Roger Waters - The Wall Live - Łódź, Atlas Arena, 18.04.2010

Artur Chachlowski

Image

 The Wall Live - Roger Waters, Łódź, Atlas Arena, 18.04.2010

To był koncert, który z pewnością zapamiętam do końca życia. Spektakl, który już od pierwszej minuty wciskał w fotel, a właściwie w krzesełko gigantycznej Atlas Areny w Łodzi. A później, po początku pełnym fajerwerków (dosłownie!), przelatujących nad głową i roztrzaskujących się w płomieniach samolotów, powiewających chorągwi, przyczajonych snajperów oraz masy innych rekwizytów i symboli, zgodnie z receptą Alfreda Hitchcocka, napięcie już tylko rosło. I działo się to aż do fantastycznego finału, kiedy to pod koniec utworu „The Trial” runął misternie budowany w trakcie przedstawienia, cegiełka po cegiełce, przeogromny mur.

Na trasę „The Wall Live” opracowano nowe dynamiczne grafiki wideo oraz wizualizacje przedstawiające historie i ilustrujące treść utworów, używając rosnącego z każdą minutą muru jako ogromnego ekranu. Występ pełen był efektów specjalnych i to nagromadzonych w takiej ilości, że nie sposób ich wszystkich wymienić. Wciąż mam je wszystkie pamięci. Wciąż, a przecież koncert już dawno za nami, uporczywie oddziałują one na moją wyobraźnię, budując w mym umyśle, a podejrzewam, że i w głowach tysięcy widzów, własny, prywatny mur, kreując obrazy układające się w zapierający dech w piersiach wyimaginowany film.

Fantastyczna była scenografia oparta na plastycznej wizji Geralda Scarfe'a. Były gigantyczne dmuchane lalki – nauczyciela-tyrana, nadopiekuńczej matki, demonicznej żony głównego bohatera czy unoszącej się nad głowami publiczności gigantycznej świni. Były projekcje wideo oraz efekty pirotechniczne. Były, i to bardzo liczne, fragmenty chwytające za serce. Chociażby jak te w przypadku obrazków z powitania przez dzieci swoich ojców-żołnierzy wracających z frontu w trakcie „Bring The Boys Back Home”. Nie sposób było nie uronić łzy. A takich momentów było w trakcie tego spektaklu co niemiara.

Fragmenty chwytające za serce… Elementy, które zapamięta się na zawsze… Właściwie wyłącznie z takich składał się ten koncert. A prócz całej tej widowiskowości, symboliki, niesamowitych projekcji, genialnej plastyczności, a także – nie zapominajmy o tym, choć akurat w tym całym przedsięwzięciu nie to wydało mi się najważniejsze - bardzo dobrej gry muzyków i bezbłędnego nagłośnienia, do wyobraźni bardzo mocno przemówiło mi wykonanie utworu „Hey You”, który to zagrany został zza całkowicie odgradzającego publiczność od sceny wysokiego muru. Kompozycja ta, wykonywana kompletnie bez wizualnej łączności z artystą i zespołem, stała się według mnie idealną płaszczyzną do wewnętrznych rozważań i przemyśleń. Do wewnętrznego zastanowienia się nad sensem tego świata. Do własnej, indywidualnej refleksji, na którą zwykle na codzień nie ma czasu. Prawdziwie magiczna chwila tego przedstawienia…

Inny moment do zapamiętania? Roger Waters akompaniujący sam sobie sprzed 30 lat w utworze „Mother”. Jak to możliwe? To trzeba było zobaczyć na własne oczy.

I jeszcze animowana sekwencja z filmu Alan Parkera „The Wall” wyświetlana na wielkim murze w trakcie kompozycji „The Trial”. Efekt wizualny niemal nie do ogarnięcia. I krzyże spadające zamiast bomb w „Goodbye Blue Sky”. I magiczne dotknięcie przez Rogera białego muru, po którym rozbłysnął on milionem kolorów w niezwykłej wręcz urody animacji w końcówce "Comfortably Numb”. I te groźnie maszerujące młoty, i upadające symbole współczesnego konsumpcjonizmu (Shell, Mercedes). A także epitafia poległych żołnierzy wyświetlane na wielkim murze w trakcie przerwy. Wyłapałem trzy polskie nazwiska: Jana Hebdy, który zginął we wrześniu 1939 roku w wojnie obronnej, Stanisława Tybora zabitego w Ostaszkowie w 1940 roku  oraz Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. A „cegiełek” z nazwiskami naszych rodaków było zapewne znacznie więcej…

Wygląda na to, że teraz, w 2011 roku, a więc ponad 30 lat po płytowej premierze swojego dzieła, Roger Waters mógł wreszcie wystawić „Ścianę” w takiej postaci, o jakiej zawsze marzył. Z wiadomych względów nie było to możliwe, gdy wraz z partnerami z zespołu występował w 1980 i 1981 roku w Londynie, Nowym Jorku i Dortmundzie pod szyldem Pink Floyd. Nie sposób było także dokonać tego w trakcie skleconego nieco naprędce spektaklu na ruinach Muru Berlińskiego w 1990 roku. Teraz wreszcie, gdy technika poszła tak bardzo do przodu, gdy udało się zgromadzić niezbędny i zapewne niemały budżet, gdy nie było ograniczeń czasowych, ani tarć wewnątrz zespołu, Waters miał wreszcie wolną rękę i stworzył rzecz nie mającą precedensu w historii wydarzeń rockowych. Rzecz o niebotycznym wręcz rozmachu, i to rozmachu o chyba niespotykanej jeszcze nigdy skali. A że w dodatku, jak zademonstrował to w Łodzi, artysta znajduje się w rewelacyjnej formie fizycznej (67-latkowi można tylko pozazdrościć takiej sylwetki), wokalnej, a także aktorskiej, to sukces widowiska okazał się, nomen omen, murowany.

Roger zdecydowanie uwspółcześnił przesłanie swojego dzieła. Wiadomo, świat nie stoi w miejscu. Konflikty, tragedie i tarcia zbrojne mnożą się z każdym dniem, a wojen i zamachów niestety wciąż przybywa. Choć nie tylko o konflikty zbrojne chodziło przecież w przedstawieniu „The Wall” AD 2011. Waters przedstawił w nim mocne, antytotalitarne i… antykonsumpcyjne przesłanie. Zawarł w nim całą plejadę symboli, za pomocą których jakby chciał dotknąć wszystkich problemów tego świata i ogarnąć wszystkie problemy jednostek. Zahaczył nawet o „polski wątek”. Gdy w utworze „Mother” pytał: „should I trust the government?", na wielkim murze wyświetlił się wielki czerwony napis po polsku: "Nie, niech spieprzają".

Żadne słowa nie oddadzą ogromu tego, co można było obejrzeć w łódzkiej Atlas Arenie. Dlatego zapraszam do naszej Fotogalerii, gdzie można zobaczyć (już wkrótce!) małą wizualną cząstkę tego, co działo się tego wieczoru. To był spektakl nad spektaklami. Spektakl życia. Powiem szczerze, że z wydarzeń scenicznych, i to nie tylko rockowych, których przecież w swoim życiu widziałem całkiem niemało, nigdy nie doświadczyłem czegoś równie wspaniałego…

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok