W grudniu 2013 roku minęło trzydzieści lat od pierwszej w naszym kraju wizyty ikony elektronicznego rocka, jaką bez wątpienia jest formacja Tangerine Dream. Edgar Froese i jego „Mandarynkowy Sen” w zupełnie innej obsadzie ponownie odwiedza polskich fanów. Jak każdy zespół zasłużony dla rozwoju muzyki, dźwigający na swoich barkach przebogaty dorobek fonograficzny zgromadzony przez ponad cztery dziesięciolecia, również Tangerine Dream musi zmagać się z ogromem porównań i narzekań. Mimo iż fanów TD opanował wszechogarniający entuzjazm zarówno przed i po tym muzycznym misterium, to wchłaniający wszelkie opinie jak gąbka internet nie jest wolny od utyskiwań, że to już nie ten zespół co przed laty, że koncerty z 1983 roku nokautują ostatni występ zespołu już w pierwszej rundzie i w końcu, że to nie takie brzmienie, do jakiego Tangerine Dream nas przyzwyczaił w latach 70. Czytając te wszystkie za i przeciw ogarnia mnie wewnętrzny spokój i radość, iż moja miłość do muzyki wolna jest od kajdan przymusowych porównań. Cieszę się, że mogę dogłębnie poczuć przeżywać tę muzykę. Wielu z zasłużonych dla rocka artystów już dawno nie ma wśród nas. Inni zaś wykonują swoją muzykę zupełnie inaczej niż kilka dekad wcześniej, na początku swojej kariery. Czemu tu się więc dziwić, że TD penetruje zupełnie inne rejony elektronicznego wszechświata? Od momentu, kiedy Edgar Froese zaczynał swoją niesamowitą przygodę z dźwiękiem, zmieniło się w muzyce oraz technologiach służących do jej realizacji – zarówno tej studyjnej jak i scenicznej – niemal wszystko. Od pierwszych prób penetrowania świata elektroakustyki mikrofonami, amplifikacji i przetwarzania dźwięku, używania prymitywnych analogowych syntezatorów, aż do wykorzystywania olbrzymich baz danych zawierających próbki dźwięków, jakich tylko muzyk może sobie zamarzyć, została przebyta niewyobrażalnie długa droga. Cała ta kosmiczna wędrówka stała się udziałem Tangerine Dream. Technologie osiągalne dawniej tylko w instytutach badań nad dźwiękiem stały się teraz powszechnie dostępne. Na przełomie lat 60. i 70. muzycy tworzyli ten cały katalog dźwięków. Niekwestionowanym ojcem wielu wykorzystywanych dzisiaj brzmień w muzyce jest Edgar Froese. Myślę, że nie mamy prawa krytykować Tangerine Dream za obecnie prezentowany styl i brzmienie. Muzyka Tangerine Dream ewoluowała unoszona niebywale silnym duchem niewyczerpanej potencji twórczej, jaką obdarzony został Edgar Froese. Trudno zatem racjonalnie porównywać płyty wydane w pierwszym okresie totalnego eksperymentowania z dźwiękową materią z albumami wydawanymi w XXI wieku. Edgar Froese jako autor całej palety brzmień el-muzyki jest jak nikt inny uprawniony do tego, by korzystać z wynalazków będących także jego udziałem. Osobiście cenię sobie cały dorobek Tangerine Dream z przestrzeni czterdziestu czterech lat. Wiadomo, że twórczość z lat 70. jest najbliższa memu sercu. Płyty z tamtej epoki przepełnione są nieograniczoną kosmiczną przestrzenią, niosą ze sobą niezgłębioną do dzisiaj tajemnicę. Współczesny obraz Tangerine Dream znacząco różni się od tego klasycznego wizerunku zespołu. Nie ośmieliłbym się jednak na określenie współczesnego spojrzenia Edgara Froese na muzykę mianem gorszego. Dzisiejsze oblicze Tangerine Dream jest wynikiem wieloletnich doświadczeń zespołu. Ja za myślą Edgara Froese podążam ślepo, jak posłuszna owieczka zasłuchana w każdą nutę „Mandarynkowego Snu”.
Kolejny raz dane mi było dać nura w tajemny świat dźwięków kreowany przez Tangerine Dream poprzez bezpośrednie spotkanie z tą muzyką wykonaną na żywo. Zdarzyło się to 4.06.2014 roku w Hali Arena Ursynów. Wraz z małżonką zajęliśmy miejsce na wprost sceny i przepełnieni powagą owej chwili czekaliśmy na to muzyczne misterium.
Na scenie, pośród nowoczesnych instrumentów, zupełnie odmiennych od sprzętów jakie mogliśmy podziwiać trzydzieści lat temu na warszawskim Torwarze, pojawił się mistrz ceremonii, erudyta, ambasador rocka elektronicznego w Polsce – Jerzy Kordowicz. Jego zasług dla el-muzyki chyba nie muszę przypominać. I tak jak przed laty zapowiedział ten pełen magii i wzruszeń spektakl. Zapadłem w sen… Według ziemskiego poczucia czasu sen trwał ponad 2 godziny i 40 minut, wliczając w to bisy. Jak dla mnie stanowczo za krótko.
