Agnieszka Lenczewska: Moje Muzyczne Fascynacje

Agnieszka Lenczewska

Moje Muzyczne Fascynacje

ImagePierwsze, co pamiętam to „średni pokój”, zestaw stereo starszej siostry (jakie szczęście, że nie wzięła go do akademika), gramofon Emanuel (szczyt lansu na przełomie lat 70.i 80.) oraz stos płyt winylowych. Zaczęło się od bajek muzycznych. Prawdziwych bajek, które uruchamiały wyobraźnię, prowadziły do innego (czasami strasznego, czasami zaczarowanego świata). Nadal mam ciarki na plecach podczas słuchania „Zaczarowanego młyna”. Głos Władysława Hańczy, który był tym złym, niecnym Młynarzem straszy bardziej, niż cała zgraja wymalowanych blackowych pajacy. Skrzypienie młyna, świst wiatru, smutny głos narratora („smętowoooooo, smętoooowo, wysiadaaaać!”), cała masa efektów wprost ze Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia – to zapamiętałam. Jakże inny był ten świat bajek, niż obecnie. Kto wie, może pojawią się reedycje. Bo warto dla „Calineczki”, „Tomcia Palucha”, „Księżniczki na ziarnku grochu” i innych towarzyszy nie tylko mojego dzieciństwa.

Z krainy bajek, niesamowitych dźwięków już zupełnie niedaleko do świata muzycznej wyobraźni. Rodzice mieli sporo płyt. Oglądałam je bardzo często. I zapamiętywałam okładki. Była jedna, czarna z rozszczepionym pryzmatem, inna z żółtą łódką ("To żółta łódź podwodna" – tak mi wytłumaczono), jeszcze kolejna, szczerzyła się z półki z płytami czerwienią i twarzą zarośniętego mężczyzny. Ten sam mężczyzna spoglądał z okładki innej płyty – tym razem towarzyszyły mu biało-czarne klawisze organów oraz las wytopionych świec. Tę okładkę też zapamiętałam. Pięć twarzy zaklętych w skale. Były też okładki, których się bałam. Przeglądałam, zamykałam oczy, spoglądałam raz jeszcze i uciekałam. Nadal pamiętam te emocje związane z dotykaniem, spoglądaniem na płytę z „krzyczącym panem”. Wariat to był, szaleniec, schizofrenik wreszcie? A ta dziwna pani spoglądająca na słuchacza? W tle młyn, jakieś zarośla i ”groźna pani czarodziejka”. Oj tej płyty się bałam jak diabli. Była taka szatańska, niepokojąca. Zdecydowanie NIE DLA DZIECI.  Tak sądziłam po warstwie wizualnej. Przyszedł jednakże dzień, w którym odważyłam się wejść do „czarodziejskiego ogrodu” dźwięków muzycznego świata dla dorosłych. Nie wiem, czemu wybrałam akurat tę. Mur. Rysunek cegłówek. Identycznych, jak w naszej maleńkiej kuchni. I skończyło się beztroskie dzieciństwo. Zaczęło się słuchanie.

Nadal pamiętam swoje rozczarowanie, kiedy otrzymałam w prezencie płytę Natalki Kukulskiej. Obraziłam się na matkę straszliwie. Jak to, zniżać się do poziomu Natalki? Ja? Przecież słucham Floydów, Marillion i waszych płyt. Trójki słucham. I „Wieczorów Płytowych”. Nie chcę „Puszka okruszka”. Po wielu latach do płyt dorosłej już Natalii sięgałam często.

