Doczekaliśmy się płyty niezwykłej. Oto Skaldowie u szczytu swoich artystycznych możliwości uchwyceni na żywo. I to w dodatku za granicą - w Leningradzie - podczas trasy koncertowej, która odbyła się jesienią 1972 roku. Z oczywistych względów, o których nie czas i miejsce by się tutaj rozpisywać, zachodni rynek muzyczny dla polskich artystów był wtedy prawie że w ogóle nieosiągalny. Koncertowali więc w tak zwanych „demoludach”, zyskując sobie należne im uznanie wśród publiczności, dla której ich muzyka była powiewem świeżego, zachodniego powietrza. Bo trzeba jasno powiedzieć, że Skaldowie w takiej formie, jaką prezentowali w 1972 roku z łatwością podbiliby wszystkie możliwie rynki europejskie. Nie było im to jednak dane. Ale w Związku Radzieckim uchodzili za gwiazdy największej wielkości.
Materiał, który słyszymy na płycie „Cisza krzyczy” został nagrany na zwykłej szpulowej taśmie przy użyciu standardowego mikrofonu. Dlatego jego techniczna jakość pozostawia wiele do życzenia. Jednakowoż ogromny walor dokumentacyjny tego materiału niweluje wszelkie brzmieniowe niedociągnięcia. Wszak przecież w prawie 40-letniej historii swojej działalności Skaldowie nie dorobili się tak unikatowego koncertowego wydawnictwa, które niczym stop klatka zatrzymuje w czasie zespół w swojej najwyższej formie i najsłynniejszym składzie: Andrzej Zieliński – Jacek Zieliński – Jan Budziaszek – Konrad Ratyński – Jerzy Karsiński.
A trzeba przyznać, że w tamtym czasie Skaldowie stanowili absolutną czołówkę nie tylko polskiej sceny muzycznej. W ciekawy sposób łączyli elementy muzyki współczesnej z folkową, umiejętnie wplatając w swoje kompozycje motywy muzyki poważnej. Swój repertuar opierali zarówno na przebojowych, jak i bardzo rozbudowanych kompozycjach. Zresztą każdy wie, jacy byli i jak grali Skaldowie. Ale jeżeli myślicie, że znacie takich Skaldów, jak usłyszeć ich można na płycie „Cisza krzyczy”, to jesteście w błędzie. Właśnie to, że wydawnictwo to ukazuje prawdziwe umiejętności zespołu, dodajmy umiejętności wspaniale wykorzystywane i w cudowny sposób demonstrowane w wersji koncertowej, staje się jej najwspanialszym atutem. Posłuchajmy 16-minutowej kompozycji „Krywaniu, Krywaniu” opartej częściowo na muzyce góralskiej, a częściowo na psychodelicznej z ciekawie wplecionymi cytatami z „Obrazków z wystawy” Musorgskiego i uwertury do „Wilhelma Tella” Rossiniego, weźmy doskonale prezentujące się rockowe utwory autorstwa braci Zielińskich „Kolorowe szare dni”, „Juhas zmarł”, „Dajcie mi godzinę cichą”, czy absolutnie rewelację w tym koncertowym zestawie – nagranie „Angel” z repertuaru Jimmiego Hendrixa. Prawdziwa klasa światowa. I nawet bardziej przebojowy nurt twórczości Skaldów reprezentowany przez takie hity, jak „Wieczór na dworcu w Kansas City”, „Prześliczna wiolonczelistka” i „Wszystko mi mówi, że mnie ktoś pokochał” wypada w swej koncertowej wersji z 1972 roku w sposób zgoła rewelacyjny. A nawet przywołuje spory uśmiech na twarzy, szczególnie gdy Jacek Zieliński zaczyna śpiewać „Medytacje wiejskiego listonosza” po rosyjsku.
Jeżeli nawet przyjąć, że album „Cisza krzyczy” ze względu na swoje liczne ograniczenia techniczne ma charakter bootlegowy, to jest to bootleg posiadający niebotyczną wartość. Pozwala dziś, po 25 latach, po raz kolejny przekonać się o niezwykłej klasie tego jednego z najznakomitszych reprezentantów polskiej muzyki big beatowej, a także usłyszeć go takim, jakiego do tej pory nie było nam dane poznać.