Wtorkowy wieczór w krakowskim klubie Lizard King był jednym z koncertów trasy włoskiej grupy Void of Sleep. Niestety tak się stało, że koncert wypadł w środku tygodnia, co poskutkowało przeciętną frekwencją, ale znalazło się sporo fanów muzyki, którym występ aż trzech zespołów nie przeszkadzał, by przyjść i zobaczyć na żywo swoich ulubieńców.
Jako pierwszy na scenę wyszedł zespół Nonamen. Zagrali niezbyt długi set składający się wyłącznie z własnych kompozycji. Prócz wszystkich utworów z EP-ki w repertuarze znalazły się, tak jak na wcześniejszych koncertach, kompozycje przygotowywane z myślą o debiutanckim albumie. Nawet kolejność nie uległa zbytnim modyfikacjom. Na uwagę zasługiwała żywiołowa na scenie osobowość wokalistki. Tak jak na wcześniejszych koncertach, występ zakończył utwór „Redrose”, w trakcie którego jeden z widzów pod samą sceną uprawiał efektowny headbanging.
Potem na scenie zainstalował się zespół Structure Of Reason. Z racji skróconego nieco setu zespół cały koncert zagrał bez scenicznych kostiumów oraz bez gościnnego udziału saksofonisty (Jerzego Kulawika). Również zrezygnowano z użycia szyny w jednym z utworów. Za to na szczególną uwagę zasługiwała osobowość sceniczna Łukasza Kulawika. Łukasz, jako wokalista, popisywał się także efektami teatralnymi. Swój występ po instrumentalnym intro muzycy rozpoczęli trochę nietypowo, gdyż utworem „Trans”, zwykle granym gdzieś w połowie lub bliżej końca występu. Utwór „Dziewczynka z zapałkami” został wykonany przez muzyków w pozycji siedzącej, zaś jeden z późniejszych utworów został zaśpiewany przez Łukasza siedzącego na brzegu sceny. Mimo iż zespół stale rozwija się, to jednak zabrakło mi kostiumów i rekwizytów, które zostały wykorzystane podczas majowego koncertu. Mam nadzieję, że następnym razem będzie lepiej.
Parę minut po 22-giej na scenie po dłuższej chwili zameldował się zespół Void of Sleep. Parę drobnych kwestii technicznych i ruszyli z materiałem. Niestety gorzej było z publicznością, której nagle… ubyło, przez co większość występu zagrali dla garstki osób. Z racji tego, że zespół wydał dopiero co swój debiutancki album, to muzycy nie mieli zbyt wiele innego materiału. Zagrali raptem sześć kompozycji, wszystkie pochodzące z debiutanckiego krążka, tylko ich kolejność była nieco zmieniona. Podobnie jak na płycie jako pierwsza zabrzmiała „Blood On My Hands”. Muzycy okazali się być bardzo żywiołowi na scenie. To wywijanie gitarami robiło niesamowite wrażenie, zabawy efektami również. Z racji tego, iż jeden z gitarzystów jest leworęczny, to ciekawie zaprezentowało się ustawienie obydwu gitarzystów bliżej brzegów sceny (gryfy na zewnątrz). „Wisdom of Doom”, „Sons of Nothing”, „Lost In the Void” i „Ghost Of Me” robiły wrażenie. Tuż przed 23-cią muzycy rozpoczęli “The Great Escape Of The Giant Stone Man” i tym utworem zakończyli swój występ. Tu pojawiło się zdziwienie, że grali tak krótko (raptem sześć utworów), ale przynajmniej swą żywiołowością na scenie zadziwili zgromadzone na sali osoby.