Rzadko kiedy mam możliwość pisania o wydawnictwie koncertowym, w którym miałem możliwość uczestniczyć na żywo. Tak jest jednak w przypadku „Celebrating Jon Lord” będącego rejestracją koncertu, który miał miejsce w Royal Albert Hall w dniu 4 kwietnia 2014 r. Jon Lord był i jest centralną postacią mojego muzycznego mikrokosmosu, a w ostatnich latach prawdopodobnie postacią najważniejszą. Tak więc, gdy tylko pojawiły się pierwsze informacje, że fundacja The Sunflower Jam organizuje koncert dla uczczenia jego twórczości w zasadzie od razu wiedziałem, że 4 kwietnia 2014 r. pojawię się w Londynie, aby być częścią tego wydarzenia.
The Sunflower Jam jest „dzieckiem” Jackie Paice, żony perkusisty Deep Purple, której celem jest wspieranie chorych na raka. Fundacja powstała w 2006r., gdy Jackie odpowiedziała na prośbę śmiertelnie chorego młodego fana Deep Purple, organizując mu spotkanie z jej mężem oraz szwagrem Jonem Lordem (jej bliźniacza siostra Vickie była żoną klawiszowca Deep Purple).
Fundacja ta organizuje corocznie charytatywne koncerty, podczas których zaproszeni muzycy występują na scenie często w zaskakujących konfiguracjach oraz repertuarze. Tak więc, gdy w lipcu 2012r. rak trzustki pokonał Jona Lorda postanowiono, że jego twórczość zostanie uczczona specjalnym charytatywnym koncertem.
Bez zbytniej przesady koncert ów oraz fakt jego wydania na płytach CD i DVD jest niewątpliwie najważniejszym i najbardziej doniosłym wydarzeniem artystycznym związanym z koncertową twórczością Deep Purple, co najmniej od czasu, gdy dokładnie w tej samej sali we wrześniu 1999r. odbyło się rocznicowe wykonanie „Concerto for Group and Orchestra”.
Przyznam, że nigdy jeszcze nie uczestniczyłem w koncercie, który byłby równie emocjonalnie wyczerpujący. Gdy na scenie pojawili się Ian Paice prowadzący pod rękę żonę Lorda, u której łzy wzruszenia przerwały jej krótkie wystąpienie oraz gdy po chwili dyrygent Paul Mann zaintonował pierwsze dźwięki z „Fantasia” - uwertury z albumu „Sarabande” - poszedłem w jej ślady i łzy ciekły mi z oczu przez dobre pół koncertu.
Sam koncert został podzielony na dwie części. Pierwsza była poświęcona solowej i bardziej klasycznej karierze Jona Lorda. Druga zaś była hołdem dla jego wkładu w rozwój muzyki rockowej.
Głównym bohaterem koncertu, oprócz zaproszonych muzyków, była The Orion Orchestra - zespół składający się z młodych utalentowanych instrumentalistów, który tego wieczoru występował pod batutą Paula Manna, o którym więcej za chwilę.
Orkiestrze towarzyszył wyśmienity „house band”, utworzony z muzyków na stałe współpracujących z projektem The Sunflower Jam. W składzie z byłymi członkami Whitesnake, Mickiem Moodym oraz Neilem Murrayem (bas), jak również Nickiem Flyffe (bas) (prywatnie narzeczony córki Iana Paice’a, który zastępował już nieraz na koncertach Deep Purple, Rogera Glovera). Wypada również wspomnieć gitarzystę Murraya Goulda, perkusistę Jerry’ego Browna oraz stałego współpracownika Jona Lorda - Mario Argandona.
Główny ciężar odtworzenia partii Jona Lorda, oprócz zaproszonych gości, spoczywał na cichych bohaterach koncertu: Nigelu Hopkinsie oraz Wixie Wickensie. Ten drugi był również dyrektorem artystycznym całego przedsięwzięcia.
