RPWL już w marcu bieżącego roku, po dwóch latach od pamiętnego „Beyond Man And Time”, zaprezentuje swój nowy album „Wanted”. W lutym jest na naszym portalu Albumem Miesiąca. Został on nagrany w następującym składzie: Yogi Lang (wokal oraz instrumenty klawiszowe), Kalle Wallner (gitara), Marc Turiaux (perkusja), Marcus Jehle (fortepian i instrumenty klawiszowe), Werner Taus (bas).
Teraz parę słów o tym, co niemiecki zespół serwuje nam na najnowszej, nieznacznie przekraczającej godzinę płycie. Składa się ona z 10 utworów, przy czym najkrótszy liczy sobie nieznacznie poniżej trzech, a najdłuższy przeszło jedenaście minut. Otwierający, ponad pięciominutowy instrumental „Revelation”, jest jednym z najciekawszych i najbardziej urozmaiconych utworów na płycie. Znajdzie się na nim miejsce dla elektronicznie przetworzonych dźwięków, rockowego grania z pazurem oraz wielu różnych odgłosów stanowiących tło w pierwszej części. Są tutaj dość nagłe zmiany tempa oraz muzycznej atmosfery. Po nim następuje niespełna dziewięciominutowy utwór „Swords And Guns”, który świetnie oddaje klimat całej płyty i również jest jednym z jaśniejszych punktów na „Wanted”. Mamy nieco tajemnicze, wprowadzające odrobinę niepokoju zwrotki, po czym następuje bardziej optymistyczny refren. Podobny schemat powtórzy się również w następnych kompozycjach – refreny z reguły są spokojniejsze i weselsze. Ciekawe w drugim numerze jest też solo na syntezatorze, który na tej płycie jest używany często i umiejętnie. Jest to doprawdy świetne wprowadzenie w płytę, niestety przerastające większość utworów, na czele z tytułowym „Wanted”, któremu brakuje muzycznej głębi, tak bardzo cenionej przeze mnie w dotychczasowych dokonaniach RPWL. Ot, taki radiowy przeciętniak.
Nie ma sensu opisywać całego albumu kawałek po kawałku. Co do samej stylistyki – progresja ustępuje miejsca art-rockowi. Znalazło się też miejsce dla odrobiny elektronicznych eksperymentów na syntezatorze oraz popowych fragmentów, jak to jest chociażby w przypadku „Wanted”, „Perfect Day” czy delikatnego (w mojej opinii najlepszego z potencjalnych radiowych hitów) „A New Dawn”. Warto również zwrócić uwagę na towarzyszące od początku kariery RPWL zabarwienie (zwłaszcza warstwy wokalnej i niektórych partii gitarowych) naleciałościami z Pink Floyd. Nie są to wprawdzie nachalne cytaty czy wtórność względem dokonań brytyjskiego zespołu, podobieństwa te jednak same się narzucają i nie sposób je zignorować, zwłaszcza w perspektywie znajomości całej dyskografii.
W związku z powyższym nasuwa się pytanie: czy RPWL się rozwija? Tutaj można polemizować, gdyż słychać, że panowie próbują wplatać trochę nowych odcieni w swoje kolejne kompozycje, teksty stoją na wysokim poziomie, a komercyjnie zespół wychodzi na swoje, bo fanów przybywa. Jednak całościowo muszę powiedzieć szczerze – w zespole czuję coraz mniej świeżości. Na tej płycie jeszcze nie uderza to aż tak bardzo, ale co, jeśli podobna sytuacja utrzyma się jeszcze przez, powiedzmy, dwa wydawnictwa? Cóż, twórczość niemieckiego zespołu może stać się nużąca. Osobiście obawiam się też, czy zmiana jaką możemy obserwować na kolejnych płytach nie zakończy się obrotem o 360 stopni, które przemieni się w ganianie za własnym (bądź pinkfloydowym) ogonem. To jednak daleko idące dywagacje, które, mam nadzieję, nie znajdą poparcia w przyszłości.
Słowem podsumowania: najnowsza płyta jest jak najbardziej słuchalna, z naprawdę dobrymi momentami. Nie jest jednak, przynajmniej moim zdaniem, najlepszą w dotychczasowym dorobku niemieckiego zespołu. Po trzykrotnym odtworzeniu krążka można odnieść wrażenie, że usłyszało się na nim już wszystko, a po piątym - mieć co do tego zupełną pewność. Obym, wracając do niej za miesiąc czy pół roku mógł zwrócić honor muzykom i przyznać, że się myliłem. W skali szkolnej 3+.