Podstawówka. Pierwsze miłości, randki i szkolne dyskoteki. I nawet jeśli byłaś typową „podpieraczką ścian”, "Kayleigh" Marillion musiałaś zatańczyć wtulona w silne ramiona kolegi z 8A. I cieszyć się ciszą słuchając „Violator” Depeche Mode. Niekończące się (podlewane alkoholem) opowieści muzyczne, wymiana kaset, przegrywanie siódmej kopii najbardziej progresywnej opowieści Iron Maiden o siódmym synu tego siódmego syna. Nasze kłótnie w ogólniaku poświęcone Nirvanie i komercyjnej Metallice (zakończone przez N. spaleniem kaset tej ostatniej). Wciąż mam w pamięci te kilka smutnych dni, które chyba wstrząsnęły moim pokoleniem. Pewien brzydki, deszczowy listopadowy dzień w 1991 roku. Nawet w Dzienniku Telewizyjnym mówili, ze odeszła Ikona – On, Freddie Mercury. Pamiętam też dni z początku kwietnia 1994 roku. Pewien młody chłopak z Aberdeen w stanie Washington przystawił broń do skroni i zabił się. Nam, młodym wydawało się, że był strasznie stary, zramolały i dziwnie obojętny na sławę, która go pochłonęła. A przecież ten chłopak z plakatu miał wszystko. I zespół i kasę i w ogóle. Dziwne.

Cały ten grunge w opozycji do metalu suszarkowego. Chłopaki z Pearl Jam, czy Alicja w łańcuchach. Oraz Mad Season. Niepokojące dźwięki Trenta Reznora. Czy naprawdę by coś poczuć, musimy się ranić do krwi?

Dyskusje o „Division Bell” podzieliły naszą paczkę. „To nie Pink Floyd!” - mówili jedni. „A właśnie, że nie macie racji” – odpowiadali inni. Pisaliśmy wówczas o muzyce, koncertach w naszej szkolnej gazetce „Elewator” (wyszły trzy numery). Kolega o metalu, ja o progresji i innych „dziwactwach” (że co? Porcupine co? Przecież tego nikt nie będzie słuchać – zawyrokował). W starym pudle u rodziców nadal leżą sobie spokojnie wydane na kasetach (!!!) „On The Sunday Of Life”, „Up The Downstairs”, „Starcaise Infinities”. Wprost z Londynu.

Mieliśmy (i nadal mamy) w naszej miejscowości rozgłośnię radiową. Nikt wówczas nie słyszał o badaniu rynku, słupkach słuchalności i preferencjach słuchaczy. Z „kolegą od metalu” pojechaliśmy rowerami do rozgłośni. I stało się. Wywołaliśmy skandal. O ile moja muzyczna propozycja, którą było "Awake" Dream Theater spodobała się słuchaczom, o tyle emisja w porze kolacji albumu Death „Leprosy” cóż...nie do końca trafiła w gusta słuchaczy. Na tym skończyła się moja „kariera” radiowca. Kumpel od metalu miał też płyty Opeth. Zachwyciła mnie Orchid i Morningrise. Nie tylko metalową żarliwością, ale też progresywnymi ciągotami.

Nadal kręci mnie „Ray Of Light” Madonny, arcydzieło nowoczesnego popu, płyta wymykająca się wszelkim klasyfikacjom i szufladkom. Fascynuje mnie świat Bjork, tętniący żarem islandzkich wulkanów i mrożący lodowatą posępnością. „Grace” Jeffa Buckleya powoduje łzy, a „Wild Opera” No-Man nęci swoim blichtrem i bogactwem brzmień.

Przeglądam swoje płyty. Sporo tego. W kolekcji znajdują się: „The Dark Side Of The Moon”, dyskografia The Beatles, Niemen, Black Sabbath (miałam jednak czuja jako dziecko, można się bać). Spogląda na mnie nadal krzycząca twarz schizofrenika XXI wieku i inne wydawnictwa King Crimson. A „The Wall” Floydów jest płytą mego życia. Nadal kocham za bezkompromisowość „Nevermind” Nirvany, a „Dirt” Alice In Chains za metalowe dźwięki i wokalne popisy duetu Cantrell/Staley. W moim odtwarzaczu nadal gości Dream Theater oraz muzyka Stevena Wilsona. Queen jest zespołem, który kocham i uwielbiać będę po ostatnie dni mego życia. Muzyka to życie. Po prostu.

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok