Ciśnienia nie było. Zebraliśmy się trochę później nawet niż wypadało być na miejscu. Jako szczęśliwi posiadacze akredytacji mogliśmy mieć ten wewnętrzny spokój. Underground to miejsce, które jak przylądek szatana ostało się w mniejszości z salą z napisem U NAS SIĘ PALI!!! Odzwyczaiłam się od dymu na koncertach, więc na samą myśl o tym, że będę się musiała przemęczyć, tym razem w imię wyższych ideologii ciemnej strony mocy, rozbolała mnie głowa.
Klub jest wciśnięty w elewację kamienicy zupełnie nierzucającej się w oczy, więc łatwo go przeoczyć. Kilkoro "skórzano-długopiórych" fanów metalu stojących przed drzwiami wskazywało niezorientowanym w lokalizacji miejsce koncertu. Sala na poziomie wejścia klubu zgromadziła piątkowych imprezowiczów niekoniecznie zainteresowanych wydarzeniem w piwnicznych czeluściach. Popijając piwo zerkali na teledyski Rammsteina puszczane na ekranach telewizyjnych. Niezorientowani w temacie nie mogli nawet przypuszczać, że za moment z piwnicy dotrą na górę płomienie szatańskich dźwięków i omiotą uszy niespodziewających się Apokalipsy piwnych smakoszy. Po przebrnięciu przez tłoczących się koncertowiczów przy "biletomacie” wbiliśmy się na próbę pierwszej kapeli. Koncert rozpoczął się po około 40 minutowej obsuwie spowodowanej dostosowywaniem lokalu do przyjęcia poczwórnej dawki metalicznych dźwięków.
Poznański koncert był częścią „Perfect Release Party Tour”.
Wieczór otwierał THERIOTES, niestety przy nieco rozrzedzonej frekwencji. Gdy część metalfanów stała jeszcze rozdyskutowana przy sklepiku z gadżetami i płytami, "grzeczni chłopcy" dawali z siebie wszystko na scenie. Nazwałam ich "grzecznymi”, bo spoglądając wyłącznie na zdjęcia nikt nie byłby w stanie trafić z gatunkiem muzycznym, jaki prezentują THERIOTES, a było mocno ciężko i naprawdę fajnie. Podczas krótkiego, acz konkretnego występu band zaprezentował sporo materiału, z którym my mieliśmy okazję zapoznać się w zaciszu domowym, zostaliśmy bowiem wcześniej poczęstowani krążkiem do odsłuchu. To, co już od początku zgrzytało, to fakt, że o świetle czy jakimkolwiek normalnym robieniu fotek nie było w zasadzie mowy. Mam nadzieję, że mimo wszystko ci, którym zależy na przypomnieniu sobie fragmentów z metalowego czteropaka wybaczą mi jakość i mimo wszystko znajdą dla siebie jakiś ciekawy kadr.
Koncert nr 1, mimo iż wystawiony na rozgrzewkę, ogólnie był całkiem niezły. Przekonał mnie chwilami zahaczający o jakąś melodię solówkowy popis gitarzysty i dolne rejestry wokalnych charkotów stojącego w absolutnych ciemnościach gitarzysty.
Potem już było tylko gorzej! Goście z grupy KORYLSK zafundowali mi niespodziankę w postaci totalnych ciemności, wykręcając ostatnie dwie żarówki nad barem skwitowawszy mój skowyt zawodu, że oni już mają zdjęcia i lubią grać w ciemności. Zatem skoro tak, to i muzyka nie wymaga komentarza. Przemilczmy ten incydent. Dotarła do moich uszu muza monotonna jak dach z eternitu nawet bez gwoździ, bo oglądanie zostało wyłączone.
