Przed koncertem kilka razy oglądałem DVD Watersa, przygotowując się na to, co może mnie spotkać w czasie trwania tego wspaniałego muzycznego
przedstawienia.
19 kwietnia 2011r. - długo oczekiwany dzień dla fanów muzyki Rogera Watersa. Po trwającej prawie czterogodzinnej podróży samochodem z Katowic i godzinnym oczekiwaniu na otwarcie bram można było wejść do hali. Nabyłem bilet do strefy Golden Circle i byłem pod samą sceną. Czas oczekiwania na koncert mijał przy muzyce Boba Dylana i z każda minutą odliczaną do magicznej godz. 20:00 dało się odczuć wzrastające napięcie i coraz bardziej robiło się tłoczno pod sceną. Kilka minut po 20:00 przy huku sztucznych ogni i fajerwerków rozpoczął się MISTYCZNY WIECZÓR z Rogerem Watersem
"The Wall Live - Arena".
Atmosfera była coraz wspanialsza z każdym utworem, cegła po cegle powstawał mur na którym można było oglądać niesamowite animacje. Na scenie pojawiły sie też gigantyczne figury nauczyciela który swoim wzrokiem dogłębnie prześwietlał całą publiczność, nadopiekuńczej matki głównego bohatera i jego żony-modliszki oraz – pod koniec koncertu - ogromnego wieprza. Muzyka którą wszyscy znają na pamięć dopiero w połączeniu z obrazem daje niesamowite wrażenie wykonane przez głównego reżysera, a zarazem wspaniałego aktora, o czym można było się przekonać w trakcie koncertu. Jeszcze raz autor pokazał nam, że człowiek nadal buduje wokół siebie mur wobec bliskich poprzez masową konsumpcję, totalitaryzm i politykę. Przekaz ponadczasowego dzieła "The Wall" jest nadal aktualny.
Przedstawienie trwa nadal. Po "The Last Few Bricks" nastąpiło "Goodbye Cruel World", w trakcie którego widać było tylko Rogera Watersa, bo ostatnia cegła została umieszczona w murze. Koniec pierwszej części, na murze pojawił się ogromny napis: "I would like to thank all of who have sent in photos of fallen loved ones we will remember them – Roger”. Rozpoczęła się druga część koncertu: "Hey You”, "Is There Anybody Out There", "Bring The Boys Back Home" - połączone ze zdjęciami dzieci obejmujących swoich powracających z wojny ojców całych i zdrowych. Niesamowite wrażenie i chyba nikt nie wstydził sie uronić chociaż jednej łzy dla tak chwytającego za serce widoku.
"The Show Must Go On"… Tak było do chwili gdy nastąpiło symboliczne zburzenie muru. Dla mnie i wielu zgromadzonych pod sceną niezapomniana chwila, kiedy kilkumetrowej wysokości mur runął przed nami unosząc pył i powodując podmuch w naszą stronę. Był to wyjątkowy dzień w moim życiu i koncert który na zawsze pozostanie w mej pamięci. Cieszę się, że dane mi było być na tym wspaniałym muzyczno-widowiskowym przedstawieniu. Sam Roger Waters mimo swego wieku nadal tryskał energią. W trakcie trwania tego show wszyscy staliśmy się cząstką ponadczasowego dzieła Rogera Watersa "The Wall".
Myślę, że każdy kto był na tym wspaniałym Watersowskim spektaklu, gdy w domowym zaciszu odtworzy sobie płytę "The Wall" na nowo wrócą wspomnienia z łódzkiej Areny i przed oczami pojawią się niezapomniane obrazy i animacje z tego koncertu.
Na koniec moich wrażeń mogę jedynie zacytować "Outside The Wall"
:..."Samotni, albo w parach
To ci, co cię kochają
Po drugiej stronie muru chodzą od lat
Niektórzy ręka w rękę
Inni w grupach odnajdą się
Artyści i złamane serca
Gotowi na cios
Gdy wszystko z siebie dadzą ci
Osłabną i poupadają, bo trudno
Jest przebić się jednym sercem
Przez obłęd muru...".