Po uwerturze z płyty „Sarabande” usłyszeliśmy kompozycję „Durham Awakes”, czyli drugą część wyśmienitego „Durham Concerto”, gdzie orkiestrze towarzyszyli znani również z wersji studyjnej soliści Kathryn Tickell na dudach (Northumbrian Pipes) oraz Matthev Barley na wiolonczeli.
Następnie na scenie pojawił się Steve Balsamo, który wykonał niepublikowaną kompozycję „All Those Years Ago”. Otwór ten pojawił się na singlu dołączonym do wydawanego w nakładzie 500 egzemplarzy ekskluzywnego i piekielnie drogiego albumu ze zdjęciami Jona Lorda. Kompozycję poprzedziła orientalizująca improwizacja rozegrana pomiędzy Mickiem Moodym oraz skrzypaczką Anną Phoebe.
Miller Anderson wykonał, jak zawsze pięknie, utwór tytułowy z płyty „Pictured Within”.
Potem przyszła pora na tytułowy utwór z płyty „Sarabande”, w trakcie którego do zespołu dołączył Rick Wakeman ze swoim nieodłącznym Moogiem. Tak na marginesie, legendarny klawiszowiec Yes poznał się z Jonem Lordem zupełnie niedawno. Wystąpili na scenie tylko raz podczas The Sunflower Jam w 2011r., kiedy to wykonali wspólnie skomponowaną i porywającą improwizację pod tytułem „It Is Not As Big As It Was”. Tytuł, jak sami muzycy przyznali w jego żartobliwej zapowiedzieli, powstał podczas wspólnej wizyty w toalecie, a odzwierciedla on obecną kondycję biznesu muzycznego. Występy z The Sunflower Jam 2012 oraz większe fragmenty The Sunflower Jam 2011 można zobaczyć na wydanym DVD dostępnym jednak tylko w sprzedaży wysyłkowej przez stronę internetową fundacji. Jest tam kilka naprawdę porywających kompozycji, dla których warto zapoznać się z tym materiałem (zwłaszcza, że obejmuje on ostatni publiczny zarejestrowany występ Jona Lorda na scenie), ale to raczej temat na odrębną recenzję.
Kolejnym utworem było „One From The Meadow” z płyty „Pictured Within” w premierowej, pełnej orkiestrowej aranżacji w wykonaniu Margo Buchanan. Szkoda, że na koncercie zabrakło polskiego akcentu, a więc wokalistki Kasi Łaski, która w ostatnich latach była główną wokalną podporą Jona Lorda godnie zastępując Sam Brown, której choroba strun głosowych zmusiła do zakończenia kariery wokalnej.
W tym miejscu parę słów o osobie dyrygenta. Paul Mann to spiritus movens całego przedsięwzięcia. Kuzyn Colina Harta, wieloletniego tour menadżera Deep Purple, na artystycznej drodze Jona Lorda pojawił się w 1999r., oferując mu dyrygencką pomoc przy powtórnym wykonaniu „Concerto for Group and Orchestra”. Od tego czasu ściśle współpracował z Lordem będąc odpowiedzialnym za większość jego orkiestrowych realizacji, w tym „Durcham Concerto” czy studyjnej wersji „Concerto for Group and Orchestra”. Po śmierci Jona został kustoszem jego artystycznego dorobku, doprowadzając do publikacji partytur wszystkich jego klasycznych kompozycji. Ponieważ Lord lubił rozbudowywać oraz nieustannie poprawiać orkiestracje swoich utworów, to korzystając z zapisów nutowych, już po jego śmierci, możliwe było opracowanie ostatecznych wersji niektórych utworów, co czasami wiązało się koniecznością dokończenia orkiestracji niektórych roboczych projektów Jona. I właśnie taką rozbudowaną o wstęp pełną orkiestrową wersję kompozycji „On From the Meadow” można było usłyszeć w tym dniu po raz pierwszy.
