Closterkeller - Klub Kotłownia, Tarnów, 04.02.2012

Iwona Serafin

ImageSą takie zespoły, które się nie starzeją. Każdy ich koncert wnosi powiew świeżości, a radość grania przed publicznością zdaje się być radością młodego zespołu, stojącego dopiero u wrót kariery. Do takich grup można śmiało zaliczyć Closterkeller. Od kilku miesięcy zespół promuje swój najnowszy, wydany w 2011 roku album „Bordeaux”. Nie ukrywam, iż zniechęcała mnie perspektywa odsłuchania podczas koncertu wszystkich utworów z tej płyty, skądinąd całkiem ciekawej. Czy jest sens wychodzić z domu w tak mroźny wieczór, skoro można odtworzyć „Bordeaux” w zaciszu ciepłego domu? Z tego właśnie powodu zrezygnowałam z uczestnictwa w krakowskim koncercie Closterkeller. O ich występie w Tarnowie dowiedziałam się zaledwie trzy dni wcześniej. Zdecydowałam się pojechać, gdyż jakieś przeczucie mówiło mi, że nie będzie to zwykły koncert z trasy „Abracadabra Gothic Tour”. I nie myliłam się. Było to wyjątkowe wydarzenie.

Zespół wystąpił w niedawno otwartym, lecz prężnie działającym Klubie Kotłownia. Do końca nie była znana godzina rozpoczęcia koncertu, wobec sprzecznych informacji najbezpieczniej było wybrać opcję pierwszą i stawić się na miejscu przed godziną 19. Zapowiadało się raczej kameralne widowisko w niewielkiej klubowej podziemnej sali. Wreszcie, przed 20.30 zespół wyszedł na scenę. W jednej chwili zrobiło się tłoczno, jak gdyby fani wyrośli spod ziemi. Usłyszeliśmy przebój „Na krawędzi”. Anja Orthodox przywitała publiczność mówiąc, iż zespół przez półtorej godziny rozgrzewał się w garderobie, co wyjaśniało opóźnienie. Jako drugi utwór zabrzmiał „Violette”, a następnie „Ktokolwiek widział”. Było to podwójnie mocne uderzenie. Zaczęłam zastanawiać się, czy to na pewno Closterkeller, czy może jakiś cover band wykonujący ich utwory... Podczas pierwszych trzech piosenek wydawało mi się, jakby przede mną grała młoda rockowa kapela, wyciągnięta prosto z garażu. Młode zespoły mają tę niezwykłą cechę, iż cieszą się, że mogą grać, nie ważne gdzie i kiedy, nieważne dla ilu osób – może nawet dla garstki, ale wkładają tyle energii w te swoje przysłowiowe „5 minut” na scenie, przekazują tyle radości, nie przejmując się nawet, czy są przez publiczność dobrze słyszani, czy nagłośnienie działa prawidłowo i czy wszystkie rejestry są właściwie ustawione. W klimacie małego klubu, w niemal rodzinnej atmosferze, gdzie brak przypadkowych słuchaczy, a każda osoba spośród publiczności dokładnie wie, w jakim celu się tam znalazła, młoda podwórkowa kapela czuje się najlepiej i daje z siebie wszystko. I grałaby dalej, nawet gdyby zabrakło prądu. Na szczęście prąd był, chociaż... Kto wie, może lepiej byłoby bez niego, ponieważ nagłośnienie koncertu było fatalne. Zwłaszcza podczas tych bardziej energicznych utworów zbyt głośne instrumenty powodowały zlewanie się nieczystych dźwięków w jeden hałas, wokal słyszalny był jako rozchwiany krzyk, co często zdarza się na koncertach debiutujących metalowych bandów organizowanych w ostatniej chwili, gdzie akustykiem zostaje „z łapanki” pierwszy lepszy kolega.

Anja Orthodox powiedziała, iż grają starsze utwory, ponieważ dawno nie byli w Tarnowie. Zatem sprawdziło się moje przeczucie – setlista nie będzie całkowicie wypełniona muzyką z najnowszej płyty zespołu. Ktoś z tłumu krzyknął, że to już 21 lat minęło od ostatniego koncertu w tym mieście, co zdziwiło wokalistkę, w ten sposób rozpoczął się sympatyczny dialog z publicznością. Według dostępnych mi informacji poprzedni występ Closterkeller w Tarnowie odbył się 7.01.1990 roku, a więc 22 lata temu. Zgodnie z zapowiedzią, zespół zagrał coś starego: przejmujący i ciągle aktualny utwór „Władza”. Następnie wokalistka zaprosiła na scenę dziewczynę, która pisze pracę dyplomową o zespole „przed, w trakcie i po koncercie”, aby bez skrępowania fotografowała muzyków. Był to bardzo miły gest, biorąc pod uwagę, iż pewne „gwiazdy” z wieloletnim stażem scenicznym niechętnie pozwalają sobie przeszkadzać podczas występu. Anja stwierdziła, iż chciałaby kiedyś zobaczyć swój koncert, ale na trzeźwo chyba się nie da... Po tej krótkiej przerwie usłyszeliśmy kolejne starsze piosenki: „Patrząc jak toniesz” z ciekawą gitarową solówką, „Dwie połowy” – klimatyczna ballada i gitarowe solo pośród dymu oraz krystalicznie czysta wokaliza mimo kiepskiego nagłośnienia wywołały niesamowitą atmosferę, która zagęściła się jeszcze bardziej podczas utworu „Agnieszka”, gdzie rozmyte solo gitarowe stworzyło psychodeliczne tło podczas melorecytacji, brzmienie instrumentów wzmagało się i zostało dramatycznie urwane. Powrót do rzeczywistości – Anja znowu przemówiła, pytając, czy ktoś z nas był na koncercie z trasy promującej nową płytę. Zgłosiło się kilka osób, po czym wokalistka stwierdziła, że to niedobrze, bo założyła tę samą koszulkę, co na trasie... Wśród powszechnego śmiechu padła zapowiedź utworu z ostatniej płyty i wybrzmiał transowy „Tyziphone”. Długo nie mogłam przekonać się do closterkellerowej wersji utworu „Zegarmistrz światła” Tadeusza Woźniaka. Jednak mgliste, nastrojowe koncertowe wykonanie osiągnęło cel. A po utworze wymowna chwila ciszy... i gromkie oklaski. Anja oświadczyła, iż artyści nie mogą „zastygać we własnym betonie” i utwór, który zawsze grali jako bis, tym razem zagrają w środku koncertu. Zanim wszyscy zdążyli rozpoznać dźwięki płynące ze sceny, wokalistka zaczęła śpiewać... „Czerwone korale” zespołu Brathanki. Byłam przygotowana na taką ewentualność, gdyż słyszałam już o tej niespodziance, jaką Anja czasami funduje swoim fanom, jednak większość widowni była zaskoczona. Podniósł się donośny śmiech, a część osób włączyła się w śpiew. Dowcip nie mógł oczywiście trwać w nieskończoność, dlatego „Czerwone korale” płynnie przeistoczyły się w „Czas komety”. Akustyczne, kołyszące wykonanie utworu porwało publiczność, która wspólnie odśpiewała całą piosenkę, za co otrzymała podziękowanie wokalistki.

