Mam przed sobą kolejny krążek, który ma na swoim koncie amerykańskie trio Dreadnaught. Tym razem przyszło nam troszkę na niego czekać, ponieważ ostatni nagrany do tego czasu materiał to 2006 rok i album „High Heat & Chin Music”. Panowie, którzy swoją działalność rozpoczęli w 2001 roku jako studenci uniwersytetu w New Hampshire, reaktywowali niedawno swą grupę po kilku latach przerwy, czego efektem jest EP-ka zatytułowana „Have A Drink With Dreadnaught”.
Jak do tej pory zespół przyzwyczaił nas do mieszanki dźwięków, brzmień i stylów różnego pochodzenia i tego, co tworzy łącząc elementy awangardowego rocka, progresywne klimaty i jazz. Cztery z pięciu numerów zamieszczonych na „Have A Drink With Dreadnaught” to wersje instrumentalno-wokalne, ze zróżnicowaną rytmiką i charakterystyczną awangardą stylistyczną, natomiast jeden („Surface Raid”) to instrumental i, szczerze powiedziawszy, zrobił on na mnie najlepsze wrażenie. Niby ogólny charakter kompozycji pozostał ten sam, bardzo podobny chociażby do niedawno wznowionego debiutanckiego krążka „The American Standard”, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to w sumie takie trochę odświeżanie już dawno usmażonych kotletów. Nie czuć w twórczości kapeli świeżości i jakichś innowacji, wglądu we współczesność. Trochę jest tak, jakby panowie trochę zaspali, a teraz po prostu nagle stwierdzili, że koniecznie chcą coś nagrać, by jak najszybciej przypomnieć się publiczności. I rzeczywiście nagrali, faktycznie autentyczny, w sumie dość miły albumik, tyle że w swoim, już dawno wypracowanym stylu. Nic nowego.
Gdzieś w sieci znalazłem opis stylów prezentowanych przez grupę i znalazły się tam takie gatunki, jak: country rock, avant-garde blues, prog-funk czy experimental rock. I jest to dokładny zbiór zasobów muzyki tejże grupy. Zdecydowanym fanem country nie jestem, więc tym bardziej dokonania kapeli Dreadnaught jakoś do końca mnie nie przekonują.
Dreadnaught gra w następującym składzie: Justin S. Walton (gitara i śpiew), Rick Habib (perkusja) i Bob Lord (bas i śpiew). Trzeba podkreślić, że walory, jakie prezentują oni w pojedynkę oraz jako zespół, są naprawdę godne szacunku. To naprawdę bardzo dobrzy muzycy. Ale efekt ich wspólnej pracy raczej nie przypadnie do gustu stałym Czytelnikom naszego portalu. No chyba, że się mylę… Ale jeżeli już miałbym go komuś polecać, to w pierwszej kolejności zachęcałbym do rozglądnięcia się za EP-ką „Have A Drink With Dreadnaught” zwolenników rockowej awangardy spod znaku Franka Zappy.