Divine Ratio - Split By Unity

Artur Chachlowski

ImageDivine Ratio. W matematyce to liczba oznaczona grecką literą φ i odnosząca się do tzw. złotego podziału odcinka. W muzyce to nazwa zespołu działającego w Stanach Zjednoczonych i składającego się z muzyków pochodzących z Virginia Beach, New Jersey i Nowego Jorku. Złoty podział to koncept, który znany już starożytnym Grekom jest też uniwersalny dzisiaj, zarówno w sztuce (na przykład w malarstwie), jak i w nauce. A że muzycy tworzący tę grupę to ludzie o otwartych głowach (dość powiedzieć, że na przykład grający na gitarze Charles R.Gray to profesor socjologii i prawa karnego na Uniwersytecie w Norfolk), którym przyświeca idea tworzenia muzyki, która jest czymś więcej niż użytkowym zbiorem dźwięków przeznaczonych do tańca czy też wypełniaczem pustki powodowanej przez ciszę, dlatego też tak właśnie „uniwersalnie” postanowili nazwać swój zespół i zaprezentować światu swoją debiutancką płytę. Nosi ona tytuł „Split By Unity” i ukaże się w fizycznej postaci latem tego roku.

Dzięki uprzejmości Charlesa R.Graya jestem posiadaczem przedpremierowego egzemplarza tego albumu i muszę przyznać, że tak ożywczo świeżej, a zarazem bezpretensjonalnej i przy tym tak dobrze zagranej muzyki już dawno nie słyszałem. Bardzo ucieszył mnie ten debiut, bo już na samum początku roku mam cichego faworyta w kategorii „największe odkrycie 2013 roku”.

Już pierwsze dźwięki otwierającego płytę utworu „Phidias” wskazują, że mamy do czynienia z zespołem niebanalnym i nietuzinkowym. Bardzo mocnym atutem Divine Ratio jest głos wokalisty Bryana Knispela. Swoją barwą przypominający nieco Nicka Storra z The Third Ending czy Jamesa LaBrie z Dream Theater. Ale Divine Ratio wcale nie gra ciężkiej, technicznej odmiany progresywnego metalu, mamy więc wrażenie, słuchając płyty „Split By Unity”, że mamy do czynienia jakby ze zbiorem 10 balladowych utworów utrzymanych w stylu Dream Theater. Tak, myślę, że takie porównanie może być dobrym wskaźnikiem tego, z czym mamy do czynienia na tym krążku. Pamiętajmy jednak, że Divine Ratio nie jest żadnym klonem. Gra własną, oryginalną muzykę i czyni to w sposób tak dobry, że przy słuchaniu niektórych utworów (szczególnie „New Zealand Sky”, „Away” i „I Know”) ręce same składają się do oklasków. Brzmienie grupy, choć do jakoś szczególnie ciężko brzmiącego z pewnością nie należy (choć w takim na przykład nagraniu jak „Change Of Fate” potrafią nieźle przyłoić), to oparte jest na dźwiękach duetu gitar panów Knispela i Graya. „Połamanych” solówek jest jednak na tej płycie niezbyt wiele. Są za to liczne melodyjne motywy instrumentalne. Podobać może się szczególnie solo w „Phidias”. Zapiera wręcz dech w piersiach. Klawisze odzywają się z rzadka, a gra na nich Tom Gwaltney – człowiek z zewnątrz, który wspaniale wyprodukował ten album, powodując, że dźwięk jest nie tylko krystalicznie czysty, ale też selektywny i niesamowicie przestrzenny. Powoduje to, że Divine Ratio brzmi bardzo nowocześnie, ale zarazem wpisuje się w dobrą szkołę muzyki rockowej.

Skład tego obiecującego kwartetu uzupełniają grający na gitarze basowej Jesse James Johnson oraz perkusista James Roman. Oprócz Gwaltneya, czwórkę muzyków z Divine Ratio wspomagają też Charlie Austin (skrzypce), Elisabeth Nix (chórki) oraz Jesse Chong (gitara akustyczna). Proponuję zwrócić uwagę na ten obiecujący zespół. Gdyby ktoś miał jakiekolwiek wątpliwości zapraszam na YouTube i ReverbNation (można tam zapoznać się ze sporą dawką muzyki Divine Ratio), a następnie do zakupów. Trzymam kciuki za tę grupę. Jestem pewien, że w przyszłości jeszcze wiele dobrego o niej usłyszymy.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!