Niemal rok po podobnym koncercie w krakowskim klubie Kwadrat nastąpiła powtórka z tego wydarzenia, tyle że w Teatrze Nowa Łaźnia. Zmienił się nieco zestaw wykonawców i w efekcie mieliśmy minifestiwal czterech znanych polskich zespołów.
Jako pierwszy zagrał Sztywny Pal Azji, który w tym roku obchodzi jubileusz 30-lecia istnienia. Ich występ rozpoczął się punktualnie o 18-tej. Zagrali dość przekrojowy repertuar. Rozpoczęli utworem „Myśli przebrane”. Jako trzeci wybrzmiał „Budujemy grób dla Faraona”. Nie zabrakło miejsca na takie przeboje, jak „Wieża radości, wieża samotności (zagrany na koniec) czy też „Nieprzemakalni”. Ich występ trwał niewiele ponad godzinę.
Potem, po pół godzinie przerwy technicznej i przy dźwiękach intra, na scenę wkroczył Proletaryat. To już zespół-legenda. Rozpoczęli od nowszych kompozycji, po to, by największe hity zostawić na koniec swojego występu. Część widzów zaczęła dobrze się bawić pogując i fruwając nad tłumem, ale dla wielu osób występ ten był raczej mało interesujący, sądząc po ilości ludzi okupujących bar i korytarze obiektu (zaznaczę, że podczas występu poprzedniego zespołu korytarze i bar świeciły pustkami). Widać nie każdy lubi ostrzejsze klimaty. Było wspomnienie słynnego już koncertu w Hali Wisły z grudnia 1993 roku, kiedy to Proletaryat wystąpił razem z Vaderem (Vader nagrywał wówczas „The Darkest Age”, a jako ciekawostkę dodam, że oba zespoły grały wtedy wspólną trasę). Potem przyszła pora na jeden z największych hitów zespołu – „Hej naprzód marsz”. Po chwili było jeszcze trochę muzyki i kilka minut przed czasem Proletaryat zakończył swój występ.
Kolejna przerwa techniczna była nadzwyczaj krótka i trwała niecałe 15 minut, a po niej na scenie zainstalował się zespół Róże Europy. O ile poprzednie grupy wzbudzały ciekawość i wypadły nader dobrze, o tyle występ Róż Europy po prostu zawodził. Największym mankamentem był niestety wokal. Aż z żalem słuchałem totalnie położonych wykonań takich utworów, jak „Jedwab” czy „Krew Marylin Monroe”, który to ledwie poznałem ze względu na fałszowanie i okropne zawodzenie wokalisty. W pewnym momencie nawet większa grupka osób opuściła salę, w której grał zespół, ale i tak jego występ trwał niemal półtorej godziny.
Potem, po około 20 minutach kolejnej przerwy technicznej i paręnaście minut przed 23-cią, swój występ rozpoczął zespół Kobranocka. Choć nie było tu podziałów na supporty i headlinera, to jakby nie było nieoficjalnie można takowym nazwać właśnie Kobranockę (a może ktoś wziął sobie do serca to, co mi zarzucał po relacji z zeszłorocznego koncertu i nieświadomie doprowadził do takiego stanu rzeczy, kto wie?). Co jak co, ale to oni najbardziej ze wszystkich zespołów zawładnęli publicznością i można śmiało powiedzieć, że to zespół Kobranocka zdecydowanie rządził tego wieczoru. Takie hity, jak „Ela, czemu się nie wcielasz”, „Kombinat” Republiki (miesiąc wcześniej słyszałem ten utwór w wykonaniu Agressiva 69) czy „Daj na tacę” śpiewała niemal cała sala. Na megaprzebój, jak „Kocham cię jak Irlandię” przyszła pora zdecydowanie później.
Skoro występ Kobranocki wypadł najlepiej, to warto może wspomnieć o słabych punktach tego długiego wieczoru. Przede wszystkim jak na tak duży koncert było bardzo słabe zaplecze gastronomiczne w części barowej. Kolejnym mankamentem było tragiczne wręcz oświetlenie. Na pierwszych trzech zespołach światło było takie, jakby oświetleniowiec świecił „na pół gwizdka”. No i kolejna uwaga do zmotoryzowanych: nie pchajcie się samochodami pod samą bramę Teatru Nowa Łaźnia, gdyż tym sposobem wywołujecie niemałe zamieszanie na wąskich osiedlowych uliczkach, utrudniając tym samym dojście do klubu pieszym oraz tym, którzy zostawili swe samochody dalej od klubu. Trochę tych niedociągnięć było, ale za to przynajmniej publiczność dopisała, z czego należy się cieszyć.