Jakiś czas temu, w 1991 roku, zdałem sobie sprawę z istnienia tak wspaniałego zespołu, jak pochodząca z Dorset grupa Galahad. Dzisiaj z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że przez te wszystkie lata starałem się ze wszystkich sił, by recenzować ich muzykę w sposób sprawiedliwy i obiektywny i… nigdy mi się to nie udawało. Bo przecież gościłem Stu Nicholsona w swoim domu, jestem też prawie pewny, że to właśnie on przedstawił mnie Arturowi Chachlowskiemu (który 20 lat później wciąż jest jednym z moich najlepszych przyjaciół) i mam 100% pewności, że to Stu był osobą, która podsunęła grupie Big Big Train pomysł, by wysłali mi swoją pierwszą kasetę demo, co z kolei sprawiło, że zacząłem się zastanawiać nad tym, by zamiast bez przerwy kupować płyty, przekonywać zespoły do wysyłania mi swoich nagrań do recenzji. Jak więc widać, zespół miał dość duży wpływ na wiele aspektów mojego życia. Galahad to także jedyny zespół progrockowy, na którego koncert zabrałem swoją żonę (szczerze mówiąc, nie miała tutaj wyboru, bo koncert odbył się podczas wesela Stu i Lin). To jest jedno z moich najlepszych wspomnień związanych z Galahad: pamiętam, jak stoimy z Neilem, Markiem i Karlem w blasku słońca i rozmawiamy o muzyce przez, jak się wydawało, długie godziny.
I to jest to, o czym jest według mnie ta książka: wspomnienia… Kiedy pojawia się wzmianka o Spencerze, który uciął sobie drzemkę podczas koncertu Suzi Quatro, od razu przed oczami staje mi obraz, jak leży on rozpostarty na trzech krzesłach z boku sceny w Walthamstow, kiedy supportowali The Enid, z Robertem Johnem Godfreyem w swoim największym żywiole. Mówiło się o nim wcześniej, że może zasnąć zawsze i wszędzie, co też się często działo. Na przestrzeni lat zrecenzowałem chyba wszystko, co nagrał Galahad i ciągle w swojej kolekcji mam single (w tym także flexi z utworem „Fatea”), kasety (także wersje polskie) i rzecz jasna, wszystkie płyty. Wciąż mam też list, w którym Stu pisze, że pewnego dnia poprosi mnie o napisanie biografii jego zespołu, ale bardzo się cieszę, że tak się nie stało, bo nigdy nie byłbym w stanie dokonać tego, co zrobił Andrew Wild. Mimo, że poznał zespół w zasadzie dopiero rozpoczynając pracę nad książką i wcześniej nie słyszał ich muzyki, udało mu się opowiedzieć w sposób zwięzły i przystępny niesamowitą historię, która pochłania czytelnika.
Niemal z każdym z muzyków, którzy mieli do czynienia z Galahadem, został przeprowadzony wywiad i można z nich odnieść wrażenie, że mimo iż muzycy dużo przeszli, to przez te wszystkie lata generalnie dobrze się bawili. Kiedy piszę te słowa, w rogu ekranu widzę odtwarzany obraz z załączonego do książki „One For The Record” krążka DVD z bonusowym materiałem filmowym. Krążek DVD zawiera klipy koncertowe z całego okresu działalności zespołu (z lat 1986-2010); te najstarsze są dla mnie szczególnie fascynujące, gdyż nie widziałem wcześniej takich wcieleń zespołu! Inne z kolei są dla mnie podróżą w przeszłość, kiedy scena progrockowa nie przynosiła nikomu zysków (czy teraz jest inaczej?), ale była niesamowitą frajdą, gdyż wszyscy znali się nawzajem i regularnie spotykali się na różnych koncertach.
Jeśli w tym roku zamierzasz wydać pieniądze tylko na jedną książkę o prog rocku, to niech to będzie ta pozycja. Jeśli natomiast zamierzasz kupić dwie, to niech tą drugą będzie inna lektura obowiązkowa, jaka niedawno wyszła spod pióra Andrew Wilda, dotycząca grupy Twelfth Night.
I tak oto powstała kolejna, całkowicie nieobiektywna recenzja. Kiedy kupicie tę książkę, będziecie wiedzieli dokładnie, co mam na myśli. Ach tak, być może powinienem jeszcze wspomnieć, że niektóre z moich recenzji zostały przedrukowane w książce (a na jej kartkach wielokrotnie przewija się osoba Artura Chachlowskiego i jego audycji – przyp. KCH), jednak oczywiście nie ma to żadnego wpływu na to, że wystawiam tej książkowej biografii Galahadu pięć solidnych gwiazdek…
Translated: Katarzyna Chachlowska