On the edge / Dream / Everything For Her / Lies / The Key / It’s Your Day / Can I / Equals / Was It Worth It (bis)

 

 

ImageNastępny zespół – pochodzący z podkrakowskich Myślenic HellHaven - zaczynał swoją karierę w nurcie hard’n’heavy i dopiero niedawno dojrzał do muzyki określanej przez siebie jako ambitny art‑rock z elementami rocka progresywnego oraz melodyjnego metalu. Z przykrością stwierdzam, że choć Sebastian Najder (wokal), Jakub Węgrzyn (gitara, klawisze), Maciej Dunin-Borkowski (gitara), Marcin Jaśkowiec (bas) oraz Konrad Wójtowicz (perkusja) tworzą bardzo sympatyczną paczkę, to jeszcze nie przekonali mnie do swojej twórczości. Niemałe fragmenty wybranych utworów udało mi się zaakceptować, jednak nie dostrzegłem dostatecznej spójności w tym, co grupa proponuje: ani muzycznie, ani tekstowo w ramach zaprezentowanego na gniewkowskiej scenie repertuaru - z jednej strony dostaliśmy względnie lekki utwór o problemach z uczuciami (Paper Swan) obok filozoficznych dywagacji podanych miejscami w pendragonowych klimatach (specjalnie na festiwal przygotowana polskojęzyczna wersja Traum of Mr Twain), a z drugiej - fragmenty Tako rzecze Zaratustra F. Nietzschego (śpiewane w About Reading And Writing) czy też instrumentalny odjazd w Beyond The Frontier. Góralska piszczałka oraz bliżej nieokreślony instrument szeleszcząco-trzeszczący, jak również growl w utworze kończącym występ moich wątpliwości nie rozwiały. Z pewnością nie można odmówić solidnych umiejętności instrumentalnych poszczególnym muzykom, ani doskonałej ekspresji wokaliście, jednak dla mnie pojawiło się naraz za dużo zbyt różnych klimatów i stylistyk. Pozostaje pytanie, czy tego rodzaju eklektyzm jest zamierzony? Pomimo moich osobistych odczuć, HellHaven jest zespołem bardzo dobrze rokującym na przyszłość i wierzę głęboko, że w niedalekiej przyszłości zadowoli gust niejednego polskiego i zagranicznego słuchacza.

Setlista Hellhaven: Beyond The Frontier Part I / Hestitation / Traum Of Mr Twain Part I / Traum Of Mr Twain Part II (obie części w polskiej wersji językowej) / About Reading And Writing / Paper Swan / Beyond The Frontier Part II / Ecce Homo / Stardust (bis)

 

ImagePrzed kolejnym występem, przedstawiciele stowarzyszenia „Progres” wręczyli zespołowi Retrospective, reprezentowanemu przez wokalistę Jakuba Roszaka, gitarzystę Alana Szczepaniaka oraz perkusistę Roberta Kusika, Nagrodę im. Roberta Roszaka** za najlepszy polski album z gatunku rocka progresywnego w 2012 roku.

Współorganizator festiwalu Krzysztof ‘Jester’ Baran, zapowiadający każdy zespół, określił kolejnego wykonawcę mianem Rush, Queensryche i Dream Theater w jednym. W tym momencie mieliśmy już ponad godzinne opóźnienie, co jednak nikomu nie przeszkadzało. Podczas przerw technicznych był czas nie tylko na ewentualne uzupełnienie kolekcji na stoiskach z płytami, wymianę poglądów i wrażeń z innymi uczestnikami festiwalu, ale również nieczęsto spotykana możliwość podyskutowania z muzykami, którzy z zainteresowaniem, a nierzadko nawet i z podziwem, oglądali inne koncerty. Tarnowska kapela AnVision pod wodzą energetycznego frontmana Marka Ostrowskiego od samego początku zagrała dynamicznie i bardzo wyraziście - niemal czysty prog-metal. Dotychczas większość publiczności chłonęła muzykę, siedząc na ławkach lub stojąc w niewielkim oddaleniu, a tym razem charyzmatyczny MarQus ściągnął wielu widzów pod scenę i szalał niemal bez ograniczeń, budując coraz lepszą atmosferę. Instrumentaliści - gitarzysta Grzegorz Ziółek, basista Karol Wadowski, perkusista Marcin Duchnik i klawiszowiec Waldemar Różański - są doskonali warsztatowo i świetnie zgrani, choć grupa w obecnym składzie funkcjonuje od niedawna (po wymianie basisty i klawiszowca już po nagraniu debiutanckiego albumu AstralPhase). Nowy utwór przygotowywany na nową płytę (Season For The Witches) zapowiada chyba niewielką zmianę brzmienia - zrobiło się jeszcze ostrzej, ‘gęściej’ i mroczniej, w miejsce instrumentalnej wirtuozerii pojawiło się więcej gry zespołowej. Usłyszeliśmy już czysty prog-metal w najlepszym wydaniu. Występ AnVision był zdecydowanie najbardziej rockowy, nawet metalowy, a osobiście rzekłbym, że najmniej progresywny spośród wszystkich wykonawców.