Dźwięk był perfekcyjny, światła doskonałe, repertuar również. Chociaż czytałem wiele opinii niezadowolonych fanów: a to, że za mało materiału z epoki „Virgin Years”, że za dużo współczesnych dźwięków. Ach, czy my jako naród musimy tak narzekać? Jak pisałem kilka akapitów wcześniej, dorobek TD jest tak ogromny, iż nie sposób zadowolić wszystkich. Mnie osobiście zestaw się szalenie podobał, a kilka razy miałem łzy w oczach. Pierwszy raz – gdy pojawił się zmodyfikowany temat „Sorcerer” ze ścieżki dźwiękowej do filmu „Cena Strachu” Williama Friedkina z 1976 roku z wydanej na płycie winylowej nakładem wytwórni MCA w 1977 roku. Warto wspomnieć, iż muzyka z owego filmu, jak i sam film darzony jest olbrzymią estymą wśród polskich fanów. Kilka oryginalnych tematów z tej płyty krążyło po kraju pod postacią pocztówek dźwiękowych. Teraz stanowią one bezcenną pamiątkę tamtych niełatwych czasów. Dodam jeszcze, że Edgar Froese sięgnął po tematy z „Sorcerer” i nagrał je ponownie dodając osiem pozostałych kompozycji, które nie znalazły się na filmie. To nowe spojrzenie na „Sorcerer 2014 – The Cinematographic Score” można było nabyć na stoisku zespołu. Ten drugi moment, kiedy wzruszenie złapało mnie za gardło, pojawił się wraz z utworami tak dobrze znanymi nam z warszawskiego koncertu Tangerine Dream z 1983 roku. „Horizon” oraz „Warsaw In The Sun”. Cieszą one moje uszy aż po dzień dzisiejszy, ilekroć nakładam na talerz mojego gramofonu płytę „Poland”. Całość była bardzo homogeniczna, gęsta. Owa osobliwa ściana dźwięku wciągała słuchacza w swoisty tunel podprzestrzenny, rozpościerając przed nim całą paletę niedających się zdefiniować dźwięków, układających się w jedyną w swoim rodzaju muzykę.
Godny odnotowania jest fakt, iż w tworzeniu przez Tangerine Dream tego pełnego magii scenicznego spektaklu mają niemały udział trzy obdarzone nieprzeciętnym talentem oraz urodą iście z greckiego Olimpu kobiety. Iris – multiinstrumentalista obsługująca instrumenty klawiszowe, Linda – siedząca za bębnami i doskonale bawiąca się rytmem, nadająca pikanterii każdemu z utworów oraz Hoshiko – laureatka wielu muzycznych festiwali z dziedziny muzyki klasycznej, wszechstronnie wykształcona instrumentalistka, grająca na wiolonczeli i skrzypcach. Podczas jednego z bisów Hoshiko swoim wirtuozerskim popisem na skrzypcach sprawiła, że cała sala zamarła z wrażenia.
Osobiście uważam występ Tangerine Dream za niezwykły, bajecznie piękny i szalenie udany. Również data bardzo ważna dla mnie z osobistych powodów podkreśliła tylko wyjątkowy charakter tego wydarzenia. O Tangerine Dream pisać by można w nieskończoność. To temat na szereg prac magisterskich i doktorskich. Zapewne takich powstało już wiele. Trudno opisać mi to misterium, jakie na moich oczach wydarzyło się za sprawą Edgara Froese i jego magicznej formacji. Kto nie był, a jest wielbicielem TD i nieważne z jakiej dekady ich muzykę ceni sobie najbardziej, niechaj żałuje. Było warto.
Chciałbym złożyć serdecznie podziękowania agencji Tangerine Music za dostarczenie mi tylu estetycznych wrażeń i za przygotowanie jedynej w swoim rodzaju muzycznej uczty.
A oto cała setlista tego wyjątkowego wieczoru:
Set 1
1. Odd Welcome
2. Burning the Bad Seal
3. The Midnight Trail
4. Sorcerer Theme
5. Twilight in Abidjan
6. Hermaphrodite
7. Sleeping Watches Snoring in Silence
8. Song of the Whale, Part One: From Dusk
9. Horizon (Warsaw Gate Mix)
10. Sphinx Lightning
Set 2
11. Josephine the Mouse Singer
12. Logos (Extract) (Logos 2011)
13. Alchemy of the Heart
14. Grind
15. Warsaw in the Sun
16. Oriental Haze
17. Three Bikes in the Sky
18. Das Mädchen auf der Treppe
19. Marmontel Riding On A Clef
20. Trauma
Set 3 – bisy
21. Phaedra 2005
22. Darkness Veiling The Night
23. Arcangelo Corelli’s La Folia
24. The Silver Boots of Bartlett Green
Na koniec kilka słów do polskich fanów skierował sam mistrz ceremonii, maestro Edgar Froese. Powtórzę po tysiąckroć: koncert dostarczył niesamowitych estetycznych przeżyć. Ten wieczór długo będę nosił w moim sercu, najprawdopodobniej do końca mych dni.