Winery Dogs, The - The Winery Dogs

Przemysław Stochmal

ImagePo opuszczeniu Dream Theater Mike Portnoy stał się entuzjastą supergrup. Inicjując kolejne personalne konfiguracje dobiera sobie do muzykowania przyjaciół, spośród których spora część pojawiła się wcześniej na ścieżce jego kariery, w mniej lub bardziej znamienny sposób. Określenie supergrupa dla tychże rozmaitych projektów na ogół jednak niekoniecznie trafnie koresponduje z jakością proponowanego materiału – żadna z dotychczasowych płyt, lub póki co nieudokumentowanych wydawnictwem działalności – w szczególny sposób nie zachwyciła. Kolejna szansa pojawia się wraz z filarami grupy Mr. Big – Billy Sheehanem i Richie Kotzenem, z którymi Portnoy skompletował hardrockowe combo pod nazwą The Winery Dogs.

Do płyty formacji w zasadzie można by podejść w sposób dwojaki. Stanąć poza kontekstem obecności w projekcie Mike’a Portnoya i spojrzeć na „The Winery Dogs” jako na wspólne dzieło uznanych muzyków rockowych – to jedno. Nazwisko perkusisty widoczne w metryce wydawnictwa, bez którego zapewne album przeszedłby gdzieś obok Małego Leksykonu i sympatyków progrocka, wymuszałoby jednak ocenę albumu przez pryzmat byłego perkusisty Dream Theater. Na obiektywne potraktowanie albumu jako tworu trzech równoprawnych artystów nie trzeba się jednak silić, bowiem „The Winery Dogs” nie tylko zawodzi jako nowa płyta Portnoya, ale i sama w sobie, delikatnie rzecz ujmując, nie zwala z nóg.

Formacja wyraźnie postawiła sobie za cel, aby projekt The Winery Dogs stał się międzynarodowym hitem, a nie osiadł na mieliźnie jemu podobnych, odbębnionych w studio, pozornie superatrakcyjnych muzycznych kolaboracji – Portnoy, Sheehan i Kotzen rozpisali trasę z lokalizacjami na czterech kontynentach, a jeszcze przed wydaniem albumu zdążyli zaprezentować wideoklipy do aż trzech kompozycji. I faktycznie, charakter proponowanego przez nich materiału jawi się bardzo, nazwijmy to - medialnie. Dobrze zagrany (a jakże) mainstreamowy hard-rock – jak się jednak wydaje, nazbyt mainstreamowy... Melodyjne piosenki zdecydowanie pasowałyby do niezobowiązującego pasma teledysków prezentowanego w stacjach telewizyjnych, egzystującego sobie gdzieś w tle codziennych czynności, aniżeli do skoncentrowanego, uważnego odsłuchu, nawet jeśli miałby on polegać tylko i wyłącznie na dobrej zabawie z przytupywaniem nogami i podśpiewywaniem refrenów wraz z Kotzenem.

To muzyka zbyt pospolita, zbyt neutralna, by choćby pokusić się poszukiwanie co bardziej interesujących jej cech. Dążenie do urozmaicenia kompozycji sprowadza się tu do naturalnych prób eksponowania kunsztu instrumentalistów, które kończą się zazwyczaj na niedługich, pospolitych pasażach, nie zawsze dających się logicznie wpisać w kompozycyjną strukturę piosenek. W tym prostym, a momentami, zwłaszcza w delikatniejszych nagraniach, wręcz młodzieżowo naiwnym graniu najmniej przekonująco brzmi właśnie Portnoy – powielanie określonego i raczej hermetycznego zestawu patentów, które od zawsze definiowało jego bębnienie, w tej stylistyce zostaje niestety obnażone, przedstawiając go jako zaledwie przeciętnego rockowego perkusistę.

Nie mam wątpliwości, że koncertowa aktywność The Winery Dogs ma znacznie większe od albumu szanse stać się artystycznym sukcesem, pod warunkiem, że muzycy postawią na przekazanie własnego olbrzymiego potencjału w spontanicznych warunkach estradowych, nie zaś na usilne promowanie wykoncypowanych przez siebie mocno przebojowych piosenek, sprowadzające występy trójki do imprezy o charakterze młodzieżowym.

Jakkolwiek by jednak nie oceniać zawartości samej płyty „The Winery Dogs”, przyznać należy, że dla Portnoya album ten na pewno stanowi kolejny muzyczny sukces - grając z darzonymi przez siebie ogromną estymą muzykami, były perkusista Dream Theater z pewnością spełnia swoje artystyczne ambicje i marzenia. Może właśnie o to mu chodzi na aktualnym etapie kariery?

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok