Kansas - Warszawa, Progresja Music Zone, 22.07.2014

Andrzej Rafał Błaszkiewcz

ImageTo było bardzo dawno, w innej rzeczywistości społecznej i ekonomicznej, gdzie o płyty było niezwykle trudno. Radio natomiast nie spełniało jedynie roli tapety muzycznej sączącej do uszu słuchacza dobrze sprofilowany produkt nazwany przez fachowców od marketingu muzyką, kierowany do konkretnej grupy odbiorców. W owych zamierzchłych czasach wymienione już magiczne słowo „radio” tworzone było przez ludzi, którzy potrafili złożyć po polsku kilka sensownych zdań i zaprezentować starannie dobraną przez siebie muzykę w taki sposób, by słuchacz legł rażony owym artystycznym pięknem jak przysłowiowym piorunem. To było radio autorskie, pełne muzyki, literatury, inteligentnej rozrywki. Od razu dodam, drogi czytelniku, iż celowo unikam tematów politycznych, które nie są istotne dla treści tego tekstu. Otóż w tamtych odległych czasach, a dokładnie w roku 1978 w audycji „Muzyczna Poczta UKF” nadawanym na falach Programu III Polskiego, redaktor Piotr Kaczkowski przez cztery kolejne środy nadał strona po stronie z czarnej analogowej płyty muzykę zespołu Kansas, zarejestrowaną podczas koncertów promujących ich kultowy album „Point Of Know Return” i wydaną na dwupłytowym wydawnictwie „Two For The Show”. Przez cztery tygodnie mocowałem się z przeciwnościami losu, jakie napotyka małolat na swojej drodze, by bez przeszkód zarejestrować na taśmie szpulowej tę muzyczną ucztę. Piszę o tym nie dlatego, że zdziwaczałem na starość, bo wciąż czuję się młodo i wiele jeszcze przede mną. Pragnę natomiast uświadomić wszystkim młodym słuchaczom i czytelnikom, że teraz z nadmiaru wszystkiego widzę niepokojący zanik prawdziwej pasji systematycznego, żmudnego i wytrwałego poszukiwania. Nie kryję, iż piszę o tym z głębokim żalem. Wróćmy jednak do grupy Kansas. Każdy z was, drodzy czytelnicy, ma zapewne własną ścieżkę, która pozwoliła mu odkryć tajemnice tej muzyki. Radio, koledzy posiadający płyty, epoka kaset pirackich, ale jakże dziś mile wspominanych a kosztujących grosze, dzięki którym można było zapoznawać się z całymi dyskografiami naszych ukochanych zespołów. Moja przygoda z Kansas ma swoje źródło na wspomnianym wyżej magicznym koncertowym albumie. Zakochałem się w tej muzyce bez pamięci i pozostałem jej wierny.

W muzyce Kansas urzekło mnie wiele elementów, które zestawione razem stworzyły ten niepowtarzalny zespół. Urokliwe melodie, kompozytorski rozmach, wysmakowane aranżacje i wreszcie wirtuozerski talent muzyków – to jest właśnie Kansas. Dodam, choć chyba jest to zbyteczne, że brzmienie elektrycznych skrzypiec tak odważnie wykorzystane zarówno w urokliwych balladach jak i wielowątkowych kompozycjach, nadaje muzyce Kansas niepowtarzalnego charakteru i smaku. To dość nietypowe jak na zespół pochodzący ze Stanów Zjednoczonych Ameryki. Wiele pozytywnych emocji towarzyszyło mi od momentu, kiedy dowiedziałem się, że Agencja Koncertowa Tangerine postanowiła spełnić marzenia wielu polskich fanów i przygotować dla nich duchową i intelektualną strawę pod postacią koncertu kultowego zespołu Kansas. Zapewne występ tego zespołu to jedna z białych plam na koncertowej mapie niejednego fana, stąd też to naręcze różnorakich emocji oraz niepewności. Wszak Kansas nigdy nie koncertowali w Polsce, a i w Europie trudno ich spotkać. Na szczęście emocjonalne napięcie znalazło swe ujście 22.07.2014 roku w warszawskim Klubie Progresja.

