Kończył się 1991 rok. Jak to zwykle bywa w okresie świąteczno-noworocznym w radio była pozmieniana ramówka. I właśnie wtedy, nieoczekiwanie w popołudniowym paśmie, Tomasz Beksiński zaprezentował płytę grupy Pendragon - „The World” - jakże inną niż wczesne wydawnictwa tego zespołu.
Mimo, że ceniłem albumy Kowtow, a zwłaszcza The Jewel wtedy jeszcze Pendragon nie należał do czołówki moich ulubionych wykonawców. Dopiero, gdy usłyszałem 60 minut muzyki z najnowszego krążka, coś się zmieniło. Ta i kolejne płyty spowodowały, że zespół bardzo awansował w moim rankingu. Ten stan utrzymuje się do dziś. Na przestrzeni kilkunastu lat uczestniczyłem w kilku koncertach grupy Pendragon. Byłem w Zabrzu, Katowicach i Krakowie, jednak nigdy nie przypuszczałem, że na koncert jednego z moich ulubionych zespołów będę mógł się wybrać pieszo (!!!), bo zagrają w moim rodzinnym mieście! Po raz pierwszy miało to miejsce w 2008 roku, a ku mojej radości powtórzyło się 17 kwietnia bieżącego roku.
Tegoroczne spotkanie z muzykami Pendragon miało miejsce już dzień przed koncertem w Bielsku-Białej. W związku z pobytem w Krakowie, po występie Blackfield, w sobotę 16 kwietnia udałem się do jednego z krakowskich centrów handlowych gdzie członkowie zespołu podpisywali płyty. Niestety nie stawili się tam w komplecie, bo w tym samym czasie Nick Barrett został "uprowadzony" na wywiad do rozgłośni radiowej krakowskiego Radia Alfa… Pozostała trójka artystów dzielnie zniosła napór kilku (wstyd, że nie kilkunastu lub kilkudziesięciu!) fanów i jak zwykle z uśmiechem podpisywała zdjęcia, płyty i plakaty oraz pozowała do zdjęć. Zrobione fotografie szybko wywołałem i na następny dzień miałem już gotowe do podpisu.
Gdy w niedzielę 17 kwietnia zasiadłem w wygodnym fotelu Bielskiego Centrum Kultury zastanawiałem się, jakie utwory muzycy wybiorą na ten koncert. Przypuszczałem, że większą część występu wypełnią nagrania z najnowszej płyty i tak też zaczęli. Na pierwszy ogień poszło tytułowe nagranie “Passion”. Ale już po nim muzycy cofnęli się kilkanaście lat wstecz i zagrali starocie: „Back in the Spotlight”, następnie “Ghosts”, „Not Of This World”, „If I Were the Wind (and You Were the Rain)”. Po tej części koncertu wrócili do przedostatniej i najnowszej płyty odgrywając: „The Freak Show”, „Empty” oraz „This Green And Pleasant Land”. I wtedy nastąpiło coś, czego się nie spodziewałem. Po raz pierwszy w życiu usłyszałem „na żywo” i to w moim rodzinnym mieście (!!!) ukochane nagranie Pendragon! Clive Nolan pochylił się nad klawiaturą i usłyszałem wstęp do „Shane”. Myślałem, że mi się wydawało, ale nie. Nick Barrett dotknął gitary i przez kilka minut płynąłem unoszony dźwiękami tego ulubionego, magicznego utworu. W zasadzie w tym momencie koncert mógł się już dla mnie skończyć, ale niejako na deser muzycy wykonali nowsze nagranie "Feeding Frenzy” oraz ponownie wrócili do lat dziewięćdziesiątych, kończąc zasadniczą część koncertu brawurowym wykonaniem „Nostradamusa” i „The Last Man on Earth”. Potem nastąpiły gromkie oklaski, po których usłyszeliśmy pierwszy bis - „Indigo”. Kolejna porcja braw i ponowna wizyta muzyków na scenie. Warto było cierpliwie czekać, żeby na finał koncertu usłyszeć śliczny - „Paintbox”. Podczas ostatniego bisu już nikt nie siedział. Publiczność opuściła wygodne fotele i wysłuchała go na stojąco.
Był to mój piąty albo szósty koncert zespołu Pendragon. Wydaje mi się, że najlepszy. Możliwe, że wpływ na moją wysoką ocenę miało wykonanie nagrania „Shane”, ale patrząc na uśmiechnięte twarze pozostałych uczestników koncertu śmiem twierdzić, że rozczarowanych nie było!
W kilka minut po występie muzycy wyszli do czekających na nich fanów. Z radością podpisywali płyty i zdjęcia (w tym zrobione dzień wcześniej w Krakowie!). Peter Gee bardzo się cieszył, gdy do podpisu otrzymywał swoje solowe płyty, a Nick Barrett chętnie podarował mi swoje kostki do gry na gitarze!
Tak oto zakończył się ten bardzo udany niedzielny wieczór, podczas którego uświadomiłem sobie, jakie na przestrzeni lat zaszły zmiany. Ponad dwadzieścia lat temu płyty grupy Pendragon nagrywałem z radia. Na początki lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, aby mieć lepszą jakość, przegrywałem z CD w istniejących wtedy wypożyczalniach płyt kompaktowych (zwanych także studiami nagrań). Minął rok, a może dwa i zacząłem zbierać płyty CD. Do dziś pamiętam radość, gdy na własność kupiłem kompakt z bajeczną okładką - „The World”. Potem kolejne płyty. W tak zwanym międzyczasie po raz pierwszy zobaczyłem zespół „na żywo” na koncercie w Zabrzu. Wtedy też zdobyłem ich pierwsze autografy. Minęło kilkanaście lat i TEN zespół przyjechał do mojego miasta! Czasy się zmieniają, jesteśmy coraz starsi, ale najważniejsze, że pieśń pozostaje ta sama!