Tak się złożyło, że ostatnio otrzymałam do recenzowania dwa albumy zespołów pochodzących ze Szwecji. Pierwszy z nich, „Himlabacken Vol. 1” grupy Moon Safari, nie był szczególnym zaskoczeniem, tym bardziej, że znałam wcześniejsze dokonania tych wielce utalentowanych muzyków. Jednakże album nr 2 okazał się całkowitą zagadką, ponieważ jest autorstwa zupełnie nieznanego mi projektu o nazwie Jono. Wiedziona ciekawością, od razu wrzuciłam w poczciwego wujka googla hasło Jono i zaczęłam czytać, któż to ukrywa się pod tą tajemniczą nazwą. Dowiedziałam się, że zespół Jono to pięciu muzyków, na co dzień mieszkających na wyspie Gotlandia, a skład bandu przedstawia się następująco: Johan Norrby (v, k), Johan Carlgren (k, v), Stefan Halleband (g, v.), Nicka Hellenberg (dr) i Janne Henriksson (bg, v). Jakież było moje zaskoczenie, kiedy doczytałam się, że gitarzysta kapeli współpracuje od lat z holenderskim Within Temptation, a perkusista nagrał z Holendrami cały album „The Unforgiving” . Motorem całego przedsięwzięcia jest jednak Johan Norrby (to od jego imienia i nazwiska pochodzi nazwa kapeli – JoNo), który pierwotnie, kilka lat temu, założył go jako jednoosobowy projekt. Potem jednak zdecydował się na dokooptowanie do składu pozostałych muzyków i w ten sposób na rynku muzycznym pojawił się zespół Jono. Pomyślałam zatem, że spotkanie z debiutanckim albumem tego szwedzkiego odkrycia, zatytułowanym „Requiem”, może być całkiem ciekawe.
Po pierwszym przesłuchaniu albumu moje przypuszczenia okazały się słuszne. Na omawianym krążku Jono prezentuje nam muzykę, w której słyszymy wpływy zespołów Kansas, Supertramp, Sagi czy Toto, ale nade wszystko wczesnego Queen i Muse. Mamy tutaj połączenie melodyjnego rocka progresywnego z pop rockiem, w oryginalny sposób i z dużą świeżością dostarczonego słuchaczowi. Utwory: „I Was The One”, „Nothing” czy „Dead Or Alive” noszą w sobie wszelkie znamiona tego, by miały stać się nośnymi przebojami w komercyjnych stacjach radiowych. Bardzo łatwo wpadają w ucho i długo nie chcą wyjść z głowy słuchacza. Z kolei kompozycji „Letting Go”, „Symphony” i tytułowej „Requiem” nie powstydziłby się chyba sam Freddie Mercury. Wesołe nagranie „Judgement Day” charakteryzuje się bardzo melodyjnym refrenem, a w „Best Thing” i „Love Again” mamy wrażenie, że zostaliśmy przeniesieni na scenę jakiegoś musicalu na Broadwayu, podobne klimaty słyszymy również w tytułowym „Requiem”.
Może album „Requiem” nie jest jakimś mistrzostwem świata, ale z pewnością jego słuchanie sprawia wiele przyjemności. Jest w nim dużo urozmaiconej melodyjności i przebojowości. Wokalista Johan Norrby prezentuje znakomite umiejętności i posiada interesującą barwę głosu. Wiem, że nie zachwyci on wszystkich fanów, ale pomimo tego polecam zapoznanie się z jego zawartością.