Podczas gdy King Crimson ma kolejną długą przerwę w działalności, wokalista i gitarzysta tego zespołu nie próżnuje. Adrian Belew - bo o nim mowa - postanowił stworzyć muzyczną trylogię, wydając w krótkich odstępach czasu poszczególne jej części. Zaprosił więc kilku znanych muzyków – Lesa Claypoola - basistę i lidera Primus oraz Danny’ego Carey’a - perkusistę Tool. Resztą zajął się sam.
„Side One” należy podzielić na część z udziałem wyżej wymienionych gości i na część bez nich, kiedy to Belew sam gra na wszystkich instrumentach. Otwierający ten bardzo krótki, bo 33-minutowy album „Ampersand” nawiązuje do czasów, kiedy to Adrian współpracował z Frankiem Zappą. Wszystko jest tutaj jakby rozmyte i każdy z muzyków pokazuje to, z czego słynie najbardziej. Mamy więc gitarę Belewa, która nigdy nie brzmi zwyczajnie, Les jak zawsze gra jak szalony, nadając utworowi pulsującego rytmu, a gra Danny’ego przypomina jedno długie solo perkusyjne. W następnym utworze - „Writing On The Wall” - jest bardzo podobnie z tymże na końcu dostajemy świetną i niekonwencjonalną solówkę Adriana. I tak dochodzimy do ostatniego utworu z udziałem zaproszonych gości. „Matchless Man” jest czymś zupełnie wyjątkowym. To wyciszenie po pierwszych, szaleńczych utworach, a zarazem bardzo udany eksperyment.
„Madness” to pierwsza rzecz, w której słyszymy tylko Belewa i trzeba przyznać, że tytuł utworu doskonale pasuje do zaprezentowanej z nim muzyki. Jednak problem z przesłuchaniem tych prawie 7 obłąkańczych minut mogą mieć nawet najbardziej wytrwali fani. Później znowu powrót do bardziej piosenkowego stylu w „Walk Around The World”, w którym Belew pokazuje, że potrafi grać nie tylko na gitarze. Zaraz po tej kompozycji moim zdaniem najlepszy na płycie „Beat Box Guitar” z genialnym rytmem i świetną końcówką w postaci niesamowitej solówki, która udowadnia, że nie przypadkowo współ lider King Crimson wiele razy wybierany był najbardziej nowatorskim gitarzystą. Na koniec 3 miniaturki i wprowadzenie do drugiej części, która brzmi już całkowicie inaczej.
Jedyną poważną wadą pierwszej części trylogii jest jej długość. Podobnie jest zresztą z dwoma pozostałymi. Rozumiem, że przez to wysłuchanie całej płyty od początku do końca nie należy do rzeczy trudnych, ale cena albumu nie jest niska jak na jedynie 33 minuty muzyki. Myślę jednak, że wszyscy, którzy z niecierpliwością czekają na nowe dzieło Karmazynowego Króla powinni sięgnąć po nowe propozycje pana Belewa. Powinni to zrobić zwłaszcza ci, którzy uwielbiają ostatnie dokonania crimsonów.