Quidam (II): Maciej Meller bio - droga do Quidam

Maurycy Nowakowski

ImageMACIEJ MELLER BIO (droga do Quidam)

Maciej Meller urodził się 17 kwietnia 1975 roku w Żninie (województwo kujawsko – pomorskie), niewielkiej miejscowości oddalonej około 40 kilometrów od Bydgoszczy. Mimo, że jego ojciec Andrzej i wujek Jan śpiewali w chórze Moniuszko, mały Maciek niespecjalnie interesował się muzyką. Jako dziecko grał w szkolnej drużynie koszykówki i jak sam twierdzi, to go przede wszystkim pochłaniało. Jego muzyczna przygoda rozpoczęła się niewinnie i dosyć przypadkowo w 1986 roku. Gdy Maciej miał jedenaście lat i uczęszczał do piątej klasy szkoły podstawowej w Żninie, pracę w jego klasie podjął wracający z wojska młody nauczyciel muzyki Marek Nowak. Jak się miało okazać, Nowak posiadał więcej pasji i ambicji niż przeciętny belfer z podstawówki i już na początku roku szkolnego postanowił z bliska przyjrzeć się swoim nowym podopiecznym i zmontować z nich amatorską kapelkę.

Zaraz na pierwszych wrześniowych lekcjach okazało się, że mam niezły słuch i zaproponował mi dołączenie do powstającego właśnie zespołu, w którym miał być instruktorem i uczyć gry na różnych instrumentach – wspomina pierwsze spotkanie z Nowakiem Meller, który mimo zachęt ze strony nauczyciela nie wykazywał większego zainteresowania tym pomysłem. Jedenastoletni Maciek, lepiej czujący się na koszykarskim parkiecie niż z gitarą w ręku, początkowo próbował się wymigiwać. Nowak był jednak nieugięty i uparcie namawiał chłopca na naukę gry na instrumencie i dołączenie do kapelki.

Nie byłem tym zainteresowany, ale bałem się trochę, że nie da mi potem żyć jak odmówię – przyznaje z rozbrajającą szczerością Meller. Co prawda, próbował jeszcze argumentować i bronić się na różne sposoby, jednak wszystkie uniki okazały się bezskuteczne: najpierw powiedziałem, że nie umiem grać, a kiedy okazało się, że to nie problem, bo będzie uczył od podstaw, zasłoniłem się zgodą od rodziców. Kłopot w tym, że rodzice się zgodzili… Summa summarum, bez specjalnego entuzjazmu, Maciek dołączył do Ogniska Pracy Pozaszkolnej, gdzie pod skrzydłami Marka Nowaka rozpoczął swoją przygodę z muzyką.

Nowak okazał się świetnym pedagogiem i przewodnikiem, nie tylko potrafił przekazać podstawy gry na instrumencie, ale przede wszystkim zasiał w młodym Mellerze zainteresowanie muzyką. Maciek mimo początkowych oporów powoli łapał bakcyla i chętnie chłonął wiedzę od swojego nowego nauczyciela. Ten z kolei ciągle popisywał się zadziwiającym wyczuciem, wręcz przysłowiowym „nosem”. Na pierwszej próbie organizacyjnej wykazał się niebywałym instynktem dając Mellerowi do ręki gitarę, mimo że początkujący muzykant skłaniał się początkowo raczej w kierunku… instrumentów klawiszowych. Przyszłość miała pokazać, że Nowak miał rację kierunkując chłopca w stronę „wiosła”.

Maciek wraz z rozpoczęciem prób w Ognisku Pracy Pozaszkolnej zaczął dostrzegać uroki muzyki popularnej i poszukiwać na własną rękę ulubionych dźwięków. Proces kształtowania się muzycznego gustu i smaku powoli ruszał. To był długi proces, który wtedy zaledwie się zaczął – wspomina. – Jakimś cudem nieśmiało zafascynowałem się The Beatles. Kompletnie nie wiem jak, bo koledzy słuchali wtedy Europe u szczytu kariery. Niecodzienne, jak na drugą połowę lat osiemdziesiątych, zainteresowania wyłapał i podchwycił czujny Marek Nowak, i czym prędzej pomógł kiełkującej fascynacji rozkwitnąć. W odpowiednim momencie podsunął Maćkowi zestaw nagrań The Beatles, sprytnie mieszając repertuar popowy z tym ambitniejszym, psychodelicznym. W początkującym adepcie rocka otworzyło to jakąś ważną szufladkę. Dał mi całą szpulę z ich nagraniami. Myślałem, że się pomylił, bo wprawdzie były tam piosenki, które znałem, jak „She Loves You”, „Love Me Do”, czy „Help”, ale także wiele innych, bardziej rockowych, psychodelicznych. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się po czasie, że to również Beatlesi! „I’ve Got a Feeling”, „Strawberry Fields Forever”, „Something” i wiele innych z późniejszego okresu ich twórczości. Pokochałem wszystko i do dziś to mój zespół wszech czasów. Warto zaznaczyć, że dziś już jeden z kilku zespołów wszech czasów w prywatnym rankingu gitarzysty, ale ten pierwszy i być może z tego właśnie powodu najważniejszy… Tak czy inaczej ziarnko zainteresowania nie tylko zostało zasiane, ale wypuściło już pierwsze liście. Wrota świata muzyki zostały dla Maćka otwarte.

Szkolna kapela funkcjonowała przez cztery lata, dając od czasu do czasu występy przy okazji imprez szkolnych. Współpraca na linii Meller – Nowak układała się bardzo dobrze. W pierwszym roku nauki młodziutki gitarzysta nauczył się podstawowych akordów i bić. Zadowolony z postępów chłopca nauczyciel zaprosił go później do swojego drugiego zespołu o nazwie Paszczurki, specjalizującego się w tak zwanej piosence turystycznej. Maciek pojawił się w tej grupie w 1988 roku w roli basisty.

