Od czasu rozłamu w zespole Kat, co jakiś czas obydwie frakcje dają znać o sobie. „Kanciaste” logo zespołu i nazwę zachował Piotr Luczyk, lecz od czasu „Mind Cannibals” nie mieliśmy żadnego premierowego materiału wydanego pod tym szyldem. Jedyne przejawy aktywności Kata to odgrzebane starocie w postaci wydanego niedawno albumu „Rarities”. Teraz, na płycie „Acoustic 8 Filmów” ten „inny” Kat przedstawia nowe aranżacje starszych i spokojniejszych utworów w postaci kompozycji akustycznych.
Pomysł na płytę akustyczną nie należy do zbyt nowatorskich. Użycie takich instrumentów, jak klawesyn, fortepian czy wiolonczela zbliża muzykę zespołu Kat w kierunku baroku, a nawet średniowiecza. O ile muzycznie posunięcie to można uznać za bardzo dobre, o tyle gorzej jest z częścią wokalną tego projektu. Maciek Lipina to dobry wokalista, ale nieszczególnie radzi sobie z tak zaaranżowanym repertuarem. Momentami jego interpretacje są po prostu męczące i nudne. Moim zdaniem klasyczne kompozycje Kata lepiej by brzmiały, gdyby śpiewał je Roman Kostrzewski. Tytuł płyty zawiera zwrot „8 filmów”, zaś kompozycji jest… 12. Gdzie tkwi haczyk? Ano w tym, że niektóre utwory („Marzenie jednak spełnione”, „Czas pokoju”, „Sen, którego nie było” i „Czy wygrałeś?”) to zwykłe akustyczne zapychacze czasu. Niby to dokomponowane fragmenty, ale tak naprawdę każdy z nich jest tylko krótką miniaturką kontynuującą utwór, po którym ona następuje. W nagraniach oryginalnie śpiewanych przez Romana Kostrzewskiego zdecydowanie brakuje charakterystycznej ekspresji. Mam wrażenie, że Maciek Lipina nie do końca rozumie przekaz, jaki niosą te kompozycje i próbuje śpiewać je w lekko bluesowy sposób. Niektóre teksty były bardzo osobiste dla ich autora, zaś śpiew Maćka - mimo jego charyzmy i ogromnych możliwości - po prostu zabija te osobiste refleksje.
Płyta jest mało zróżnicowana brzmieniowo. Momentami można odnieść wrażenie, że słucha się jednego i tego samego utworu. Pamiętam, że wydany przed laty i utrzymany w zbliżonej konwencji album pt. „Ballady” był dużo ciekawszy. Z tego najnowszego krążka po prostu wieje nudą. Niewiele daje fakt, że nad całością wydawnictwa czuwał, mający na swym koncie współpracę ze znakomitymi muzykami, Piotr Witkowski, skoro całość zabija granie na gitarze właściwie na jedną melodię. Dobór kompozycji nie ma tu wiele do rzeczy, gdyż większość z nich ukazała się wcześniej na „Balladach”. Mało tego - płyta sygnowana jest nazwą Kat, a w nagraniu udział bierze tylko część zespołu, do tego na okładce widnieje tylko postać Piotra Luczyka. Czy to przypadkiem nie powinien być jego solowy projekt? Odnoszę wrażenie, że mamy tu kolejny przykład zwykłego podpierania się znaną nazwą dla zrobienia, tudzież podtrzymania, kariery.