Cochrane, Steve - La La La: Variations On A Happy Song

Artur Chachlowski

ImageBardzo przyjemna płyta. A przy tym pełna niespodzianek. Zaczyna się niczym wielki festiwal szant („Alarm Clock Overture”, „Makes Me Want To Sing”). Później, głównie dzięki fantastyczne brzmiącej gitarze akustycznej nabiera bardziej „progresywnego” charakteru, choć motyw przewodni w formie tytułowego zaśpiewu („La La La…”) dosyć często przewija się przez tę trwającą prawie godzinę płytę i błyskawicznie zapada w pamięć! Ale nie tylko gitara bryluje na tym albumie. Owszem, w utworach „Red Sky”, „A Song” i „Beauty And Defiance” to właśnie ona nadaje kolorytu muzyce skomponowanej przez Steve’a Cochrane’a, ale w innych tematach (jak chociażby w dziesięciominutowym „Just Clouds”, „Birthright” czy w „The Day I Found My Wings”) wachlarz brzmień nabiera bardziej zrównoważonego, zdecydowanie „pełnowymiarowego” wyrazu.

„La La La: Variations On A Happy Song” jest już czwartym albumem w dorobku kanadyjskiego multiinstrumentalisty (gitary, bas, instrumenty klawiszowe i perkusyjne oraz śpiew) Steve’a Cochrane’a. Otoczył się on gromadką śpiewającą pań (Leslea Kervourst i Aimee Matuszczak plus Murray James-Bosch) oraz dwójką perkusistów (Kevin Richard, Richard Rizzo) i stworzył kawał naprawdę dobrej muzyki. Płyta adresowana jest do sympatyków tradycyjnego symfonicznego rocka. Odnaleźć w niej można liczne odniesienia do brzmień wczesnych lat 70. (głównie dzięki utrzymanym w stylu flower-power żeńskich wokaliz oraz konserwatywnemu sposobowi gry na instrumentach). Tak więc to nie neo prog, nie prog rock, a głęboko zakorzeniony w tradycji rock symfoniczny, co może dziwić, szczególnie po wysłuchaniu pierwszego kwadransa tej płyty.

Na płycie „La La La: Variations On A Happy Song” Steve Cochrane przedstawia się nam jako bardzo utalentowany muzyk z charakterystycznym podejściem „singer/songwriter”, w dodatku z mocno wyeksponowanymi pierwiastkami symfonicznego rocka w swojej muzyce. Myślę, że miłośnicy dorobku grup Renaissance, Pavlov’s Dog, Jethro Tull, a także twórczości Phideaux, Gordona Giltrapa czy Guya Manninga powinni śmiało sięgnąć po tę płytę. Z pewnością nie będą zawiedzeni. Ja po wielokrotnym jej wysłuchaniu nie byłem i nadal nie jestem, dlatego śmiało i ochoczo zachęcam wszystkim do sięgnięcia po to wydawnictwo. Warto!

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!