Ponieważ Marek grał w tej ekipie na gitarze akustycznej, ja jakimś cudem pojawiłem się tam z gitarą basową – wspomina. – To była dla mnie świetna szkoła harmonii i melodii, bo ten 8-osobowy zespół śpiewał przeważnie na 4 głosy. Poznałem dzięki temu bardziej skomplikowane akordy, różne rodzaje metrum. Dziewczyny wykonywały cudze kompozycje, które Marek znał lub zasłyszał, często samemu nagrywając innych wykonawców biorących udział w festiwalach, przeglądach. To był świetny zespół i w tej dziedzinie odniósł wiele sukcesów.

Obie kapelki, co zrozumiałe, rozsypały się z naturalnych przyczyn w momencie, gdy młodzi muzykanci zaczęli opuszczać podstawówkę i rozjeżdżać się do szkół średnich. W roku 1990 także Maciek wyfrunął spod skrzydeł Marka Nowaka. Co ciekawe, panowie rozstawali się wówczas jako… rodzina. Nowak mniej więcej w tamtym czasie ożenił się z kuzynką młodego gitarzysty i mimo zerwania współpracy muzycznej, kontakt miał zostać utrzymany. Meller do dziś wspomina swojego pierwszego muzycznego przewodnika z dużym szacunkiem i uznaniem: Oprócz ogromnego sentymentu do mojego pierwszego Guru, do faceta, który powiedział niemal: „Maciek, to jest gitara i będziesz na niej grał”, mam do Marka sporo sympatii i szacunku. Marek zauważył kiedy złapałem bakcyla i delikatnie się wycofał, pozwalając mi niejako na własne poszukiwania. Nadal oczywiście podpowiadał, pokazywał, kierował, dzielił się muzyką ale już bardziej na zasadzie towarzyszenia mi, przyglądania się trochę z boku, interweniowania w odpowiedniej chwili.

Maciek opuszczał szkołę podstawową już bardziej jako muzykant, niż sportowiec. Muzyka zdecydowanie przeciągała go na swoją stronę, ale koszykówka ciągle pozostawała w sferze głównych zainteresowań. Przez całą podstawówkę i w pierwszej klasie szkoły średniej grałem jeszcze w szkolnych reprezentacjach – przyznaje. – Później jakoś mój zapał malał, odwrotnie proporcjonalnie do pasji muzycznej. Kiedy zaczynałem, jeszcze w podstawówce, były to czasy, kiedy mecze NBA zdobywało się gdzieś nagrane na kasetach VHS. Gapiliśmy się na to nie wierząc, że z piłką do kosza można robić takie rzeczy… Nie mówiąc już o cyrkowcach z Harlem Globetrotters. Generalnie to był dość frustrujący okres, chciałem grać więcej i częściej, ale nie było tylu boisk, piłek, dostęp do sal gimnastycznych był ograniczony.

Gdy przyszedł czas wyboru szkoły, Maciek instynktownie postawił na Technikum Elektryczno – Mechaniczne w oddalonym o 40 kilometrów od Żnina Inowrocławiu. Do dziś nie bardzo rozumiem powody tej decyzji, bo w ogóle nie interesowałem się tą dziedziną! – przyznaje. – Ale mój amatorski zespół się wykruszał, a ja chciałem jakoś kontynuować tę przygodę i chyba trochę liczyłem, że w nowym mieście spotkam kompanów do grania. Mimo wspomnianej nadziei, prawdopodobnie nawet nie przypuszczał, że już w pierwszym semestrze nawiąże znajomość z ludźmi, z którymi w latach dziewięćdziesiątych nagra płyty, kamienie milowe polskiego artrocka.

Maciek nie tylko rozwijał swój instrumentalny warsztat, ale coraz odważniej poszukiwał nowych doznań w świecie muzyki rockowej. Jeszcze pod koniec nauki w podstawówce w jego domu pojawił się gramofon, co otworzyło nowe możliwości i zachęciło do penetracji różnych dźwiękowych terytoriów.

Piętro niżej mieszkał sąsiad, który bardzo mocno siedział w muzyce rockowej – wspomina. – To od niego udało mi się pożyczyć pierwsze płyty: SBB „Memento z banalnym tryptykiem” i „Welcome”, „Cegłę” i „Zemstę nietoperzy” Dżemu, Maanam „O!” i wiele innych. W klasie miałem starszego kolegę, który powtarzał rok i był absolutnym maniakiem Led Zeppelin. U niego w domu słuchaliśmy ich całej dyskografii. W tym czasie rozkwitał już rynek kaset pirackich, więc miałem całą dyskografię The Beatles, a chwilę później Queen. Poszukiwania i eksperymenty można więc nazwać zakrojonymi na dość szeroką skalę, ale z wymienionych zespołów tym najważniejszym, który miał odcisnąć spore piętno na kształtującym się guście młodego gitarzysty, była chyba grupa Ryśka Riedla. Dżem był naprawdę wielką inspiracją dla mnie – przyznaje. – Na „Cegle”, „Zemście nietoperzy” i „Detoxie” uczyłem się grać riffy i solówki. Pierwsze w życiu! Nie można więc dziwić się, że pierwszą inowrocławską imprezą, na której bawił się Maciek, świeżo upieczony uczeń Technikum Mechaniczno – Elektrycznego, był właśnie koncert Dżemu zorganizowany w Teatrze Miejskim 3 września 1990 roku.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!