Ian Anderson & Jethro Tull - Zabrze, Dom Muzyki i Tańca, 24.08.2012

Andrzej Barwicki

ImageLider legendarnego zespołu Jethro Tull w 40. rocznicę premiery albumu „Thick As A Brick” ruszył w bardzo długą trasę koncertową obejmującą takie kraje jak: Słowację, Węgry, Izrael, Turcję, Francję, Belgię, Holandię, Niemcy, Norwegię, Włochy, Amerykę Północną, a także Polskę. W Polsce muzyczny spektakl odbył się 24 sierpnia w Domu Muzyki i Tańca w Zabrzu, jak był zapowiadany miała mu towarzyszyć niezwykła oprawa wizualna oraz zaproszeni na tę okazję specjalni goście. Dodatkowo na początku kwietnia ukazała się płyta „Thick As A Brick 2”, będąca kontynuacją wydanej w 1972 roku „Thick As A Brick”. Autor albumu, Ian Anderson, zastanawia się na nim, jak dalej potoczyłyby się losy Geralda Bostocka, jaki wpływ na niego miałaby postępująca cywilizacja, jaką wybrałby drogę i czy potrafiłby odnaleźć się w nowej rzeczywistości.

Dla mnie osobiście było to pierwsze koncertowe spotkanie z twórczością Iana Andersona. Oczekując na ten występ zastanawiałem się, jak będzie wyglądało to muzyczne widowisko, jak zabrzmi muzyka, którą znałem z dotychczasowej dyskografii zespołu Jethro Tull, o którym mówi się, że jest klasykiem progresywnego rocka lat 70. Ich płyty ukazują się obecnie w zremasterowanych wersjach zawierających muzykę nagraną w formacie 5.1  surround sound. Odświeżone kompozycje być może pozwolą przyciągnąć młodych słuchaczy do muzyki tego znakomitego zespołu.

Wracając do koncertu, to sala nie była wypełniona w 100%. Jak na taki koncert, to można było spodziewać się większych tłumów, jednak ci co nie byli, mogą czuć się zasmuceni, gdyż taki koncert może już się nie powtórzyć. Ten, historyczny już, wieczór rozpoczął się punktualnie. Na scenę wprost z widowni weszło kilku mężczyzn ubranych w stroje przypominające „cieciowe chałaty”. Panowie wykonywali różne czynności związane z przygotowaniem sprzętu, sprzątaniem sceny, rozbawiając przy tym zgromadzoną publiczność odnajdywanymi na scenie częściami damskiej garderoby i prezerwatywą :-). Na dużym ekranie wyświetlana była scenka z wizyty w gabinecie doktora psychologii (Ian Anderson), do którego wszedł pacjent – Gerald Bostock. Po krótkiej wymianie zdań między nimi rozpoczął się muzyczny spektakl.

Rozbrzmiała muzyka z płyty „Thick As A Brick”. Publiczność przyjęła to z ogromnym aplauzem. Zapanowała wspaniała atmosfera, nagłośnienie sali było bardzo dobre, Ian Anderson zaprezentował znakomitą formę (mimo swojego wieku nadal grał na flecie w charakterystyczny sposób stojąc na jednej nodze, biegał po scenie). Wciąż jestem pod wielkim wrażeniem jego, nie tylko muzycznego, ale również w pewnym sensie aktorskiego talentu, jego mimiki. Nie ulegało wątpliwości, że to on był również reżyserem tego przedstawienia, w którym brał czynny udział.

