Zespół Another Pink Floyd to polski tribute band grający wyłącznie utwory z repertuaru grupy Pink Floyd. Gra on bardzo spektakularne koncerty. Takim też był ten, który odbył się 13 grudnia w krakowskim Centrum Kultury Rotunda.
Występ rozpoczął się z niewielkim opóźnieniem ze względu na przeciągające się próby dźwięku. Już w pierwszym utworze „In The Flesh” mieliśmy efektowny pokaz fajerwerków. Nowy wokalista APF, Norman Power, wszedł na scenę z flagą przedstawiającą dwa skrzyżowane młoty – motyw znany z grafik z płyty „The Wall”, jak i z filmu o tym samym tytule. Potem jeszcze ze słynnej „Ściany” publiczność usłyszała „Young Lust” i „Hey You”. Następnie przenieśliśmy się do roku 1975 za sprawą utworu „Shine On You Crazy Diamond” zagranym bardzo podobnie, jak czyniła to grupa Pink Floyd w latach 90. i pod koniec lat 80. Z racji tego, że w bieżącym roku przypada okrągła, 40. rocznica wydania albumu „The Dark Side Of The Moon” muzycy wykonali (prawie) w całości to arcydzieło. Szkoda, że nieco za bardzo okrojono wykonanie „On The Run”. Niepotrzebne były też przerwy między niektórymi utworami, ale też dawało się momentami zauważyć drobne potknięcia wykonawcze. Może mój krytycyzm bierze się stąd, że jestem zbyt przyzwyczajony do oryginału i łatwo wychwytuję takie niuanse. Za to ciekawostką było nieco rozciągnięte „Any Colour You Like”. Another Pink Floyd zgotował widzom w tym utworze prawdziwy psychodeliczny odjazd.
Po wykonaniu „Ciemnej Strony Księżyca” nastąpiła 15-minutowa przerwa. Zaraz po niej nastąpił powrót w lata 90., a to za sprawą utworów „Take It Back” i „Coming Back To Life” w wykonaniu będącym niemalże wiernym odtworzeniem oryginałów. Krótki powrót do końca lat 80. zapewnił nam utwór „Learning To Fly”. Publiczność cały czas grzecznie siedziała na krzesłach, dopiero na wpół akustyczny „Wish You Were Here”, w jego końcowych fragmentach, bardziej ją rozruszał. Na sam koniec głównej części koncertu klawiszowiec i lider projektu, Andrzej Łakomy, humorystycznie zapowiedział, że zespół do domu wróci busem, ale fanów zabierze helikopterem, i tym sposobem dźwięki śmigłowca rozpoczęły „The Happiest Days Of Our Lives”, by przejść później w „Another Brick In The Wall Part 2”. Na tym zakończyła się główna część występu. Na bis zgromadzona publiczność, identycznie jak to było na koncertach autentycznego Pink Floyd z okresu 1987 – 1995, usłyszała „Comfortably Numb” i „Run Like Hell”. Ten ostatni został wykonany z użyciem flagi z początku koncertu, a w czasie jego grania miały miejsce ciekawe i zabawne dialogi z publicznością. Na koniec był czas na zrobienie pamiątkowego zdjęcia zespołu z widzami, była też okazja do rozmów z muzykami i pozowania do zdjęć.
Ustawienie zespołu na scenie miało swoje mocne i słabe strony. Dobrze było widać wizualizacje wyświetlane na ekranie, choć trochę za bardzo tonęły one w kłębach dymu, zaś ustawienie perkusji z boku sceny miało jeden zasadniczy minus - debiutujący w tym zespole Grzegorz Bauer był właściwie niewidoczny. Również klawisze były dość słabo wyeksponowane z racji słabego doświetlenia brzegów sceny. Ale i tak najważniejsza tego wieczoru była muzyka. A ona nie rozczarowała nikogo.