Z norweskiego Trondheim dociera do nas smakowity kąsek. To… zupa. Tak, Soup – bo taką nazwę przyjęła sobie ta działająca pod kierownictwem śpiewającego keyboardzisty Erlena Vikena grupa – gra niezwykle miłą dla uszu sympatyków ambitnej odmiany progresywnego rocka muzykę i od razu zaznaczę, że nie należy jej mylić z innym pysznym „daniem” – Gazpacho. Choć stylistycznie niedaleko pada jabłko od jabłoni. Twórczość grupy Soup, było nie było młodszych kolegów Jana Henrika Ohme i spółki, w pewnym stopniu, można określić jako zbliżoną do Gazpacho, ale jeżeli miałbym wskazać bardziej zbliżony obszar stylistyczny, to adekwatnym byłoby porównanie Soup do współczesnej Anathemy, może odrobinę także do Muse, może do lirycznej strony Porcupine Tree i trochę także do Złodzieja Ananasów, a nawet do Sigur Rós…
Najnowszy album grupy Soup „The Beauty Of Our Youth” to już trzecia płyta w jej dorobku. Słuchając jej poruszamy się po terytoriach post rocka, ale tego melodyjnego, pełnego przestrzennego brzmienia, akustycznych dźwięków, smyczkowo-orkiestrowych aranżacji (na omawianej płycie w kilku utworach mamy „żywy” kwartet smyczkowy, a nawet prawdziwą orkiestrę dyrygowaną przez Tormoda Knappa), no i przede wszystkim fascynujących melodii. Każda z ośmiu wypełniających program „The Beauty Of Our Youth” kompozycji cechuje się niebywałą wręcz melodyjnością. Do tego w każdej z nich panuje niesamowity nastrój: pełen przestrzeni, rozmachu, liryki oraz świeżości smakującej niczym poranna rosa zwiastująca słoneczny dzień. Romantyczne dźwięki i uduchowione brzmienia, subtelne akordy fortepianu, delikatne pociągnięcia gitary (świetny Ørján J. Langnes), a także miażdżąco potężne wejścia instrumentów smyczkowych oraz prowadzący prześliczne linie melodyczne spokojny wokal Vikena – to najbardziej charakterystyczne cechy muzyki Soup. Co więcej, repertuar albumu jest tak ułożony, że właściwie z każdym kolejnym utworem poprzeczka podnoszona jest coraz wyżej. Już otwierający płytę spokojny, uduchowiony utwór „The Spirit Lodge” może niejednego słuchacza rzucić wręcz na kolana, a tu już oznaczony indeksem nr 2 „Our Common Ground” – najbardziej żwawy i dynamiczny w całym programie – niby trochę jakby z innej bajki, może podobać się jeszcze bardziej. I tak jest do końca płyty. Gdy właśnie oszołomieni pięknem i mocą przekazu kończącego się właśnie utworu myślimy, że już lepiej się nie da, że już nie można jeszcze bardziej podkręcić emocji, ani zbudować jeszcze wspanialszego utworu, nieoczekiwanie muzycy Soup przysparzają nam jeszcze wspanialszych wrażeń. I tak właśnie jest w przypadku doskonałego wręcz nagrania nr 3 - „This Place Is A Dream”, po którym następuje jeszcze lepsze „Transient Days”, a zaraz po nim rozpoczyna się niosąca chyba największy ładunek emocjonalny orkiestrowa kompozycja „Memories Of An Imaginary Friend”. Palce lizać! A potem, już trochę na inną, spokojniejszą nutę rozlega się „Loralyn” – utwór z delikatną, wręcz dziecięcą melodią, jakby kołysanką, w której odbiorca przeniesiony jest do zupełnie innego muzycznego świata. I znowu historia się powtarza, bo po wybrzmieniu jego ostatnich dźwięków rozpoczyna się genialne, a zarazem najdłuższe w tym zestawie nagranie „Clandestine Eyes”. Jest tu wszystko: jest melancholia, minimalizm dźwiękowy, stopniowo dawkowany wchodzącymi raz po raz instrumentami, aż po piorunujący punkt kulminacyjny. Klimat całości utrzymany w duchu najnowszych produkcji Anathemy. Tak, „Clandestine Eyes” z całą pewnością byłby ozdobą każdej z trzech ostatnich płyt tego zespołu… No i mamy jeszcze finał płyty w postaci nostalgicznego nagrania „A Life Well Lived”. Płynie ono spokojnie, leniwie, bez zbędnego pośpiechu. Linię melodyczną budują dźwięki fortepianu, gdzieniegdzie odzywają się skrzypce, a refren podkreślony jest brzmieniem pełnego kwartetu smyczkowego. Rozwija się to wszystko powoli, jakby od niechcenia, w pewnym momencie muzyka wycisza się niemal do zera, by po chwili uderzyć potężnym, trwającym cztery i pół minuty epickim, orkiestrowym finałem. Zakończenie godne tej wspaniałej płyty.
Nie ukrywam, że jestem pod ogromnym wrażeniem muzyki z tego albumu. Myślałem, że w tym roku już nic mnie tak bardzo pozytywnie nie zaskoczy, a Norwegom i ich bezbłędnie przyprawionej „Zupie” to się udało. Przepis to zgoła znakomity. Poproszę o kolejny talerz tak smakowitej muzycznej potrawy. I choć na okładce płyty widnieje data 2013, to z wielką radością informuję, że produkt nie jest przeterminowany i – już teraz to wiem – ma on zapewnione miejsce w dziesiątce najwspanialszych tegorocznych muzycznych uczt, w których uczestniczyłem.
Aha, i jeszcze jedno. O tym, że zespół Soup do grona anonimowych (przynajmniej w ojczystej Norwegii) nie należy, świadczy fakt, że za projekt okładki płyty „The Beauty Of Our Youth” odpowiada renomowany artysta, nadworny Wilsonowy grafik – Lasse Hoile.