Następny na scenę wskoczył ANTHEM, jak się okazało gwiazda wieczoru, rekompensując swoim scenicznym entuzjazmem niesmak pozostały po występie poprzedniej formacji. Publika zdecydowanie się ożywiła, ba, tłumnie wypełniła salę, a pierwszy rząd pod sceną pozamiatał piórami posadzkę. Pod sceną zrobił się całkiem ostry mosh, ale obyło się bez ofiar. Basista kapeli, jak się okazało współwłaściciel klubu, dał z kolegami wyśmienity występ, i choć nie rozsadziło mi czaszki ani ostrością muzy, ani jakimś szczególnym ogniem, to chwilami dało się usłyszeć całkiem melodyjne kawałki, przy których wszyscy nieźle się bawili. Po kilku bisach i fantastycznie przyjętym coverze Slayera gospodarze zakończyli występ.
Techniczni zaczęli przygotowywać scenę dla kolejnego zespołu.
AMORPHOUS jest chyba najbardziej znany ze wszystkich kapel występujących tego wieczora w Undergroundzie. Niestety publice już nie starczyło sił na czwarty gig. Została zaledwie garstka najwytrwalszych i ja z aparatem. Mimo tego, że bez emocji pod sceną z powodów frekwencyjnych, kapela zaatakowała stylowym łomotem jak przystało na doświadczonych w boju muzyków. Tak, to był zdecydowanie najlepszy występ, nawet mimo już szczątkowego w tym dniu słuchu wyłuskałam klasę i to, co w tym gatunku jest najważniejsze: wirtuozerię i głębię przekazu. Za zaangażowanie ze strony kapeli należy się pokłon szatana i darmowe piwo w barze. Muza całkiem zróżnicowana, dużo zmian rytmicznych, naprawdę świetnie wydobyta energia - tak skwituję występ kończący czteropak z szatańską zawartością.
Przyznam się jeszcze do czegoś. Na co dzień nie słucham klimatów tego typu. W zasadzie nie posiadam płyt, ba, nie znam nazw kapel z gatunku. Idąc na koncert z zamiarem napisania relacji czytam zawsze o zespołach i słucham sztandarowych utworów, ale w tym przypadku okazuje się, że nie zapamiętałam tak konkretnie jakiegokolwiek utworu, a ponieważ za sobą miałam już kolejną godzinę koncertu, szczerze mówiąc nawet nie wiedziałam czy w ogóle coś mi w głowie zostanie. Stwierdzam, że mnie osobiście męczy taki układ, kiedy gwiazda wychodzi na scenę po trzech lub czterech wcześniej grających kapelach - a i jak się okazało publiczność też się zmęczyła.
Podsumowując wieczór, piwniczna akustyka sali i niewyszukany sprzęt zaowocowały tym, że z głośników wylewała się ściana dźwięku. Umiejętności muzyków walczyły z przeciwnościami, a uszy słuchaczy atakował zmasowany łoskot. Oczywiście ci, którzy przybyli zdawali się nie zwracać na to uwagi, a nawet pokuszę się o stwierdzenie, że to normalny element tego typu koncertów, tak jak brak kobiet, wentylacji i dobrych manier. Ponieważ chcę zachować jeszcze resztkę słuchu na okoliczność innych koncertów, dodam, że Underground mimo wszystko musi popracować nad słyszalnością i czystością dźwięku podczas koncertów.
W tak zwanym "międzyczasie" mniej lub bardziej długowłosi fani raczyli się piwem i rozmowami ociekającymi testosteronem. Czułam się nieco wyobcowana i nie na miejscu. Gdyby nie Wiesiek L., który był sprawcą całej tej wyprawy akredytacyjnej, mogłabym mieć kłopoty z pozostaniem do końca. Okazało się, że na bekstejdżu jest o czym rozmawiać, a przekonanie o hermetyczności środowiska metalowego można włożyć miedzy bajki i legendy i choć materiał ludzki był już dość zmaltretowany, to atmosfera kuluarowa była soczysta do końca.
Wielkie podziękowania za możliwość odbycia tej ciekawej podróży.
Poniżej linki do galerii ze wszystkich części koncertu. Zapraszam do obejrzenia!
http://www.flickr.com/photos/70282861@N02/sets/72157629512413259
http://www.flickr.com/photos/70282861@N02/sets/72157629512544041
http://www.flickr.com/photos/75839829@N08/sets/72157629148887442
http://www.flickr.com/photos/75839829@N08/sets/72157629148696236