Setlista AnVision: The Astronaut / S.O.D. / Clear Water / Family Ties / Why Shouldn't I Get To Heaven / Season For The Witches / Mental Suicide / Mercitron / I Cant Live Without My Love / I Have No Fear / Reaching The Sky (bis) / I Tried (James LaBrie cover, bis)

 

ImagePonieważ ostatni sobotni wykonawca - zespół Ananke - szykował efekty wizualne i pirotechniczne na swój występ, to opóźnienie istotnie wzrosło (koncert zaczął się później niż planowana pora zakończenia pierwszego festiwalowego dnia). Dodatkowo, w trakcie przygotowań zaczęło lekko mżyć, w efekcie już nieco zmęczona publiczność straciła sporo swojego animuszu, na szczęście kolejny spektakl (nie bójmy się użyć tego słowa) wynagrodził cierpliwie czekającym prog-fanom już ponad dwugodzinne w tym momencie opóźnienie. Grupa, która niewątpliwie musi być traktowana jako spadkobierczyni Abraxasu, zarówno ze względu na skład, jak i oferowany styl, zagrała nie tylko niemal cały drugi album Shangri-La oraz dwa utwory z debiutanckich Malachitów, ale również wróciła do przeszłości, wykonując  Gdy wydaje niemożliwym się pamiętać (dostępny jedynie jako bonus na remasterowanej wersji debiutanckiego albumu Cykl obraca się…) oraz wybiegła w przyszłość, premierowo przedstawiając Cantarellę. Wokalista Adam Łassa tradycyjnie komentował czy też interpretował większość poetyckich tekstów, a poszczególne kompozycje dodatkowo były doskonale ilustrowane wyświetlanymi slajdami lub animacjami (np. Asyż). Pełen profesjonalizm instrumentalistów w osobach klawiszowca Krzysztofa Pacholskiego i perkusisty Michała Maka (również byłych członków Abraxasu), gitarzystów Michała Sokoła i Karola Oparki oraz basisty Grzegorza Korybalskiego spowodował, że koncert Ananke okazał się dla najwytrwalszych widzów idealnym zakończeniem pierwszego festiwalowego dnia. Muzycy zabrali nas w niepowtarzalny sposób w inne rejony innych przestrzeni, a wiele osób (włącznie ze mną) po prostu odpłynęło w niebyt poza skończony wymiar teraźniejszości.

Setlista Ananke: Obietnice / Gniew / Fatima / Luna / Mayday / Asyż / Gdy wydaje niemożliwym się pamiętać (Abraxas) / Shangri-La / Nostalgia / Eden / Cantarella / Lustra / Sara (bis)

 

ImageZgodnie z grafikiem, drugi festiwalowy dzień był planowany jako krótszy, jednak nie mniej emocjonujący, biorąc pod uwagę zestaw wykonawców. I rzeczywiście, dla wielu prog-fanów okazał się co najmniej równie satysfakcjonujący jak sobota. Zaczęło się od mocnego wejścia łódzkiego zespołu Tenebris, który ma już ponad dwudziestoletnią burzliwą historii. W lutym tego roku ukazała się płyta Alpha Orionis, która pokazała nowe oblicze grupy dowodzonej przez jedynego członka ze starego składu - ‘reaktywatora’ kapeli, gitarzystę i wokalistę Przemysława Szymaniaka. Poza nim do składu należą basista Bartek Sapota, gitarzyści Przemek Dominiak, perkusista Grzegorz Graczyk oraz klawiszowiec Karki. Oczywiście album został zaprezentowany w całości zgodnie z kolejnością utworów z wtrąconym utworem z promocyjnej ep-ki Melting sprzed 6 lat. Nie ma co ukrywać – dostaliśmy muzykę trudną w odbiorze, zdecydowanie nie dla przeciętnego fana gładkich i przyjemnych dla ucha melodii, choć można było je odnaleźć w pewnych fragmentach niejednego kawałka. Nietrudno było stwierdzić, że grupa, która zaczynała jako death-metalowa, obecnie zmierza w kierunku ciężkiego prog-metalu z elementami metal-fusion (to już moje subiektywne odczucie). Niestety oklaski były dość enigmatyczne, a spora część publiczności nieco znudzona długimi, pokręconymi, hałaśliwymi i pozornie chaotycznymi kompozycjami, które obudziły we mnie (i nie tylko) skojarzenia z twórczością Tool, a nawet z King Crimson z połowy lat 70-tych (np. Cold Star). Wokal nie do końca mi odpowiadał (kłaniają się death-metalowe korzenie Szymona), ale zdumiewająco odlotowe kompozycje odegrane przez doskonałego gitarzystę i świetnie współpracującą sekcję rytmiczną zdecydowanie świadczą na korzyść zespołu.

