Final Conflict - Hindsight

Artur Chachlowski

ImagePowstali blisko 20 lat temu w Stoke - on –Trent w północnej Anglii. Pod koniec lat 80-tych  nagrali pierwsze demo „Channel 8”, a następnie ciepło przyjęte 4 albumy studyjne. Ten najnowszy, zatytułowany „Hindsight” właśnie w tych dniach ukazał się na rynku po ponad sześcioletnim okresie milczenia zespołu. Na pytanie, dlaczego od wydanej w 1997r. poprzedniej płyty „Stand Up” zespół Final Conflict musiało upłynąć tak dużo czasu odpowiadali nam muzycy tworzący tę grupę: Chris Moyden (dr), Andy Lawton (g, v), Brian Donkin (g, v), Steve Lipiec (k) oraz Chris Chalk (bg).

-AL.: Wydanie poprzedniego albumu „Stand Up” zbiegło się poważnymi zmianami wewnątrz grupy. W chwili jego wydania mieliśmy już mocną pozycję na brytyjskim rynku, ale niespodziewanie pojawiły się istotne problemy. Nasz poprzedni basista Dave Bridgett miał ciężki wypadek samochodowy. Wyłączyło go to z pracy w zespole na długie miesiące. Potem długo nie mógł dojść do siebie i postanowił opuścić nasz zespół. Znalezienie nowego człowieka zajęło nam sporo czasu, ale wreszcie pojawił się Chris i mogliśmy rozpocząć prace nad albumem „Hindsight”.

-CC: Działałem wcześniej w innych grupach, m.in. w heavymetalowej formacji Longwolf oraz jazzowej First Light. Potem miałem kilka lat przerwy w pracy zespołowej i dlatego bardzo ucieszyła mnie propozycja przystąpienia do Final Conflict.

BD: Muszę powiedzieć, że obecny skład zespołu jest chyba najlepszym w naszej dwudziestoletniej historii.

CM: Odnośnie powodów tak długiej przerwy, to dodałbym jeszcze brak starannej promocji ze strony naszej poprzedniej wytwórni (Angular  Records - przyp. AC) i w konsekwencji słabą sprzedaż albumu „Stand Up”. Popadliśmy w długi i aby ograniczyć koszty przy realizacji albumu „Hindsight” zmuszeni byliśmy wziąć sprawy w swoje ręce i sami zająć się wszystkim. Ale chyba najważniejszą sprawą jest to, że w ostatnim okresie kupiliśmy własne studio nagraniowe „Gaolhouse”. Dało nam to prawdziwą niezależność, ale spowodowało też spore opóźnienie w realizacji nowego albumu.

Na początku lat 90-tych Wasz zespół uważany był za czołowego przedstawiciela nurtu odrodzenia progresywnego rocka. Czy stosunkowo rzadkie przypominanie się publiczności nie odbiło się negatywnie na Waszej popularności?

- BD: Tak, wydawanie płyt raz na 5 lat to rzeczywiście nienajlepszy wynik. Ale gdybyśmy poszukali w tym jakichś pozytywów, to przez ten czas udało się nam bardzo zbliżyć do siebie, poznać się lepiej jako zespół. Istnieje teraz pomiędzy nami mocniejsza więź, niż kiedykolwiek wcześniej. Mamy już w głowach pomysł na kolejną, a może nawet dwie nowe płyty. Zgadzam się, że lata 90-te  były dobrym czasem dla naszego zespołu i teraz mamy wielką nadzieję, że albumem „Hindsight’ uda się nam odbudować swoją pozycję i wzbudzić spory entuzjazm słuchaczy. Wierzymy, że na nasz następny krążek nie przyjdzie nikomu czekać kolejnych 5 lat (śmiech).

Pomówmy o albumie „Hindsight”. Czy kontynuujecie na nim Wasze charakterystyczne brzmienie?

- SL: Tak, z pewnością istnieje coś takiego, jak brzmienie Final Conflict. Jest ono spójne i łatwo rozpoznawalne. Wierzymy, że ciągle je doskonalimy i poprawiamy. Każdy z nas ma własne muzyczne upodobania i nasze brzmienie jest wypadkową indywidualnego wkładu każdego z członków zespołu. W naszej muzyce jest wystarczająco dużo przestrzeni dla 5 ludzi, by każdy mógł zaistnieć w procesie komponowania i produkcji. Tak właśnie działo się w przypadku  albumu „Hindsight”. Jesteśmy wszyscy z niego bardzo dumni.

AL.: Główną przyczyną, dla której Final Conflict wypracował sobie własne brzmienie jest to, że zawsze byliśmy odpowiedzialni za produkcję naszych albumów. Nigdy nie mieliśmy nacisków ze strony wytwórni, ani zewnętrznych producentów. Zawsze mieliśmy pełną kontrolę nad naszą muzyką.

Zdobyliście sobie popularność jako Final Conflict. Dlaczego teraz skróciliście nazwę i podpisujecie się skrótem „FC”?

AL.: Warto zauważyć, że chociaż dopiero teraz skróciliśmy nazwę, to, gdy przegląda się stare recenzje naszych płyt, to z reguły zawsze pisano o nas „FC”. To była przemyślana decyzja, bo po pierwsze nowa nazwa brzmi lepiej, a po drugie mnóstwo naszych fanów od zawsze mówiło o nas po prostu „FC”.

CM: Były tez inne powody takiej decyzji. W przeszłości wielokrotnie skonfundowani byliśmy innymi zespołami, który nazywały się Final Conflict. Ponadto w Anglii istnieje dość popularny program TV, który tez nazywa się „Final Conflict”. To trochę jak kiedyś było z Marillion. Na początku nazywali się Silmarillion, dopiero potem skrócili nazwę. A poza tym na okładce płyty dwie literki FC mogą być wydrukowane znacznie większą czcionką niż pełna nazwa zespołu. Ale trzeba podkreślić, że nazwa „Final Conflict” nadal widnieje na naszym nowym albumie. Umówmy się więc, że skróciliśmy nazwę z powodów komercyjnych (śmiech).

Pytanie do Steve’a: Lipiec to typowo polskie nazwisko. Czy rzeczywiście masz polskie korzenie?

SL: Moja mama jest Angielką, ale ojciec Jan przyjechał do Anglii po wojnie. Niestety odszedł on od nas, gdy miałem 15 lat i dlatego też nie mam teraz już kontaktu z krewnymi, których z pewnością mam w Polsce.

Macie w naszym kraju mnóstwo fanów. Co specjalnego chcielibyście im powiedzieć?

CM: Chcielibyśmy podziękować wszystkim sympatykom FC w Polsce za dowody uznania w minionych latach. Mamy nadzieje, że nadal będziecie nam kibicować.

CC: Po wydaniu albumu „Hindsight” planujemy koncerty w różnych zakątkach świata. Mamy nadzieję, że uda nam się przyjechać do Waszego kraju i dotrzeć do jak największej liczby fanów.

BD: Postanowiliśmy też zrobić polskim fanom FC niespodziankę. Przez najbliższy miesiąc czekamy na Wasze emaile. Najciekawsze nagrodzimy nagrodą w postaci podpisanego egzemplarza albumu „Hindsight”. Odwiedźcie naszą stronę www.fc-music.com i napiszcie do nas. Czekamy!!!

Dziękuję za rozmowę i życzę szybkiego przyjazdu do Polski na koncerty.
MLWZ album na 15-lecie Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok