Folk and Doom Metal Night (Nonamen, Helroth, Lacrima, Gods Tower)
Piątek, trzynastego zazwyczaj kojarzy się nam z najbardziej pechowym dniem. Jednak w tym konkretnym przypadku niekoniecznie tak musiało być, oczywiście zależnie od tego, jak się na to patrzy. Na pewno nie był to pechowy wieczór, jeśli chodzi o muzykę. Trzynastka okazała się być pechowa tylko ze względu na słabą liczebność publiczności, lecz jest to już stała plaga obecnych koncertów.
Po drobnych obsuwach technicznych, z niemalże półgodzinnym opóźnieniem, na scenie zainstalował się zespół Nonamen. Po krótkim wstępie zaraz ruszyli z „Black Mountains”. W stosunku do ich koncertu z klubu Zaraz Wracam tu setlista uległa pewnym zmianom. Tak jak na koncercie zagranym w maju wykonali utwór „Emily”, lecz później wprowadzili pewne modyfikacje. Niezbyt liczna publiczność ulokowała się w odległości ponad dwóch metrów od barierek odgradzających scenę. Nie przeszkodziło to muzykom, by dalej zagrać „Emily”, „From The Enslaved”, „Sleepingfall” i „Agalla” (tego ostatniego nagrania nie wykonywali wcześniej), zaś swój występ zakończyli niezwykle porywającym „Red Rose”. Zespół miał już schodzić ze sceny, ale publiczność nie pozwoliła na to. Na bis Nonamen zagrał „Master of Puppets” – cover zespołu Metallica.
Potem nastąpiła przerwa techniczna, a po niej na scenie zainstalowała się aż siedmioosobowa ekipa zespołu Helroth. Ten młody zespół gra muzykę z pogranicza folku, pagan metalu i ethno metalu. Wygląd muzyków zdecydowanie wyróżniał się spośród wszystkich zespołów, głównie za sprawą kostiumów, zaś ich basista Morwin grał rozebrany do połowy, z makijażem na torsie kojarzącym się z ostatnimi scenami z filmu „Wejście smoka” (czyżby to fan Bruce’a Lee?). Podczas ich występu publiczność podeszła bliżej sceny. Dość szybko okazało się, iż zespół Helroth większość swych utworów śpiewa w języku polskim, co w takiej muzyce jest raczej rzadko spotykane. Na pierwszy ogień poszedł utwór „Prząśniczka”. Ostre brzmienia, z elementami folku (głównie za sprawą fletu i skrzypiec), a od czasu do czasu żeńskie przyśpiewki robiły wrażenie. Ciekawie zabrzmiała zapowiedź utworu „Karczma Rzym”, która kojarzy się z Panem Twardowskim. Przez ograniczenia czasowe zespół zrezygnował z grania utworu „Hymn”. Za to na bis kapela zagrała nie byle co. Najpierw wybrzmiał cover Mike’a Oldfielda „To France”, który dzięki wprowadzeniu ciężkich brzmień zyskał zupełnie nowy wymiar, a potem już klasyk, czyli „Satisfaction” zespołu The Rolling Stones. Dla żartu, Helroth przeobraził tytuł utworu na „SatisFUCKtion”. Moim zdaniem, te zagrane na bis covery były najmocniejszym elementem występu zespołu. Zostaje nam tylko czekać na jakieś ich wydawnictwa, gdyż w chwili obecnej niewiele z ich twórczości dostępnej jest w internecie.
Po Helroth zainstalował się zespół Lacrima. Swój występ zaczęli podobnie jak niecałe półtora roku temu w klubie Fabryka. Nawet Kuba Morawski występował w identycznym ekwipunku scenicznym. Zapowiedział on, że grają rzadko w Krakowie, średnio raz na trzy lata. Ale Covenant XVI miał miejsce półtora roku przed tym koncertem. Mimo nieco zmienionego składu Lacrima zanotowała niezły występ w Rotundzie. Ogromne wrażenie na publiczności zrobiło ostentacyjne picie piwa przy mikrofonie (rząd przy barierkach skandował: „do dna, do dna”). Nie zabrakło też muzyki z ostatniej płyty, która była do kupienia przy wejściu na salę. Zestaw utworów, jaki zespół zagrał był identyczny jak na Covenant XVI. Zmieniono jedynie kolejność paru utworów. Drugą zmianą były drobne przeszeregowania w składzie. Był to drugi koncert z nowym gitarzystą. Pomimo praktycznie braku zmian w setliście występ Lacrimy wypadł znakomicie. Pozostaje życzyć muzykom częstszych koncertów w Krakowie i… zmian w repertuarze koncertowym.
Bardzo wiele czasu gwieździe wieczoru, czyli zespołowi Gods Tower, zajęło przygotowywanie się do koncertu. Przez niemal godzinę słychać było rosyjskojęzyczne rozmowy pracowników technicznych. Dopiero około 23-ciej zespół był gotowy do wejścia na scenę. Po krótkim wstępie grupa pojawiła się na scenie w komplecie. Swój występ rozpoczęli od „Seven Rains Of Fire”. Ogromne wrażenie na publiczności robił potężny wokalista – Lesley Knife. Podczas występu Gods Tower publiczność dość mocno napierała na barierki. Potem zagrali coś bardziej ognistego: „Rarog” i „Heroes Die Young” z ostatniej płyty pt. „Sreel Says Last”. Dalszy ciąg koncertu stanowił już przekrój przez wcześniejsze płyty zespołu, choć zagrany przez zespół kawałek „Civilization” to taki nowy-stary utwór, bowiem kiedyś został on wydany na EP-ce, a 10 lat później doczekał się reaktywacji na ostatnim albumie. Z ciepłym przyjęciem spotkało się wykonanie „Roll Out”. Występ zakończył się utworem „Evil” pochodzącym z ostatniej płyty.
Bisów, jako takich, nie było, lecz obsługa techniczna bardzo szybko przystąpiła do demontażu sprzętu i barierek. Gdyby nie opóźnienia i niewielka liczba publiczności zgromadzona w Rotundzie, mielibyśmy po prostu znakomity koncert. Ale i tak musze ocenić go jako co najmniej dobry.