Lubię tworzyć musicale: Rozmowa z Clivem Nolanem
Część pierwsza
Jesteś muzykiem rockowym - jak to się stało, że zająłeś się musicalami?
Clive: W moim rodzinnym domu mieliśmy starodawny gramofon. Otwierało się drzwiczki, a środku był odtwarzacz i kilka płyt. Byłem jedynakiem, więc mnóstwo czasu spędzałem sam. Słuchałem więc tych płyt nie bardzo wiedząc czego właściwie słucham. W naszej kolekcji mieliśmy ścieżkę dźwiękową do „South Pacific”, „My Fair Lady” i „The Sound of Music”. Nie zastanawiałem się wtedy nad gatunkiem - słuchałem tych płyt i w głowie rodziły mi się moje własne interpretacje. Płyty nie miały okładek, więc musiałem zgadywać o czym właściwie mowa. Tak więc, właściwie od początku słuchałem musicali, a rodzice często zabierali mnie do kina na musicalowe produkcje. Pamiętam dobrze pokaz musicali „Oliver!”, „Scrooge” i wielu innych. Wychowałem się na takiej właśnie musicalowej diecie. Kiedy sam zacząłem komponować i grać w różnych zespołach, przez dość długi czas nie dane mi było zająć się musicalami ze względu na wymogi wytwórni i szczegółowe umowy. Większość była zainteresowana muzyką rockową, lecz musicale zawsze tkwiły gdzieś w mojej podświadomości. W pewnym momencie spotkanie z wokalistką Agnieszką Świtą obudziło tą pasję na nowo. Pomyślałem, że może właśnie teraz jest ten właściwy moment! Takie były początki musicalu „She”, a potem wszystko potoczyło się jakby samo. Zadzwoniłem do Tomka Dziubińskiego z Metal ind Productions i oznajmiłem, że mam pomysł! „Chcę napisać musical...” Tomek powiedział: „OK, ty napisz, a my go wydamy”. Wspaniała wiadomość! Zacząłem wtedy moją własną musicalową podróż, która trwa do dzisiaj.
Jaka jest historia musicalu "Alchemy"?
Clive: Po „She” zacząłem myśleć o kolejnym musicalu. Wtedy to zdałem sobie sprawę jakie miałem szczęście, że tak znana powieść H. Ridera Haggarda jak „She” nie została dotąd zrealizowana w formie musicalu. Okazało się, że każda inna książka, która mnie interesowała już istniała jako musical. Tak więc postanowiłem sporządzić listę motywów, które chciałem zawrzeć w moim musicalu. Pamiętam, rosyjską restaurację na Litwie, gdzie zrodził się pomysł na historię zawartą w „Alchemy”. Była to prawie całkiem inna opowieść, ale główne postacie przetrwały próbę czasu, a historia ewoluowała w ciągu kolejnego roku. Bardzo trudno tworzy się takie opowiadanie. Chciałem, żeby wszystko było na miejscu i miało sens. Potem dopiero powstała muzyka. Kiedy opowieść jest gotowa, muzykę pisze się szybciej. Tak właśnie powstał musical „Alchemy”.
Jak wygląda Twój proces twórczy?
Clive: Pisanie musicalu to proces zupełnie inny niż pisanie rockowego albumu. W przeszłości napisałem kilka albumów koncepcyjnych, ale mowa tu o 55 minutach muzyki połączonych wspólnym tematem. Nie trzeba martwić się o stronę wizualną - sprowadza się to do projektu okładki i książeczki do CD. Większość zespołów nie zawraca sobie głowy nawet tematem łączącym utwory. Musical to o wiele większy projekt. Po pierwsze, pisze się materiał na dwie płyty. Po drugie, trzeba rozważyć znaczące tematy i motywy, które będą powracać w trakcie musicalu zarówno w formie muzycznej jak i tekstowej. Jest to wielkie przedsięwzięcie, pochłaniające ogromną ilość czasu. Nie zdawałem sobie sprawy z ogromu takiego projektu. Kiedy zacząłem pisać „She”, byłem zupełnie nieświadomy całego procesu i dyscypliny potrzebnej do stworzenia tego rodzaju utworu. I chyba dobrze - rezultatem tego jest właśnie „She”. W trakcie pracy nad „She” bardzo dużo się nauczyłem i tą nową wiedzę wykorzystałem pisząc „Alchemy”. Fascynujący proces - naprawdę lubię tworzyć musicale, ale wymaga to poświeceń i przynajmniej dwóch lub trzech lat spędzonych w pokoju i ciężkiej pracy twórczej.
Co stoi za zbliżającym się wydarzeniem “The Fire and the Quest”?
Clive: Po przedstawieniach „Alchemy” na londyńskim off-West Endzie w sierpniu ubiegłego roku, natychmiast zacząłem myśleć co dalej. Nie pisałem nowego musicalu, bo chciałem poświęcić więcej uwagi tym dwóm już istniejącym. I tak powstał pomysł wystawienia „She” i „Alchemy” podczas jednego wydarzenia. Jest to pomysł ambitny i nie najłatwiejszy. Postanowiłem wrócić do teatru Playhouse w Cheltenham, gdzie zawsze jest świetna atmosfera, a teatr jest wystarczająco duży na tego typu imprezę. Będzie to swojego rodzaju towarzyski zjazd - w piątek wystawimy „She”, a w sobotę „Alchemy”. Dodatkowo, w sobotnie popołudnie odbędzie się akustyczny koncert z udziałem wokalistów, śpiewających na pierwszych oryginalnych nagraniach i biorących udział w pierwszych przedstawieniach - taki ciekawy akcent. Poza tym, w piątkową noc można przyłączyć się do wycieczki w poszukiwaniu duchów teatru Playhouse - poprowadzi ją Ross Andrews, nasz wokalista i człowiek zajmujący się zjawiskami paranormalnymi zawodowo. Napisał on kilka książek poświęconych nawiedzonym miejscom w Wielkiej Brytanii oraz regularnie bierze udział w poświęconych temu tematowi programach telewizyjnych. Mam nadzieję, że ta atrakcja zdobędzie uznanie uczestników. No i nie zapominajmy o legendarnym już afterparty! Całe wydarzenie zostanie sfilmowane i w niedalekiej przyszłości wydane na DVD jako memento jubileuszowego weekendu.
Ciąg dalszy nastąpi...Wywiad i tłumaczenie: Magdalena Grabias
Foto: Ron Milsom