Pod szyldem Dyonisos kryje się jeden człowiek: Amerykanin Dan Cowan. Jest on autorem i wykonawcą całego materiału wypełniającego płytę „An Incidental Collection”. Wbrew swojemu tytułowi album ten nie ma charakteru przypadkowego zbioru luźnych piosenek. Słychać wyraźnie, że zarówno samej konstrukcji, jak i poszczególnym kompozycjom przyświecał pewien logiczny zamysł. Dan na swojej nowej płycie (pod szyldem Dyonisos zrealizował on już do tej pory 5 płyt długogrających) zabiera słuchacza w spokojną muzyczną podróż przepełnioną muzyką o bardzo zrelaksowanym nastroju. Zarówno wokalnie jak i instrumentalnie Dan przybliża się do balladowej stylistyki grupy The Alan Parsons Project. A w swej strukturze „An Incidental Collection” to zestaw 12 utworów, których rozmiar z reguły nie wykracza poza 4-5 minutowe ramy. Wyjątkiem jest centralna i najdłuższa kompozycja na płycie zatytułowana „Pasture In Kahaluu”. Jest to zarazem najciekawszy utwór na całej płycie.
W muzyce Dyonisosa słyszymy szeroką paletę rozległych wpływów, jak też mnóstwo efektów pozamuzycznych i, niestety, automatycznej perkusji. Brak żywego bębniarza w przypadku wielu piosenek na płycie „An Incidental Collection” psuje finalny efekt. Prawdę powiedziawszy to zdecydowanie największa wada tego wydawnictwa. No, może trzeba by jeszcze dodać do niej pewną monotonię, która wkrada się w niektóre utwory, szczególnie pod koniec płyty. Bo poza tym wszystkim „An Incidental Collection” to płyta, która zawiera elegancką, rzekłbym, że wręcz dostojną muzykę, wykonaną przez Dana w dość przyjemny dla odbiorcy sposób. Szczególnie liczne gitarowe partie, które przywołują w klimat pięknych solówek Davida Gilmoura, czy Andy Latimeria robią dobre wrażenie. No i ten ciepły, miękki i dostojny wokal Dana. To niewątpliwie spore atuty tego wydawnictwa.
Zastanawiam się, czy niniejszy krążek ma jakieś szanse u przeciętnego polskiego słuchacza? Często bywa tak, że obiektywnie rzecz biorąc całkiem niezła płyta skazana jest już na samym początku na pewne niepowodzenie. Bo choć „An Incidental Collection” to album dość przyjemny w odbiorze, to trudno wybronić go przed zarzutem pewnej wtórności i kompozycyjnej zachowawczości. Odnoszę wrażenie, że wykonując swoje utwory Dan nie podejmuje żadnego ryzyka. Stawia on artystyczną poprawność ponad muzyczną odkrywczość. Podejrzewam, że każdy, kto ma ochotę posłuchać ciepłego tembru głosu Erica Woolfsoona i Johna Milesa, czy kocha soczyste gitarowe partie Gilmoura, ten z pewnością sięgnie po płyty The Alan Parsons Project, bądź Pink Floyd. Choć jeszcze raz powtórzę: „An Incidental Collection” Dyonisosa nie jest wcale płytą złą. Wtórną tak, ale złą na pewno nie.