Tak się podziało, że w trakcie ostatnich dwóch dekad, spośród wszystkich członków legendarnego tria Emerson Lake And Palmer to właśnie Greg Lake był muzykiem najmniej aktywnym. Carl Palmer powrócił do grupy Asia, Keith Emerson rozpoczął owocną współpracę z Markiem Bonillą, tylko Lake uparcie milczał. Myślałem już nawet, że to stan zdrowia nie pozwala mu na kontynuowanie działalności muzycznej, ale po wysłuchaniu wydanej niedawno przez niego płyty „Songs Of A Lifetime” muszę stwierdzić, że znajduje się on w doskonałej formie wokalnej. O wiele lepszej niż na przykład na ostatniej, wydanej w 1994 roku (ależ ten czas leci!) płycie tria ELP „In The Hot Seat”.
Album „Songs Of A Lifetime” pewnie nie powstałby nigdy, gdyby nie książkowa autobiografia Lake’a „Lucky Man”. To w trakcie pracy nad spisywaniem swoich wspomnień Lake’owi przyszła do głowy myśl zorganizowania kameralnej trasy koncertowej, w trakcie której mógłby zaprezentować najważniejsze piosenki swojego życia. I to nie tylko wykonywane niegdyś przez siebie, ale i z repertuaru innych twórców. Artystów, którzy wywarli na niego przeogromny wpływ i inspirowali go w jego twórczości. „Songs Of A Lifetime” to właśnie zapis takich koncertów, a właściwie recitali, w trakcie których Greg Lake nie tylko grał i śpiewał, ale i opowiadał. Bardzo dużo opowiadał… Jest na tej płycie kilka długich konferansjerskich sekwencji, w trakcie których artysta mówi o Elvisie Presleyu, o grupie The Beatles, o Paryżu (a właściwie miłosnej piosence „C’est La Vie”), o pierwszej gitarze, o członkach grupy King Crimson (czy wiedzieliście, że Lake i Fripp mieli tego samego nauczyciela gitary i w dzieciństwie mocno rywalizowali ze sobą? Albo że Ian McDonald trafił do Karmazynowego Króla prosto z… orkiestry wojskowej?), a także szczegółowo wyjaśnia koncept całego przedsięwzięcia, któremu na imię „Songs Of A Lifetime”. Przyznam, że te długie wypowiedzi Lake’a są ciekawe przy pierwszym wysłuchaniu. Jednakże przy każdym kolejnym odtworzeniu płyty trochę się dłużą i rozbijają dramaturgię koncertu. Dlatego dobrze jest odpowiednio zaprogramować sobie ten album i wybrać tylko muzykę. A jest czego słuchać. Z repertuaru King Crimson mamy aż cztery utwory z pierwszej płyty („21st Century Schizoid Man”, „Epitaph”, „The Court Of The Crimson King”, „I Talk To The Wind”), z bogatego dorobku ELP usłyszeć możemy m.in. „From The Beginning”, „Lucky Man”, „C’est La Vie”, „Trilogy” i… „Touch And Go”, ale jest też kilka prawdziwych niespodzianek, jak presleyowski „Heartbreak Hotel”, beatlesowski numer „You’ve Got To Hide Your Love Away” czy legendarny (i przewspaniale zinterpretowany przez Lake’a) standard Curtisa Mayfielda „People Get Ready”.
Bardzo przyjemna to płyta. Świetnie nagrana i wspaniale brzmiąca. W pełni oddająca atmosferę kameralnych koncertów, które Greg Lake zagrał w minionym roku w kilku krajach (USA, Kanada, Wielka Brytania, Włochy). Podobno trasa ma być kontynuowana w tym roku. Może więc ten legendarny artysta, który (znowu!) znajduje się w doskonałej wokalnej dyspozycji zawita do Polski? To byłoby coś! A jeszcze lepiej by było, gdyby ponownie skrzyknął się z Keithem i Carlem i nagrał z nimi jeszcze jeden album pod szyldem ELP. I dopiero wtedy wyruszył z nimi w kolejne tournee…
PS. Powyższa recenzja pierwotnie ukazała się na MLWZ.PL w 2013 roku. Życie dopisało smutny scenariusz... Greg Lake zmarł 7 grudnia 2016r.