Depeche Mode - Delta Machine

Andrzej Barwicki

ImageTo już trzynasty album w dyskografii brytyjskiej grupy muzycznej Depeche Mode. Nie jestem przesądny, ale tak sobie myślę, że może te trzynaście nowych utworów zamieszczonych na płycie „Delta Machine” stanie się przyczynkiem do szczęśliwego powrotu tego bardzo cenionego zespołu umiejętnie poruszającego się w klimatach nowofalowych, synthpopowych czy z wczesnej działalności określanej jako  new romantic.

Moja muzyczna przygoda z tym zespołem rozpoczęła się dzięki, niestety nieżyjącemu już, redaktorowi Tomaszowi Beksińskiemu. To w jego autorskich audycjach pewnego wieczoru usłyszałem pierwszy raz nazwę grupy i płytę „Some Great Reward” (1984). Potem kolejne albumy: „Black Celebration”(1986), „Music For The Masses” (1987) i „Violator”(1990). Kolejne wydawnictwa Depechów nie przyciągały już tak mocno mojej uwagi i gdzieś w tamtym czasie zatraciłem kontakt z ich twórczością. Nie pamiętam teraz, co było powodem mojej oziębłości w stosunku do ich muzyki, chociaż nigdy nie skreśliłem ich całkowicie z moich muzycznych zainteresowań. Wiem, że na pewno znalazłoby się kilka nagrań z okresu od wydania „Songs Of Faith And Devotion” do „Sounds Of The Universe”, które pozostały gdzieś w mojej pamięci. Dlatego z ciekawością oczekiwałem na nową płytę Dave’a Gahama i spółki. Ukazuje się ona nakładem Columbia Records / Sony Music, a jej produkcją zajęli się panowie Ben Hillier i Mark Eillis.

Album rozpoczyna się kompozycją „Welcome To My World” i od razu wraz z pierwszymi dźwiękami nasze oczekiwania zostają zaspokojone. Mamy w niej bowiem syntezatorowe brzmienie, odrobinę transu i wokal, który bardzo lubimy w takim właśnie wydaniu. Słuchając „Angel” nadal pozostajemy w rytmicznym, pulsującym klimacie z przetworzonymi dźwiękami. Dave wspaniale śpiewa „…oh leave me here forevermore I found the peace I’ve been searching for…”. Trzecie nagranie jest już od dawna doskonale wszystkim znane. „Heaven” zostało zaprezentowane na początku lutego jako singiel promujący ten album. Świetny przebój. Warto też zwrócić uwagę na kawałek „Secret To The End”. To kompozycja Dave’a Gahana i Kurta Uenala. W moim odczuciu jest ona bliska wcześniejszym nagraniom zespołu. Jest melodyjna, przebojowa, bez zbędnych udziwnionych efektów, mamy też w niej ładne dźwięki gitary.

Z reguły pomijam syhthpopowy piąty utwór „Secret To The End”, przechodząc do kompozycji „Slow”, w której jest coś niesamowicie intrygującego w grze na gitarze. Ten bluesowy riff bardzo mnie pochwycił i spowodował, że utwór ten stał się jednym z moich ulubionych na płycie. Następne dwie kompozycje nie bez powodu po ich przesłuchaniu zaznaczyłem znakiem „!”. „Broken” i „The Child Inside” potrafią porywać swoim klimatem, a do tego powracają w nich sentymentalne wspomnienia z lat 80. Może nie jest to muzyka nadzwyczaj ambitna, ale posiada chwytliwe momenty i brzmi romantycznie jak na obecne czasy.

Dziewiąty w kolejności utwór, „Soft Touch, Raw Nerve”, to dosyć przeciętnie brzmiący fragment tej plyty. Jakoś nie umiem się w niego wsłuchać, coś mnie w nim rozprasza, może z czasem zmienię o nim zdanie. Płyta kręci się dalej w odtwarzaczu, a z głośników wydobywają się dźwięki bardzo energicznie wykonanej kompozycji „Should Be Higher”. Dobrze słucha się tych syntezatorowych dźwięków w połączeniu z głosami Dave’a i Martina. Co ważne, pomimo wypełniających płytę brzmień instrumentów klawiszowych i automatów nie razi to szczególnie i nie przeszkadza. A to pewnie dlatego, że członkowie Depeche Mode  stworzyli z ich pomocą takie nagrania, które nie są monotonne, ani schematycznie wykonane. Dojrzałość artystyczna i doświadczenie w tworzeniu repertuaru tego istniejącego już od 33 lata zespołu pozwala na kreowanie swojego wizerunku zaproponowanymi na tej nowej płycie nagraniami. Pozwoli to zapewne zaistnieć zarówno pośród nowych słuchaczy, jak i pozostać w świadomości i w sercu fanów wiernych od lat pop-depechowskiej modzie. Myślę, że grupie udało się osiągnąć pewien kompromis podczas nagrywania nowego materiału poprzez umiejętnie połączenie nowoczesnego nurtu z wypracowanym przez lata i rozpoznawalnym brzmieniem, do którego przyzwyczailiśmy się słuchając ich dwunastu studyjnych płyt.

Przed nami pozostały jeszcze trzy utwory na podstawowej wersji „Delta Machine”. Są to: „Alone”, „Soothe My Soul” i kończący ten krążek „Goodbye”. Wszystkie one są bardzo intrygujące w swym muzycznym wyrazie i utrzymane na wysokim poziomie artystycznym.  Potrafią one trafić w słuchacza i zahipnotyzować go wytworzonym przez siebie klimatem.

Podsumowując, po kilku przesłuchaniach ten najnowszy produkt zespołu Depeche Mode oceniam wysoko. Na trzynaście propozycji tylko dwie uważam za słabsze, więc chyba nie jest źle. Myślę, że każdy odnajdzie na „Delta Machine” coś dla siebie, wskaże swoich faworytów, którzy pozostaną na dłużej w jego pamięci, tak jak to ma miejsce w moim przypadku.  Mamy nową płytę cenionego na całym świecie zespołu, a wraz z nią nowe pozytywne muzyczne wrażenia, które można określić słowem „bezcenne”.

Witam więc w świecie muzyki Depeche Mode, może nie rewolucyjnej, ale niosącej ze sobą przemyślany, od samego początku do końca, bardzo ciekawy materiał, który jest udziałem Dave’a Gahana – śpiew, Martina L. Gore’a – śpiew, gitary, instrumenty klawiszowe i Andy Fletchera – instrumenty klawiszowe, gitara basowa, śpiew w chórkach.

Wersja deluxe tego albumu zawiera jeszcze cztery dodatkowe nagrania. Szkoda, że nie zostały one zamieszczone w standardowej wersji płyty, bo przynajmniej dwa z nich, pozytywnie wyróżniają się na tle pozostałych.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!