Następnie wykonana została kompozycja „Bourree” znowu z płyty „Sarabande”, w krótszej w stosunku do studyjnej wersji. Jon Lord przygotował pełny orkiestrowy wariant swojego klasycznego albumu, która miała swoją premierę w 2010r, na Węgrzech, ale cały czas czeka na nagranie wersji studyjnej. Choć trzeba przyznać, że oryginalny album z 1976r. do dzisiaj broni się zarówno od strony brzmieniowej, jak i wykonawczej.
Pierwszą część koncertu zamknęła recytacja wiersza „Afterwards” autorstwa Thomasa Hardy’ego w wykonaniu Jeremy’ego Ironsa z towarzyszeniem Paula Manna na fortepianie. Wiersz ów stanowił osnowę ostatniej dużej solowej płyty Lorda wydanej w 2010r. „To Notice Such a Things”. Powstała ona jako hołd dla Sir Johna Mortimera, angielskiego adwokata, poety oraz przyjaciela Jona Lorda. Jon czasami towarzyszył mu w jego literackich spotkaniach, akompaniując na pianinie do recytowanej przez niego poezji.
Wiersz „Afterwards”, w którym autor stara wyobrazić sobie, co ludzie powiedzą o nim po jego śmierci, ze względu na swoją wymowę wyśmienicie nadawał się do zakończenia pierwszej części koncertu w podniosłym, ale kameralnym nastroju.
Po przerwie zaczęła się część rockowa koncertu. Rozpoczął ją Paul Weller dwoma utworami z repertuaru The Artwoods: “I Take What I Want” oraz “Things Get Better”. To było takie sympatyczne i bezpretensjonalne granie z lat 60., z dużą ilością dęciaków i chórków.
Później przyszła pora na prezentację dwóch kompozycji grupy Paice Ashton Lord, z której repertuaru usłyszeliśmy „Silas & Jerome” oraz „I’m Gonna Stop Drinking”. Partie wokalne rewelacyjne wykonał Phil Campbell z grupy Temperence Movement, którego barwa głosu, artykulacja oraz kreacja sceniczna do złudzenia przypominała zmarłego Tony’ego Ashtona.
Podczas tej części na scenie pojawili się po raz pierwszy w roli muzyków Ian Paice oraz Bernie Marsden, obaj będący częścią grupy Paice Ashton Lord.
Następnie ponownie wystąpił Steve Balsamo, aby w duecie z Sandi Thom wykonać nieśmiertelne „Soldier of Fortune” w orkiestrowej aranżacji znanej z solowych koncertów Jona Lorda. Przyznam, że trochę musicalowy i gładki styl Steve’a Balsamo nie do końca pasuje akurat do tej kompozycji i tej wersji brakowało trochę głębi głosu Davida Covedale’a.
Ryk publiczności towarzyszył pojawieniu się na scenie panów Glenna Hughesa oraz Bruce’a Dickinsona.
Związki Hughesa i Jona Lorda wykraczają poza relacje natury muzycznej. Hughes w połowie lat 70. był w związku z Vickie Gibbs, której siostra bliźniaczka niedługo przybrała nazwisko Paice, a w 81 roku Vickie została żoną Lorda.
Glenn Hughes oraz wspierający go dzielny pilot British Airways wykonali najpierw purpurowy klasyk „You Keep on Moving” z towarzyszeniem m.in. Iana Paice’a oraz Dona Aireya. Gdy chwilę później z głośników usłyszeliśmy pierwsze dźwięki riffu „Burn” cała sala niemalże eksplodowała. Hughes z Dickinsonem w duecie byli wyśmienici. Ian Paice grał jakby ubyło mu ze 40 lat, a barokowe partie orkiestry wsparte przez czterech klawiszowców wgniatały w ziemię. Klawiszowe solo wykonał duet Don Airey oraz Rick Wakeman (Wakeman oczywiście partię mooga). Zaś Ritchiego Blackmore’a z powodzeniem zastąpił Murray Gould, którego solo zostało wykonane z dużym szacunkiem dla oryginału.
