Budgie - You're All Living In Cuckooland

Artur Chachlowski

ImageKto by przypuszczał?! 25 lat po swojej ostatniej płycie „Deliver Us From Evil” (1982) ten posiadający w naszym kraju status zespołu niemal kultowego powraca nowym albumem studyjnym. Jeszcze niedawno wydawało się, że grupa Budgie przeszła już na zawsze do historii muzyki rockowej. Jednak kilka lat temu coraz głośniej mówiło się o możliwości powrotu tej formacji i jej ewentualnych nowych nagraniach. Pierwszym tego symptomem była trasa koncertowa w 2004 roku, w ramach której zespół pojawił się też na jednym występie w Polsce. W wypełnionej po brzegi hali Wisły w Krakowie wystąpili w składzie: Burke Shelley (bg, v), Steve Williams (dr) oraz jedyny nowy człowiek w zespole, Simon Lees (g). Teraz, w tym samym zestawieniu trio przypomina się nam premierowym albumem pt. „You’re All Living In Cuckooland”. No i co? No i trzeba przyznać, ze duch starego dobrego hard rocka w zespole nie zaginął. Myślę, że miłośnicy Budgie pamiętający albumy tego zespołu z lat 70-tych nie będą zaskoczeni. Również młodsi słuchacze, którzy swoją muzyczną edukację rozpoczęli już po rozpadzie zespołu, będą mieli dzięki temu albumowi powody do sporej radości.

Przyznam szczerze, że sam jestem zaskoczony, że muzyka proponowana obecnie przez Budgie w ogóle się nie zestarzała. Nowe utwory nie dość, że idealnie nawiązują do brzmienia zespołu sprzed lat, to ciągle brzmią świeżo i efektownie. Dlatego płyty „You’re All Living In Cuckooland” słucha się naprawdę z dużą przyjemnością. Znajdujemy na niej utwory, które swoją nieokrzesaną surowością pasują do energetycznego stylu, z którego Budgie zawsze słynął. Najlepszym tego przykładem są nagrania „Justice”, „Dead Men Don’t Talk” i „Find That Girl”. Nie brakuje też na nowej płycie krótkich utworów balladowych, które na zasadzie muzycznych przerywników zawsze znajdowały się na poprzednich płytach zespołu. Dwie balladowe miniaturki – „Love Is Enough” oraz „Captain” brzmią doprawdy uroczo. Trzecia ballada w tym zestawie to utwór „We’re All Living In Cockooland”, który jest już nieco bardziej rozbudowany, a dzięki wokalowi Shelleya, upodobniającemu się w tym nagraniu do Johna Lennona, nabiera on iście beatlesowskiego charakteru. Ze starszych i typowych dla Budgie elementów pozostała na nowej płycie tendencja do nadawania niektórym utworom przedziwacznych tytułów. Przyznacie, że tytuł zamykającej płytę kompozycji „I’m Compressing The Comb On A Cockerel’s Head” swoim urokiem dorównuje słynnemu nagraniu „Nude Disintegrating Parachutist Woman” z debiutanckiego krążka Budgie. Na uwagę zasługuje też stale obecne w muzyce zespołu zamiłowanie do ostrego, rytmicznego grania z mocno wyeksponowanym rytmem nadawanym przez bass Shelleya. Słychać to wyraźnie w „I Don’t Want To Throw You”, czy „Falling”. Oba te nagrania to niesamowita hard rockowa jazda i mam wrażenie, że w takim właśnie repertuarze Budgie A.D. 2007 czuje się najlepiej. We wspomnianym już „Falling” zespół śmiało sięga po nowe trendy, ociera się nawet o stylistykę funky, przybliżając się przy tym brzmieniowo do tak popularnej ostatnio formacji Red Hot Chilli Peppers. No i jeszcze jedno zdanie o, kto wie czy nie najlepszej, kompozycji na nowej płycie Budgie. Mam tu na myśli utwór „Tell Me Tell Me”, w którym zespół często zmienia rytm, balansując pomiędzy balladą, a ostrą rockową jazdą. Brzmi to naprawdę świetnie. Tak jak i świetnie wypada cały nowy album grupy Budgie. Przyznam szczerze, że nie spodziewałem się aż tak udanego powrotu tego popularnego tria. Pewnie swoją nową płytą znowu nie podbiją swojej rodzimej Wielkiej Brytanii, ale na entuzjastyczną reakcję polskich fanów z pewnością mogą liczyć.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!