W tym roku przypada jubileusz 25-lecia istnienia agencji Galicja Productions. Ponieważ pierwsze organizowane przez nią koncerty były imprezami stricte punkowymi, taki też był koncert z okazji jubileuszu. Wystąpiły trzy czołowe grupy z nurtu punk rocka. Godzina rozpoczęcia koncertu (19:00) wydawała się być nieco zbyt późna z racji w sumie czterech zaplanowanych zespołów, lecz wszelkie obawy zostały dość szybko rozwiane.
Najpierw na scenie zainstalował się Code Red. Ich występ złożony raptem z kilku utworów trwał około 40 minut. Publiczność w klubie nie była jeszcze zbyt liczna – dopiero schodziła się. Jednak pod koniec występu Code Red klub był zapełniony mniej więcej do połowy. Pozostałą wolną przestrzeń kilku fanów wykorzystało do pogowania. Niedługo potem szybko uprzątnięto scenę po supporcie, by przygotować ją dla zespołów, dla których przeznaczono więcej czasu.
Punktualnie o 20-tej na scenę wkroczyła ekipa The Casualties. Ten amerykański zespół był określany mianem ‘największych irokezów’. Niestety to określenie okazało się być lekko na wyrost, gdyż imponującym irokezem dysponował jedynie gitarzysta Jake Kolatis. W ciekawy sposób godzinny występ tej formacji zainicjował jej wokalista Jorge Herrera – poprzez ostentacyjne wlanie w siebie całej puszki piwa z dość znacznej wysokości, co wywołało entuzjazm u zgromadzonych. A potem na scenie nastąpił już prawdziwy żywioł, szczególnie imponujące były wyskoki gitarzysty. Entuzjazm wywołał też uniesiony ku górze przez Jorge szalik z napisem „Casualties Army”. Pod sam koniec występu na scenę wkroczyła grupka fanów, by wraz z zespołem wykonać ostatni utwór, a potem nastąpiła kilkunastominutowa przerwa techniczna.
A po niej scena należała już do brytyjskiego G.B.H. Chociaż ten zespół zawsze jakoś notorycznie omijałem i bardziej nastawiony byłem na główną gwiazdę wieczoru, to zauważyłem, że na scenie żywiołem wykazywał się Colin Abrahall. Klimat występu tego zespołu udzielił się publiczności, gdyż niektórzy mieli tendencje do crowd surfingu. Jeden z fanów nawet wtargnął na moment na scenę po to, by z niej skoczyć w publiczność. Po godzinie muzycy z G.B.H. opuścili scenę. Wtedy publiczność zaczęła skandować „Barmy army – Exploited”.
Kolejna przerwa, krótka próba dźwięku i na scenie zainstalował się wreszcie zespół The Exploited. Pojawienie się Wattie Buchana wywołało ogromny entuzjazm wśród zgromadzonych. Jako pierwszy wybrzmiał „Let’s Start A War”. Wattie cały czas szalał na scenie. Parę razy przy drobnych kłopotach technicznych pukał mikrofonem w okolicach swego irokeza. Jeden z problemów techniczni szybko rozwiązali podmieniając mu mikrofon. Towarzyszący Wattiemu gitarzyści (Tommy Concrete i Irish Rob) również szaleli na scenie. Po chwili na widowni był już niezły kocioł. Niektórzy domagali się znanych utworów zagranych ostatecznie pod koniec koncertu. Ciekawie wypadło wykonanie „Troops of Tomorrow” – tak jakby szybciej niż na płycie i bardziej żywiołowo. W pewnym momencie gorąca atmosfera na tyle udzieliła się zespołowi, że Irish Rob i Wullie Buchan występowali bez koszulek. Na koniec głównej części wybrzmiały „Army Life” i utwór z paru powodów bardzo na czasie, czyli „USA” (aka „Fuck the USA”).
Po chwili na scenie pojawił się znowu Buchan. Była krótka przemowa, podziękowania i szybko na scenę za jego namową zaczęli wchodzić ludzie z pierwszych rzędów (a raczej ci, którzy dopchali się do barierek). W tym czasie ochrona pomagała niektórym w tym zadaniu i po chwili większa grupka fanów wraz z zespołem wykonała „Sex and Violence”. Potem usłyszeliśmy jeszcze „Punk’s Not Dead”, „Was It Me” i na koniec „Maggie”. I tym sposobem blisko północy zakończył się ten jubileuszowy koncert. Teraz zostaje czekać na kolejny PunkFest, ale to dopiero na wiosnę.