Całość wsparta orkiestrową galopadą brzmiała wprost rewelacyjnie. Poziomem wykonawstwa dorównywała najlepszym wersjom koncertowym tego utworu z lat 70., a ze względu na aranżacyjny rozmach uzyskano zupełnie nowe brzmienie utworu, który osobiście uważam za szczytowe osiągnięcie Deep Purple.
Ostatnią kompozycją w wykonaniu Hughesa była ballada „This Time Around” z płyty „Come Taste the Band”. Jak wyznał Hughes, był to jedyny utwór, który napisał on wspólnie z Jonem Lordem. Jon był autorem pomysłu, aby wszyscy żyjący członkowie Deep Purple spotkali się na jednej scenie. Ten krótki trzyutworowy set był najbliższą i najlepszą personifikacją składu Mk 3 oraz Mk 4 Deep Purple, jaką w obecnych warunkach można by sobie wyobrazić.
Niektórzy mogą się czepiać niekiedy budzącej irytację maniery wokalnej Glenna Hughesa, ale nie można mu odmówić wciąż młodzieńczego wigoru i fenomenalnego głosu, który pozostaje odporny na upływ czasu. Pod względem możliwości wokalnych deklasuje wszystkich okołopurplowych weteranów z Gillanem i Coverdalem na czele. Jego głos brzmi na żywo niemalże identycznie jak 40 lat temu, co w przypadku wokalistów rockowych niemalże graniczy z cudem. Glenn stara się również pod względem wizualnym wygrać wojnę z czasem, tak więc odmładzające efekty botoksu i nienaturalnie lśniące białe zęby Hughesa, przykuwają uwagę nie mniej niż jego doskonała forma wokalna.
Wyśmienicie zaprezentował się również Bruce Dickinson. Pozostając trochę w cieniu gwiazdorskich popisów Hughesa wykonał kawał świetnej wokalnej roboty, lepiej od Hughesa odnajdując się w partiach Davida Coverdale’a, którego nieobecność była w zasadzie niezauważalna.
Po tym występie zespół Deep Purple nie miał bynajmniej łatwego zadania, bo przebicie „Burn” było poza zasięgiem. Set Deep Purple rozpoczęły dwie kompozycje z albumu „Now What?!” dedykowane Lordowi: „Uncommon Man” oraz „Above and Beyond”. Kompozycje te klimatem bardzo dobrze wpisały się w podniosły nastrój koncertu. Paul Mann, gdy usłyszał „Now What?!” postanowił przygotować orkiestrowe aranżacje do tych dwóch kompozycji i nalegał na ich umieszczenie w repertuarze koncertu. Co ciekawe, ostatnio Steve Morse wyznał w jednym z wywiadów, że skomponował „Above and Beyond” z przekonaniem, że „Now What?!” będzie płytą nagraną z udziałem orkiestry.
We wstępie do utworu „Uncommon Man”, który jest gitarowo-klawiszową improwizacją wykonywaną przez zespół jeszcze w czasach Jona Lorda, nastąpił niebezpieczny „rozjazd” orkiestry oraz zespołu, który jednak sprytnie został opanowany przez Iana Paice’a. Mimo to, obie te kompozycje prawdopodobnie nigdy nie zabrzmią już na żywo równie dostojnie jak podczas tego właśnie koncertu.
Następnie zabrzmiało „Lazy”, w którym gościnnie na skrzypcach wsparł grupę Deep Purple dyrygent Stephen Bentley-Klein, w podobny sposób jak na orkiestrowej trasie Deep Purple z 2011r.
„When A Blind Man Cries” otrzymało nową orkiestrację i oczywiście intro w postaci „Adagio for Strings” Samuela Barbera.
„Perfect Strangers” poprzedziło wykonane po raz pierwszy w całości na żywo, orkiestrowe intro skomponowane przez Jona Lorda. Pamięć może mnie zawodzić, ale mam wrażenie, że zbliżony wstęp prezentowany był już podczas solowego koncertu Jona Lorda w Warszawie w 2010 roku. Tutaj miały też miejsce wyraźne zmiany w orkiestracji w stosunku do wcześniejszych wersji z trasy „Concerto Tour” z 2000r., które przydały tej klasycznej kompozycji jeszcze więcej majestatu.
