Pod nazwą „Armageddon Tour 2012” kryje się seria koncertów grupy Hunter, która w rewanżu za udaną ubiegłoroczną trasę miała dokończyć dzieła zniszczenia. Fani jak zwykle zjawili się tłumnie, aby Hunter mógł złoić im skórę.
Nie mam pojęcia jak to się stało, ale do tej pory nie byłam na koncercie Huntera. Wiem, to niewybaczalne... Postanowiłam nadrobić tę hańbiącą rysę na życiorysie muzycznego bywalca koncertów, by posłuchać Huntera na żywo… Hmm…, znów Blue Note – pomyślałam - powinnam już mieć status rezydenta w tym klubie! Nie narzekajmy jednak i skupmy się na temacie.
Tym razem byliśmy punktualnie pod drzwiami klubu, a tam zwyczajowe powitanie ze znajomymi, piwko i do roboty - jak powiedział Wiesiek, towarzysz mojej doli i niedoli. On zniknął w poszukiwaniu menadżera gwiazdy wieczoru, a ja przygotowałam obiektywy do aparatu. Na scenie pojawił się support. I tu zacytuję moją koleżankę, która opowiedziała mi historię o pewnej kapeli bardzo dobrze znanej wszystkim chodzącym na koncerty. Chodziło właśnie o zespół rozgrzewający. Tak, to była opowieść o zespole SUPPORT!
SUPPORT dał czadu!!! Kapela została bardzo dobrze przyjęta przez publiczność. Nie wiem czy to wysoka kultura osobista publiczności Huntera, o której opowiadają na mieście "legendy", a może rzeczywiście podobało się ludziom takie granie. Stylistyka zespołu to po trosze Carrion, Totentanz i nawet Coma, głównie za sprawą wokalisty śpiewającego czysto i wyraźnie po polsku. Występ zakończyli utworem Tadeusza Nalepy "Oni zaraz przyjdą tu" - totalne zaskoczenie i ogromny podziw dla Łukasza - wokalisty zespołu. Wypadło baaardzo przekonująco i przyzwoicie, zwłaszcza, że chłopaki zagrali z szyldem Huntera za plecami i na perkusji Darka, a na nie swoich ustawieniach. Okładka płyty grupy KaAtaKilla - bo tak się tym razem SUPPORT nazywał - jest w klimacie malowideł Gigera i powinna się była pojawić na scenie dla lepszego utrwalenia zespołu w głowach widzów zgromadzonych pod sceną. No cóż, Blue Note jak zwykle miał już kolejną imprezę po koncercie, więc... nie było czasu na ceregiele.
Chwila na poprawki przy sprzęcie i wkroczyli ONI! Nagle zrobiło się ciasno i na scenie i pod sceną też! Zaczęli od "Dura Lex Sed Lex”. Poprawili "Wyznawcami", a była to dobra rozgrzewka dla tych w pierwszych rzędach, którzy chcieli zaliczyć zejście przy "Płytkim Dołku". Pozostali przy życiu gromadnie zaśpiewali refren "Arges”. Ci, którzy byli już na tej trasie wiedzieli, że teraz pora na "Armię Boga" i choć nie była to Hiszpańska Inkwizycja, której nikt się nie spodziewał, żniwo ze zmaltretowanych ciał zebrał „Grabaszszsz...". Jeszcze "So..." i "Fantasmagoria", a ekstaza uwielbiających przełomowy w karierze Huntera krążek pt. "Medeis" sięgnęła piankowych wygłuszaczy zwisających w Blue Note z sufitu.
Nie zdążyliśmy złapać oddechu, a "Starsi Panowie" przypomnieli, że nie bez powodu będą grać 10 maja na lotnisku Bemowo w ramach festiwalu Sonisphere 2012 i dadzą występ przed Metalliką. Zabrzmiał nieśmiertelny "Enter Sandman" - utwór NAJWIĘKSZEJ KAPELI ŚWIATA, jak twierdzi pałker Daray. Trudno się z nim nie zgodzić bez... bez konsekwencji.
Potem był jeszcze "Siedem", szybki "Big Bang", potem "Osiem" (jak zwykle ze słowno-instrumentalną improwizacjo-wariacją w zwrotce), "Labirynt Fauna" i "Zbawienie" z ostatniego studyjnego krążka ("Hellwood", 2009). Jeszcze oczywiście "$mierci $miech” i nieśmiertelne "T. E. L. I.." i... już koniec. Mogłabym rozpisać się jeszcze o scenicznych popisach Jelonka czy Saimona, albo wirtuozerii Daraya, albo Draka czy Picika... ale po co?...
Drak, Jelonek, Saimon, Picik oraz Daray są dobrzy jak wino, trzeba je wypić i to szybko, bo zaraz będzie następna butelka. Ci, co nie pili... ups: nie byli, niech koniecznie wpadną na kolejny koncert Huntera, bo warto.