Przyszedł wreszcie czas na muzykę z ostatniej płyty. Liderka Closterkeller określiła „Bordeaux” jako koncept album, opowieść, która stanowi pewną całość. Mocnym gitarowym akcentem rozpoczął się „Alarm”. Przestały mi już przeszkadzać przestery na długich dźwiękach i zasłuchałam się w hipnotyzujące brzmienie gitary basowej. Zapowiedź kolejnego utworu „Pryzmat” stanowiła wyznanie wokalistki, która jest także autorką tekstów, iż w tej historii pewnej kobiety napisała również dużo o sobie. Ściana gitar i klawiszowe tło wprowadziły nastrój tajemnicy i smutku. Zespół na krótko powrócił do starszego repertuaru, Anja wykrzyczała tytuł „W moim kraju” i z głośników uniosły się nowofalowe dźwięki lat 80., choć utwór pochodzi z 1993 roku. Rozmyte gitary i nieostre brzmienie Rolanda oraz unoszący się dym dopełniły całości klimatu. Anja Orthodox wprowadziła nas znowu w wesoły nastrój, opowiadając anegdotę sprzed kilku dni, o występie na urodzinowym koncercie pewnego zespołu i pomyłce, do jakiej doszło na jednym z portali internetowych. Następnie wybrzmiał utwór z najnowszej płyty – „Pora iść już drogi mój”. Wokalistka zapowiedziała, że zaśpiewa ze ściśniętym gardłem, jednak wysokie dźwięki wyszły przepięknie. Kolejny numer przedstawiony został jako utwór o samotności w tłumie: „Minor Earth Major Sky” z repertuaru zespołu A-HA. Wysłuchaliśmy mocnego, rockowego coveru z klawiszowymi smaczkami w refrenie, doskonale wybrzmiał płaczliwy głos Anji, ujawniający rozpacz zwłaszcza w słowach „And I try...”, zupełnie jakby był to ich własny utwór. Zresztą wokalistka powiedziała później, że grają go jak swój, podobnie jak „Zegarmistrz światła”, choć nie przepada za graniem coverów w ogóle, ponieważ „mają tyle swoich dobrych kawałków”... Anja pochwaliła się również, iż zagraniczny fanklub zespołu A-HA napisał, że jest to najlepszy cover tego utworu zrobiony przez kogokolwiek. Jako kolejny został wykonany „Ogród półcieni”, po czym nastąpił humorystyczny przerywnik w formie reklamy nowej gitary Mariusza Kumali, obecnego męża Anji. Wokalistka przewrotnie zapowiedziała, że na zakończenie zabrzmi utwór, który nas zmartwi, bo o to chodzi w tym koncercie, nie przychodzimy na ich koncerty po to, by się bawić, tylko po to, by się smucić. Zapowiedź ta wzbudziła powszechną wesołość, wobec czego zespół rozpoczął melancholijny, ale ciężko brzmiący utwór „Matka”. Po jego wykonaniu Closterkeller zszedł ze sceny, a publiczność zaczęła skandować jego nazwę. Po chwili muzycy powrócili. Anja Orthorox zauważyła, że lubimy smutne piosenki, więc złośliwie zagrają nam teraz coś wesołego. Basista zachęcił publiczność do klaskania i wszyscy doskonale się bawili przy dźwiękach utworu „Scarlet”, niosącego potężną dawkę energii. Na uwagę zasługuje to solo klawiszowe i mocny bas w tle. Tym optymistycznym akcentem Closterkeller rozstał się z widownią, która po donośnych owacjach zniknęła równie szybko, jak się pojawiła. Pozostali najwierniejsi fani, do których wyszła Anja, chętnie rozmawiała, rozdając autografy i pozując do wspólnych zdęć.

Tak oto zakończył się niezwykle radosny koncert zespołu Closterkeller, pełen hipnotyzujących dźwięków i sympatycznego dialogu liderki zespołu z publicznością. Miejmy nadzieję, iż zespół nie każe zbyt długo czekać na swój kolejny występ w Tarnowie, a tymczasem – niech młode zespoły uczą się zachowywać przez lata taką świeżość brzmienia i entuzjazm na scenie jak Closterkeller.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!