Punktualnie o godzinie 20:00, po krótkim przywitaniu publiczności przez organizatorów, na scenie pojawili się bohaterowie wieczoru. Odniosłem wrażenie i chyba nie jestem w tym odosobniony, że zespół do końca nie był pewien przyjęcia przez polskich fanów. Panowie pojawili się na scenie lekko spięci, trochę schowani za zasłoną obaw. Jednakże temperatura, jaka panowała na widowni, ten gorący aplauz spowodował, że lody skruszały bardzo szybko, a z utworu na utwór zespół czuł się pewniej. W tym momencie chciałbym podziękować zgromadzonej publiczności za tak entuzjastyczne przyjęcie zespołu. Mimo iż od lat czekałem z utęsknieniem na ten dzień, gdy zobaczę Kansas na żywo i wysłucham ze skupieniem ich koncertu, mimo ogromnego napięcia narastającego od momentu podania tej informacji do publicznej wiadomości, ów wyśniony i wymarzony występ Kansas opisać można bardzo krótko. Był to zwarty, dynamiczny i solidny rockowy koncert, bez zbędnych dodatków, oprawiony klasycznym oświetleniem, jakiego bardzo brakuje mi na wielu widzianych ostatnio wydarzeniach muzycznych. Jestem pod niewyobrażalnie ogromnym wrażeniem sprawności instrumentalistów Kansas oraz ich scenicznej swobody. Klarowność brzmienia, błyskotliwe dialogi skrzypiec, gitary oraz instrumentów klawiszowych, swoboda improwizacji czynią z rockowego koncertu Kansas wydarzenie na miarę koncertu muzyki klasycznej, a solidna i niesłychanie dynamiczna sekcja rytmiczna nadaje całemu spektaklowi tempa, zapierając dech w piersiach słuchacza. Warto jednak zwrócić uwagę na jedno fantastyczne zjawisko. Otóż głównym wokalistą jest Steve Walsh, ale także śpiewa basista Billy Greer oraz skrzypek David Ragsdale. Te trzy głosy brzmią bardzo harmonijnie i jeśli ktoś twierdzi, iż Steve nie daje rady w wysokich partiach wokalnych, to w otoczeniu tych dwu głosów jego znikome niedociągnięcia spowodowane wiekiem zostają zamaskowane, jak gdyby wyczyszczone. Tak na marginesie dodam, że to jest cecha charakterystyczna dla zespołów amerykańskich. Oni tam po prostu wszyscy śpiewają. Jest to niezwykle ujmujące i piękne. Kunszt i talent instrumentalistów Kansas to temat na osobny elaborat. Taki właśnie był ten koncert. Baśniowy, solidny, klasycznie rockowy. Zapewne ile głów, tyle będzie też opinii i znając mentalność Polaków z pewnością znajdą się maruderzy, który utyskiwać będą, że zabrakło tego lub owego utworu, że koncert był zbyt krótki itp. itd. Ja pozostawałem w zdumieniu i olbrzymim podnieceniu przez cały ten czas, kiedy muzycy Kansas czarowali nas dobrze znanymi z płyt utworami. Nie byłem znużony ani jedna sekundą tego spotkania. Setlista skomponowana na tę trasę obejmowała wszystko to, czego można się było spodziewać i na co czekaliśmy z utęsknieniem. Cały program opisywanego wieczoru z Kansas wraz ze składem zespołu zamieszczam poniżej, mój drogi czytelniku.