„Black Night” usłyszeliśmy za to w standardowej wersji znanej, aż za dobrze, z licznych koncertów Deep Purple. Ian Paice w trakcie charakterystycznego intro do tego utworu zgubił pałkę, co uniemożliwiło mu poprawne zagranie wstępu.
Na koniec zabrzmiało „Hush” z towarzyszeniem orkiestry oraz całą plejadą gości, oprócz Glenna Hughesa. W tym rozciągniętym do 10 minut utworze środkową część zajęła improwizacja z udziałem Wakemana i Aireya, do której wkradły się cytaty z twórczości grupy Yes.
Podczas koncertu były momentami kłopoty z miksem i część artystów była na widowni słabo słyszalna. Głównie cierpiały partie Wakemana i wokal Dickinsona oraz gitary jako całość. Szczęśliwie wersja płytowa jest w znacznej części tych wad pozbawiona. Dźwięk całości jest bardzo klarowny i monumentalny, a mix uwypukla partie orkiestry w stosunku do innych instrumentów. Cierpią na tym przede wszystkim gitary, które momentami są słabo słyszalne. Za to wyjątkowo dobrze słychać partie perkusji (czy to przypadek, że Ian Paice był zaangażowany w miksowanie materiału?).
Z punktu widzenia fanów rocka, niewątpliwie wykonawczo wyróżnia się set Hughesa i Dickinsona oraz formacji Paice Ashton Lord. Zwraca uwagę wyśmienita gra Iana Paice’a przez cały koncert, znacznie bardziej dynamiczna niż ma to ostatnio miejsce w macierzystej formacji. Jedynie do gry Steva Morse’a można się przyczepić, bo jego partie solowe podczas tego koncertu nie zawsze dostosowane były do klimatu danego utworu (np. wstęp do „When A Blind Man Cries”). No i wreszcie to, co zawsze budzi pytania: Gillan pomimo 70-tki na karku był tego dnia w dobrej dyspozycji.
Koncert został wydany, jak to obecnie w modzie, w wielu formatach audio/wideo: wersja Blue ray, DVD i CD. Przy czym w przypadku płyt CD cały koncert został podzielony na osobne wydawnictwa: część pierwszą „The Composer” oraz podwójny album CD „The Rock Legend”. A dla najbardziej zakręconych fanów jest również box set zawierający również dodatkowe gadżety w postaci koszulki, winylowych singli, reprodukcji programu itp.
Cieszy, że udało się wydać pełny koncert bez cięć, skrótów i innych studyjnych oszustw. Jako, że podczas koncertu były dość długie zapowiedzi oraz wspomnienia Jona przez artystów występujących na scenie, album DVD umożliwia obejrzenia zarówno całości występu lub też tylko części muzycznej z pominięciem zapowiedzi.
Dla każdego fana twórczości Jona Lorda „Celebrating Jon Lord” jest pozycją absolutnie obowiązkową. Budzi olbrzymi szacunek precyzja wykonania, aranżacyjny rozmach, a jednocześnie rockowe szaleństwo, które przebija z tego wydawnictwa. W zasadzie każdy fan dobrej muzyki, nie tylko fan rocka, znajdzie tu coś dla siebie.
Całość przychodów z tego wydawnictwa zostanie przekazana na specjalny fundusz imienia Jona Lorda, którego celem będzie wsparcie programów badawczych związanych z leczeniem nowotworów. Tym bardziej zachęcam do zakupu tej płyty, bo nie tylko cel szczytny, a i muzyka doskonała.
I last but not least: wielkie podziękowania dla Gaby i Mateusza za umożliwienie zapoznania się przedpremierowo z DVD „Celebrating Jon Lord”.