Setlista: Tenebris: PSI`k on out / Of Zerpatinum / Cold Star / Adha Pawn / Gnome / Sempiternal Regnum / Punishment Vision / Black Ezekiel / Trembling Giant / Alpha Orionis (bis)

 

ImageDrugi niedzielny wykonawca został zapowiedziany jako muzycy, którzy na scenie zachowują się jakby grali ze sobą od 30 lat, a żaden z nich jeszcze tego wieku nie osiągnął (najstarszy ma bodajże 24 lata). Gdyńska grupa State Urge posiada jna koncie jedną płytę, ale jakże interesującą i dojrzałą. Marcin Bocheński (perkusja), Marcin Cieślik (gitary, wokal), Krystian Papiernik (bas) i Michał Tarkowski (klawisze) wybiegli na scenę niczym Beatlesi - ubrani w ciemne spodnie i białe koszule (na marynarki było za gorąco), wyglądając jakby właśnie wyszli z egzaminu albo przed chwilą odebrali świadectwa maturalne. Tym razem skojarzenia prowadziły w stronę Pink Floyd, jednak występ jako całość nie skierował moich myśli w żadnym określonym kierunku. Sami muzycy określają swoją twórczość jako white rock - „głęboko zakorzeniony w klasycznym rockowym brzmieniu, a z drugiej strony niepretensjonalny i świeży, a ponad wszystko emocjonalnie szczery” [cytat ze strony zespołu - przyp. red.]. Brawurową grę młodej kapeli podziwiało wielu muzyków z innych grup uczestniczących w festiwalu, komplementując zarówno biegłość, jak i kompozycje również w kontekście wieku i (właściwie) braku większego doświadczenia. Długie instrumentalne partie pokazały bardzo wysoki poziom umiejętności poszczególnych muzyków (klawisze jak Jon Lord w swoich najlepszych latach, a gitara niemal gilmourowska) oraz świetnego zgrania (sekcja rytmiczna jak Bonham-Jones). Klawiszowiec specjalnie na występ w Gniewkowie przywiózł około 40-letnie organy Farfisa, które pozwoliły uzyskać niepowtarzalne brzmienie rozimprowizowanych Podróży Pana Kleksa. Tembr głosu wokalisty idealnie odpowiada zarówno utworom utrzymanym w klimacie nostalgicznym, jak i tym ostrzejszym, niemal art-rockowym. Gdyby użyć sportowego określenia, to dla mnie State Urge było czarnym koniem całego festiwalu, co potwierdził fakt, że zanim zespół skończył swój występ, na stoisku płytowym nie można już było kupić ich debiutanckiego albumu.

Setlista State Urge: Third Wave Of Decadence / Preface / Time Rush / Gaze / Long For You / Illusion / Mr. Inkblot's Journeys / Tumbling Down / All I Need (bis)

 

ImageO występie grupy Tides From Nebula niestety zbyt wiele napisać nie mogę. Mimo tego, że był to jedyny zespół, na którego koncertach miałem okazję być już dwukrotnie, po raz kolejny przeniosłem się na inną planetę naszej galaktyki, a może do innej galaktyki… Trudno to teraz na chłodno stwierdzić. Dopiero po setliście otrzymanej od zespołu zorientowałem się, że Maciej Karbowski (gitara, klawisze), Przemek Węgłowski (bas) i Tomasz Stołowski (perkusja) oraz Artur z zespołu Thaw zastępujący niedysponowanego gitarzystę Adama Waleszyńskiego zagrali tym razem więcej kawałków z debiutanckiej Aury niż drugiego Earthshine, choć pamiętałem o premierowych utworach nagranych już na nową płytę, których tytułów nie udało mi się od muzyków wydobyć. Fenomen Tides From Nebula pokazuje, że genialna muzyka progresywna, a konkretnie post-rockowa, nie musi być ‘wyposażona’ w tekst, a i tak do słuchacza będzie w stanie przemówić i przekazać nieziemskie emocje.

Setlista Tides From Nebula: Hollow Lights / Sleepmonster / When There Where No Connections / nowy utwór / Purr / It Takes More Than One Kind Of Telescope / nowy utwór / These Days, Glory Days / The Fall Of Leviathan (bis) / Tragedy Of Joseph Merrick (bis)

 

Krótko podsumowując (bo nie do mnie należy ocena festiwalu): impreza bardzo udana, organizacja – satysfakcjonująca, wykonawcy – doskonale dobrani, widzowie – zachwyceni. Czegóż więcej chcieć? Żeby takich przedsięwzięć było w naszym kraju znacznie więcej, szczególnie, gdy do głosu dochodzi - nie bójmy się użyć tego określenia - z punktu widzenia masowych mediów muzyka zdecydowanie niszowa. W czasach, gdy niemal każda „piosenka jest pisana dla pieniędzy”*** każda grupa szaleńców grających rock progresywny okazuje się być światełkiem w tunelu.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

*) „Zaginiony w akcji” – tytuł bardzo popularnego w latach 80-tych filmu z Chuckiem Norrisem w roli głównej.

**) Robert Roszak - dziennikarz muzyczny Radio Konin, twórca programu ArtRockBlok i wielki miłośnik i propagator rocka progresywnego. Zmarł w 2011 roku po ciężkiej chorobie, w wieku 45 lat.

***) Cytat z piosenki Republiki Mamona (1998), której tekst napisał Grzegorz Ciechowski.
MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!