O norweskiej grupie Adventure mieliśmy już okazję pisać na naszych łamach kilka lat temu omawiając poprzednią płytę – „Beacon Of Light”. Minęło 5 lat, skład grupy się nieco zmienił, zespół przygotował pokaźną, 66-minutową porcję muzyki i teraz, dzięki wytwórni Progress Records, wypuścił ją na rynek w postaci płyty zatytułowanej „Caught In The Web”.
W ulotce towarzyszącej płycie znalazłem informację, że dwaj główni członkowie zespołu, Terje Flessen (g) i Odd Roar Bakken (k), współpracują ze sobą nieprzerwanie od końca lat 80. W swojej twórczości obydwaj hołdują progresywnemu rockowi mocno zakorzenionemu w klasycznych brzmieniach lat 70. W dodatku komponowane przez siebie riffy i melodie ubierają w ciężkie hardrockowe klimaty, które ubarwiają dojrzałym brzmieniem instrumentów klawiszowych.
Nowy album „Caught In The Web” pokazuje, że nic się pod tym względem nie zmieniło. Nie znaczy to wcale, że zespół stoi w miejscu i nie jest otwarty na zmiany. Co w takim razie się zmieniło? W składzie pojawił się nowy wokalista. Jest nim Terje Craig. I już sama jego obecność na płycie sprawiła, że pod względem wokalnym jest znacznie ciekawiej. Ale to nie wszystko. W zespole jest też wokalistka, Elen Hopen Furunes. I tak naprawdę to jej obecność nadała brzmieniu Adventure świeżości. Żeński wokal to z jednej strony niespodzianka, a z drugiej – wartość dodana, jeżeli chodzi o charakter nowego wydawnictwa. Śpiewany przez Elen utwór „Simple Man” należy do najciekawszych fragmentów tego albumu. Do takich zaliczyć też trzeba obie części kompozycji tytułowej (choć sąsiadują one ze sobą na płycie, to stanowią dwa oddzielne, jakby odrobinę niezależne od siebie elementy) oraz tematy instrumentalne: „For Elise”, a przede wszystkim „Hope”.
Utwory śpiewane przez Craiga w połączeniu z monumentalnym brzmieniem organów oraz czającym się tu i ówdzie klimatem á la lata 70., mogą przywodzić na myśl produkcje hardrockowych klasyków pokroju Uriah Heep czy Deep Purple. Najlepszym tego przykładem są nagrania „Watching The Glow”, „Test Of Time” oraz „First Train”. W efekcie otrzymujemy niezły, więcej niż przyzwoity, album, taki trochę z pogranicza oldschoolowego prog rocka i tradycyjnego hard rocka. Z pewnością może się podobać. Choć pewnie nie wszystkim.