Na początku września ukazała się - myślę, że niecierpliwie wyczekiwana - płyta nieżyjącego już Johnny Wintera pt. „Step Back”. Mam nadzieję, że ten ceniony przedstawiciel bluesa, którego mieliśmy okazję poznać, gdy niedawno dzieliłem się moimi wrażeniami z albumu „I’m A Bluesman” pozostał w pamięci słuchaczy MLWZ i bardzo chętnie będą oni wracać do muzyki tego nieżyjącego już artysty, zarówno tej starszej, jak i najnowszej. Rynek muzyczny zapewne będzie przypominał nam o Johnnym z Teksasu, wydając kompilacyjne i unikatowe nagrania, jak i reedycje jego studyjnych płyt, bo zainteresowanie dorobkiem tego artysty w ostatnim czasie jest zdecydowanie większe, a niektóre tytuły są niedostępne, o czym sam się przekonałem. Dla nas, słuchaczy, ważna jest muzyka, dlatego cieszy nas fakt, że możemy duchowo jednoczyć się poprzez album „Step Back” i podziwiać artystyczne dokonania Wintera i zaproszonych do nagrania tej płyty gości.
Krążek rozpoczyna się wielkim klasykiem z początku lat 60. i przebojowym nagraniem pt. „Unchain My Heart” (autor: Bobby Sharp). Sekcja dęta, chórki oraz wokal przybliżają nas do tych odległych, ale jakże przyjemnie brzmiących melodii. Następny utwór to „Can’t Hold Out (Talk To My Baby)” Willie Dixona, w wykonaniu Bena Harpera, który również czaruje nas swym brzmienie gitary. To dopiero początek wspaniałych wrażeń. Pośród znanych gitarzystów biorących udział w odgrywaniu tak sztandarowych kompozycji znaleźli się między innymi Eric Clapton, grający w „Don’t Want No Woman” czy też Paul Nelson w „Killing Floor”. Zaszczytem, a równocześnie wyzwaniem dla tak znakomitego blues bandu było odegranie swoich partii w towarzystwie tak nobilitujących swą obecnością muzyków. Johnny Winter przez ponad 40 lat swej kariery zetknął się z wieloma muzykami i słuchał wielu mało znanych twórców bluesa, a teraz na „Step Back” przypomina nam ich nagrania w postaci utworów „Who Do You Love” (Bo Diddleya) i „Okie Dokie Stomp” (Clerence’a „Gatemoutha” Browna), edukując jednocześnie młode pokolenia. Taka nauka bardzo szybko się utrwala. W kawałku „Where Can You Be” wystąpił Billy Gibson (dla przypomnienia gra on w ZZ Top). Rasowy, powolny blues mamy w „Sweet Sixteen” (B.B King, Joe Josea), w którym przeszywa nas gitara Joe Bonamassy i dźwięki organów Hammonda Mike’a DiMeo. To zestawienie, wraz trąbkami i równie doskonałą interpretacją wokalną, wzbudza entuzjazm i powoduje głęboki ukłon, w którym pozostaje się do ostatniej sekundy kompozycji. Akustyczna gitara w rękach Johnny Wintera czaruje nas w utworze z repertuaru Son House - „Death Letter”. Potem jeszcze raz powracamy do Willie Dixona, tym razem w „My Baby” - bluesowym standardzie sprzed prawie 60 lat. Tutaj jest wykonany bardziej energicznie, z ładnie zagraną przez Jasona Ricci partią na harmonijce. Rock’n’rollowe granie nie było obce Winterowi, co udowodnił krótkim „Long Tall Sally” (Little Richard). Joe Perry z Aerosmith dostąpił tego zaszczytu, by również zagrać na tym krążku. Uczynił to w nagraniu „Mojo Hand” (Lightnin’ Hopkins), a w ostatnim utworze - „Blue Monday” (Dave’a Bartholomewa) na pianinie zagrał Dr. John.
Tak wytworne grono artystów uzupełniają jeszcze: Paul Nelson (gitara), Scott Spray (bas), Tommy Curiali (perkusja), Tom „Bones” Malone (puzon), „Blue” Lou Marini (saksofon tenorowy), Joe Meo (saksofon altowy), Don Harris (trąbka), Frank King Bee Latorre (harmonijka), Meredith Dimenna, Wendy Brown Rashad, Shauna Jackson, Cynthia Tharpe (chórki). Album ukazał się dzięki wydawnictwu Megaforce, a jego producentem jest Paul Nelson. Zachęcam do zapoznania się z tym zestawem ponadczasowych utworów, wybranych przez równie ponadczasowego bluesmana. Jego talent i wrażliwość pozostanie pośród nas, gdyż pozostawił nam to, co tak bardzo lubił grać, czyli bluesa, do ostatnich dni swojego życia.