Wokalnie Iana Andersona wspomagał aktor i mim o wyglądzie cherubinka Ryan O’Donnell, co dodatkowo zbliżyło nas do teatralnej atmosfery, jaką stworzył on dzięki swoim strojom, gestykulacjom, odgrywając poszczególne role związane z przedstawianą historią. Młody Ryan i Ian Anderson, który mógłby być jego ojcem (a nawet dziadkiem), swoimi osobowościami ukazali nam swoje różne oblicza, nadając przemijającego charakteru podczas tego koncertu. Bardzo podobał mi się występ Ryana O’Donnella, jego rola, którą zagrał. Potrafił swoim wokalem wyrazić emocje, oddać nastrój, stać się nierozerwalną częścią całego zespołu. Ryan nie grał na żadnym instrumencie, ale pomimo tego, trzymając w ręku kawałek kija od miotły, imitował grę na nim jak na prawdziwym instrumencie. Ujął mnie również swoim pięknym głosem. Podczas tego koncertu O’Donnell i Anderson, gdy stali obok siebie i wspólnie śpiewali poszczególne utwory, stworzyli ponadczasowy duet młodości i doświadczenia. Aktorski talent i instrumentalista, kompozytor - takie chwile na długo pozostaną w mojej pamięci. Będę do nich wracał z każdym charakterystycznym dźwiękiem fletu, mandoliny i gitary Iana Andersona.

Po trwającej 20 minut przerwie mogliśmy usłyszeć kompozycje z płyty „Thick As A Brick 2”. Nowocześniejsze brzmienie i bardzo energiczne wykonanie również przypadły do gustu wielopokoleniowej publiczności, która zgromadziła się w Domu Muzyki i Tańca. Podczas tego wieczoru muzyka, która docierała do naszych uszu, była częścią pewnej historii, wydarzenia. Została przygotowana i zrealizowana w taki sposób, że nabrała realnego oblicza, dostarczając mnóstwa wrażeń, niebywałych emocji, zmian tempa. To była sentymentalna podroż dla tych, którzy w latach swojej młodości słuchali tej wspaniałej muzyki i zostali nią już wtedy oczarowani, a teraz mogli jej posłuchać na żywo, patrząc na Iana Andersona. To było niesamowite i bardzo ekscytujące wydarzenie.

Podczas koncertu na ekranie były wyświetlane różne projekcje, będące częścią wykonywanych utworów. Nie można pominąć również faktu, że pojawiły się też tłumaczenia w języku polskim.

Co jeszcze można było zauważyć to fakt, że na widowni zasiadło starsze i młodsze pokolenie. Jak więc widać, ta muzyka jest przekazywana i odkrywana przez młodych słuchaczy. Wielki podziw i szacunek. Czego Jaś teraz słucha, do tego Jan będzie wracać w przyszłości, wspominając koncert Iana Andersona.

Gerald Bostock-rok 1972 i Gerald Bostock-rok 2012 - wszystko to podczas jednego magicznego wieczoru. Wielka jest siła muzyki i twórczości Andersona, magia do końca może niezrozumiałego angielskiego humoru, który towarzyszył tamtemu okresowi, a który przewijał się podczas tego spektaklu.

Muzycznie odegrane w całości TAAB 1 i TAAB 2, rewelacyjnie doskonałe brzmienie poszczególnych instrumentów wspaniałych muzyków towarzyszących Andersonowi w osobach: Floriana Opahle’a (gitara), Davida Goodiera (bas, kontrabas), Johna O’Hary (klawisze), Scotta Hammonda (perkusja). I oczywiście brzmienie fletu Andersona, bez którego nie można sobie wyobrazić jego progresywnej twórczości, która wciąż nas porusza i zachwyca.

Na bis zespół zagrał „Locomotive Breath”. Publiczność ruszyła z miejsc wprost pod scenę, na szczęście ochrona nie zareagowała i można było obserwować z bliska grającego Iana Andersona, a nawet przybić z nim „piątkę”. Owacji na stojąco nie było końca, ale to już był koniec wspaniałego koncertowego wieczoru. Więcej bisów nie było, za to wrażeń pozostało mnóstwo.

Wielkie podziękowania dla Piotra Kosińskiego i wydawnictwa Rock Serwis. To dzięki jego staraniom mogliśmy zobaczyć i posłuchać muzyki, która zawładnęła naszym sercem i która nadal brzmi w naszych uszach.

Wracając jeszcze do Ryana O’Donnella, jako ciekawostkę mogę dodać, że wystąpił on w filmie z 2010 roku zatytułowanym „Creation: The Story Behind The Beginning”, wcielając się w nim w rolę Jezusa.

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok