Quidam (XXIII): Wywiad z Maciejem Mellerem - część 12

Marcin Gajewski

ImageMACIEJ MELLER - WYWIAD XII

W listopadzie 2005 roku w katowickim Teatrze Wyspiańskiego zarejestrowaliście Wasze pierwsze DVD. Opowiedz o przygotowaniach i samym koncercie. Dlaczego zdecydowaliście się na współpracę z Metal Mindem?

- Zdecydowaliśmy się, bo padła taka propozycja, a wtedy wydawało się nam, że nagranie DVD to jakaś kosmiczna operacja i taka okazja może się już nigdy więcej nie powtórzyć. Mieliśmy w tym czasie już zaplanowaną minitrasę i koncert w Katowicach wypadał chyba jako czwarty, więc to dodatkowo ułatwiło podjęcie decyzji. Pomyśleliśmy, że będziemy w „cugu”, choć miał być to 5 czy 6 koncert tego składu! Misja dziś wydaje mi się samobójcza.

Dziś wiemy, że samobójcza jednak nie była, ale za to pełna problemów organizacyjnych…

- Nasze problemy zaczęły się na próbie, podczas której mieliśmy kłopoty z wyegzekwowaniem od ekipy filmowej właściwego ustawienia na scenie. Podejście było takie, że kosztem naszego komfortu (o co powinno chyba chodzić w tego typu przedsięwzięciach), postawiono na komfort ekipy filmowej. Zupełnie niepotrzebnie, bo nam utrudnili swobodne poczucie się na scenie, a i tak zmontowali to potem do dupy. To co na próbie wywalczyłem odnośnie mojego ustawienia, zostało na 5minut przed koncertem zmienione – bez mojej wiedzy! Gram pierwszy utwór i czuję, że coś nie pasuje. Oglądam się, a moja kolumna stoi w innym miejscu… Już miałem koncert zepsuty na „dzień dobry”. Cóż, wydaje mi się, że samej muzyki z tego koncertu słucha się fajnie, zagraliśmy ok. Problem pojawia się, kiedy jest wizja, co w przypadku koncertów DVD jest jednak dość istotne. Przysłano nam pierwszy montaż, żebyśmy napisali swoje uwagi, sugestie. Przyłożyliśmy się, ale okazało się, że żadna (!) nasza propozycja montażu nie została uwzględniona - druga przysłana wersja niczym nie różniła się od poprzedniej. No i mamy klasyczne metalmindowe DVD, zrobione „z taśmy”, bo nie da się moim skromnym zdaniem uzyskać uczucia świeżości (przynajmniej jeśli chodzi o obraz, a to jak pisałem wcześniej ważne w takim przypadku) rejestrując i wydając 50 koncert w tej samej sali, z tą samą ekipą i w ogóle - wszystko tak samo... Dobrze, że chociaż Zbyszek mógł zmiksować dźwięk, a Kosiak przygotować projekt graficzny. Zawsze też podkreślam, że jednym z plusów zrobienia tej płyty jest to, że zobaczyliśmy, iż cała operacja nie jest tak kosmiczna jak nam się wydawało na początku. Uwierzyliśmy, że prawdopodobnie sami zorganizowalibyśmy to o wiele lepiej. Okazję, która miała nas o tym przekonać stworzyliśmy sobie wkrótce po wydaniu kolejnej płyty studyjnej ;-).

Wtedy w Katowicach wystąpiliście przed SBB. Czy miało to dla Was jakieś znaczenie?

- Dla mnie osobiście to miał być dodatkowy smaczek wieczoru, gdyż SBB z Paulem Wertico to moi absolutni bogowie z kategorii „polski art-rock”! Z ekscytacją myślałem o wspólnych zdjęciach czy choćby krótkiej rozmowie. Jakież było moje rozczarowanie… Panowie (a właściwie pan Skrzek) okazali się być tymi z gatunku „gwiazda z zadartym nosem”. Na trzygodzinnej próbie, którą obserwowałem, co chwila leciały „kurwy”, „chuje” i „mam to w dupie”. Wyglądało jakby nie mogli dogadać się sami ze sobą… Kulminacją żenady była przepychanka słowna pana Skrzeka, kiedy publika domagała się naszego bisu. „Co to, kurwa, jeszcze bis będą grać?!” Tylko Paul Wertico był jak „obcy” – po naszym koncercie podszedł do Wróblika i pogratulował mu świetnego występu. Klasa światowa, a dodam, że to jeden z najważniejszych perkusistów dla Wróblika (szczególnie z okresu w Pat Metheny Group).

Kolejny znaczący koncert odbył się 21 maja 2006 roku. Wtedy to historia zatoczyła koło – po 10 latach znów zagraliście w warszawskiej Stodole na festiwalu rocka progresywnego (obok takich wykonawców jak Pendragon, Mind Key, Gary Chandler & Steve Thorne). Jak się czuliście? Nie dojechał wtedy Riverside, więc byliście jedynym reprezentantem elity polskiego prog rocka…

- Było OK, choć nic szczególnego się chyba nie wydarzyło, skoro dopiero Ty przypomniałeś mi, że rzeczywiście wystąpiliśmy na takiej imprezie i z takimi wykonawcami... Zupełnie bez porównania z tamtą pamiętną edycją, gdzie do dziś pamiętam choćby nazwy wykonawców, z których zresztą większość już nie istnieje...

Również w maju tamtego roku zagraliście nietypowy „półakustyczny” koncert, który został wydany na płycie „bez półPRĄDU...halfPLUGGED”. Taka zmiana instrumentarium – z elektrycznego na akustyczne, czy „półakustyczne”, to dobra okazja, by pokombinować przy aranżacji. Nie było na to czasu, czy nie czuliście takiej potrzeby?

- Rzeczywiście, mieliśmy tylko trzy próby, żeby to wszystko przygotować. Zabrakło czasu, żeby bardziej pokombinować w aranżacjach, ale samo zagranie tych utworów „półakustycznie” sprawiło nam ogromną frajdę. Cała ta płyta od początku była bardzo spontaniczna. Nagle zapadła decyzja, że gramy taki koncert, zupełnie przypadkiem zarejestrowaliśmy to na śladach, a potem... szybka decyzja o wydaniu. Zbyszek tradycyjnie zrobił miks, nasz „nadworny" fotograf Paweł Młodkowski podesłał nam jedną ze swoich genialnych fotek, a Arleta i Piotrek Kosińscy „dopięli" to wszystko do końca i wyszła przyjemna, pięknie wydana płyta.

Dlaczego prawie wszystkie sola na tym koncercie zagrał Jacek? A Twoje? A Zbyszka? Nie lubicie eksponować się akustycznie?

- Jacek na studyjnych płytach nie ma wielu okazji, żeby się „wyszaleć", a tu nie dość, że wykonał prawie wszystkie solówki, to jeszcze w "Wish You Were Here" zagrał na basie! Tak po prostu wyszło, że flet dominuje w partiach solowych. Z mojej strony wygląda tak, że nie do końca czuję się gitarzystą akustycznym, tym bardziej, że „solowo” to trudny instrument. Starałem się odtworzyć początkowe solo z "Wish You Were Here" i byłem w siódmym niebie grając ten fragment. Zagranie tej solówki i „Blackbird" wystarczyło mi na cały koncert. Doskonale czułem się też „tłukąc” akordy, akompaniując solistom, śpiewając, siedząc na scenie obok chłopaków. Było super.

Taki koncert powtórzyliście 20 października w Radiu PiK w Bydgoszczy. Też było super?

- Równie fajnie, bardziej kameralnie, w sumie dosyć podobnie.

Zagraliście więcej takich koncertów?

- Akustyczny epizod przytrafił nam się jeszcze tuż przed nagrywaniem „Saiko”. W Koninie zorganizowano koncert-hołd dla Roberta Roszaka, dziennikarza, przyjaciela wielu kapel – w tym naszej. Mieliśmy zagrać coś swojego i cover Marillion, ulubionego zespołu Roberta. Wykonaliśmy akustycznie „Haluświaty” i „Wiosnę”, a na cover wybraliśmy „Cliche” z repertuaru Fisha. Chyba było super, chętnie posłuchałbym dziś tych wykonań.

Jak dziś traktujecie płytę „bez półPRĄDU...halfPLUGGED”? Ciekawostka-epizod? Czy może coś więcej?

- Ja osobiście zdecydowanie jako ciekawostkę, choć naprawdę bardzo sympatyczną! Super doświadczenie, na dużym luzie. Fajnie przeżyć i zapisać w swojej dyskografii tego typu wydawnictwo. Aranże mogłyby być ciekawsze, ale wtedy na taki projekt trzeba poświęcić zdecydowanie więcej czasu i prób, tracąc być może przy tym element spontaniczności.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!