Był to kolejny koncert, który poprzez ogromne natężenie pozytywnych emocji przeszedł do krainy wspomnień, zapisując się w niej jako jedno z najważniejszych wydarzeń w moim życiu. Mógłbym z pewnością rozwinąć ten tekst do niebotycznych rozmiarów, opisując każdy utwór osobno, wychwalając piękno solówek gitarowych, pasaży skrzypiec wraz z pochodami instrumentów klawiszowych. Temu, kto przeczyta tę osobistą relację z występu Kansas w Polsce, taki opis od razu wyda się zbędny. Przecież to jest jasne, że muzyka legendy progresywnego rocka zawiera te wszystkie atrybuty tak charakterystyczne dla tego gatunku. Ten tekst jest raczej wyrazem hołdu dla muzyki, którą tak ukochałem przed laty, a która odwzajemnia moją miłość po dzień dzisiejszy. Wciąż jest piękna, intrygująca, a co najważniejsze – wciąż dostarcza nowych przeżyć. Kansas od zawsze był w gronie moich ukochanych zespołów. Kolejny element tej progresywnej układanki właśnie się zmaterializował w warszawskiej Progresji, koronując tym samym wieloletnie zbieranie ich płyt, wsłuchiwanie się w tę jakże inteligentną muzykę.

Powagi tej chwili, jaką był występ Kansas 22 lipca, dają dwa fakty. To tournee celebruje czterdziestą rocznicę wydania pierwszego albumu zespołu, lecz również jest pożegnalnym dla Steve’a Walsha, który postanowił opuścić zespół zapewne z powodu upływu czasu, który daje mu się we znaki. Z mojego punktu widzenia Steve jest jeszcze bardzo żwawym muzykiem, jego głos nadal brzmi aksamitnie mimo lekkich niedociągnięć, które dodają jedynie pikanterii. Cieszę się zatem, iż dane mi było przeżyć ten koncert i że mam możliwość napisać kilka słów o tym wydarzeniu. Ogromnie dziękuję agencji Tangerine, że zaryzykowała i zdecydowała się zmazać tę białą plamę w historii koncertów herosów rocka w naszym kraju. W tym spisie brakowało Kansas.

Na zakończenie chciałbym na moment powrócić do pierwszego akapitu tego tekstu, w którym starałem się przywołać magię dawnego radia, nieobecnej już w stacjach nadających muzykę. A właśnie dzięki temu autorskiemu radiu zakochałem się w muzyce m.in. Kansas. Otóż kiedy koncert Kansas się skończył, wymieniałem opinie z jednym z jego uczestników. Jakie to piękne słyszeć od niego, że zaraziłem go tą muzyką, nadając ją w radio. Uświadomiłem sobie, że jestem elementem swoistej sztafety pokoleń. Cieszę się, że choć w mikro-wymiarze mogę przyczynić się do popularyzacji tej muzyki i zaszczepiać w słuchaczach i czytelnikach miłość do niej.

A oto, drogi czytelniku, skład zespołu Kansas: człowiek o srebrnym głosie, od początku w zespole – Steve Walsh śpiewał i grał na instrumentach klawiszowych; David Ragsdale – skrzypek, ale także w zależności od potrzeb pełni rolę gitarzysty i wokalisty; Richard Williams – obsługiwał gitary, Billy Greer – gitara basowa, zapowiedzi i śpiew; za zestawem perkusyjnym – Phil Ehart. A oto poszczególne składniki tej osobliwej kolacji przygotowanej dla nasz przez Agencję Tangerine, a podanej przez Kansas:

1.                 Mysteries and Mayhem / Lamplight Symphony (instrumentalnie)

2.                 The Wall

3.                 Point of Know Return

4.                 Song for America

5.                 Hold On

6.                 Dust in the Wind

7.                 Cheyenne Anthem

8.                 Belexes

9.                 Icarus – Borne on Wings of Steel

10.             Miracles Out of Nowhere

11.             Down the Road

12.             Portrait (He Knew)

Bisy:

13.             Fight Fire with Fire

14.             Carry On Wayward Son

Wobec tej setlisty wszelkie słowa, jak i też ten tekst wydają się być zbyteczne. Kto nie był, musi odwołać się jedynie do swojej wyobraźni.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!