Dziesięć lat po zaprezentowaniu światu „Schizofrenika XXI wieku”, Robert Fripp - do dziś postać uważana za jedną z największych person rocka progresywnego – w swojej artystycznej działalności nie odpowiadał już tendencjom i teoriom definiującym prog-rock jako gatunek muzyki rozrywkowej. Po rozwiązaniu King Crimson w 1974 roku nadał swojej karierze zupełnie nowy kierunek. Przeniósł się do Nowego Jorku, gdzie chłonął dobrodziejstwa muzyki nowofalowej, wszedł we współpracę z tak znaczącymi artystami, jak choćby David Bowie, Blondie czy Talking Heads. Pierwszy solowy album, którego perspektywa była coraz bardziej realna, musiał nosić znamiona artystycznych doświadczeń Frippa z drugiej połowy dekady, a tym samym znacząco odbiegać od muzyki, z jakiej znał go progrockowy świat.
„Chciałbym ci zagrać parę nowych rzeczy, które według mnie mają przebojowy potencjał” – słowa, które wypowiada na początku płyty Brian Eno wydają się zupełnie nieprzypadkowe. „Discipline” – słowo klucz w działalności artystycznej i „profesorskiej” mentalności Frippa dotyczy tu bowiem dyscypliny formalnej polegającej na świadomości określonej, zwięzłej formy piosenkowej, która musi wystarczyć do uporządkowania i przekazania wszelkich emocji. I faktycznie, większą część programu płyty wypełniają krótkie, konkretne piosenki, w których Fripp odgrywa rolę konstruktora mniej lub bardziej skomplikowanej rytmiki oraz osobliwych gitarowych tekstur, na pierwszy ogień wysuwając zatrudnionych przez siebie wokalistów. Wprowadzona przez niego zasada zwięzłości dotyczy nie tylko długości trwania piosenek (na ogół dwu-trzyminutowych), ale niejednokrotnie również i określonego doboru słów oraz lakonicznego wyrazu tekstów.
Z zadania tego artyści postawieni przy mikrofonie wychodzą obronną ręką, momentami wręcz genialnie eksponując ogrom emocji w tak krótkim odcinku czasu. Zachwyca będący na przełomie dekad u szczytu wokalnych możliwości Peter Hammill, w niemal teatralnej manierze wyśpiewujący tekst „Disengage”, frapuje pełen furii dziki lament „Exposure” w wykonaniu Terre Roche. Oboje intrygują spontanicznym dialogiem opartym na jednej frazie w „I May Not Have Had Enough of Me but I've Had Enough of You”, Daryl Hall z kolei, w pierwotnym zamyśle dominujący wokalista albumu, potrafi wzruszyć, używając doprawdy niewielu wyrazów w łagodnym „North Star”. Na tle wskazanych postaci chyba nazbyt powszednie wypada Peter Gabriel, któremu album dał możliwość „naprawienia” „Here Comes The Flood” ze swojej pierwszej płyty i nadania mu „właściwego”, kameralnego wydźwięku - sam utwór zaś, mimo niewątpliwej urody, nie do końca pasuje do pozostałych, pełnych nowofalowej witalności piosenek.
Instrumentalna strona albumu, choć w dużej mierze będąca tłem dla poczynań wokalnych, jest niezmiernie istotna choćby ze względu na to, że stanowi podwaliny pod przyszłą estetykę artystycznych wyzwań Roberta Frippa, z King Crimson na czele, jednocześnie silnie odbiegając od tego, co artysta zapisał na taśmach kilka lat wcześniej, gdy dowodził zespołem. Owszem, osobliwej karmazynowej melodyki, agresywności i zawiłości nie brakuje („Breathless”,„Disengage”, „NY3”), jednak bardziej znamienne jest tu okraszenie kompozycji dźwiękowymi teksturami pionierskiej techniki „Frippertronics”, która w niebywały sposób wykreowała specyficzny, niepokojący klimat albumu.
Eksperymenty instrumentalne obecne na „Exposure” w sposób bardzo symptomatyczny zapowiedziały to, czego Fripp miał dokonać w przyszłości, ale równie mocno odcinały jego nową muzykę od klasycznego, progrockowego King Crimson. Swoim debiutem solowym Robert Fripp udowodnił, albo raczej podkreślił przez kilka wcześniejszych lat dojrzewającą diagnozę, że poza epizodem parania się progresywnym rockiem, on sam jest przede wszystkim prawdziwie progresywnym artystą, który na temat efektów swojej artystycznej ewolucji, mówił wprost: „Nie sądzę, żeby prostsza forma, którą obrałem, miała cokolwiek wspólnego z tandetą”. Trzeba przyznać, że faktycznie miał rację.
PS: Na temat „Exposure” można by rozprawiać jeszcze wiele i na dziesiątki sposobów, koncypować nowe analizy i oceny, przytaczając przy tym masę ciekawych anegdot. Poza powrotem do tegoż niezwykłego albumu, wszystkim zainteresowanym takimi kwestiami, jak choćby założenia trylogii z „Exposure” jako jedną z części, tragiczna postać autorki tekstów na albumie, czy interesujące różnice w materiale pochodzącym z rozmaitych wydań płyty, polecam lekturę szczegółowej analizy albumu na www.elephant-talk.com.