Jest! Nareszcie jest. Oficjalnie wydane najnowsze dzieło grupy Dream Theater. I to dodatku poszerzone o drugi krążek, na którym można znaleźć 90-minutowy film „Chaos In Progress: The Making Of Systematic Chaos” w reżyserii samego Mike’a Portnoya, a także specjalny miks całego albumu w systemie 5.1 Surround Sound.
Cóż nowego mogłem się dowiedzieć dzięki temu wydawnictwu w porównaniu z opublikowaną na MLWZ.PL kilkanaście dni temu przedpremierową recenzją „suchej” płyty? Nie jestem pod jakimś szczególnym wrażeniem dźwięku 5.1 na tej płycie, a co więcej, wydaje mi się nawet, że coś z nim jest chyba nie tak, gdyż co dynamiczniejsze fragmenty ewidentnie tłumią delikatniejsze dźwięki. Bas dudni w centralnym głośników tak, że aż głowa boli, a wokal i perkusja dochodzą do uszu cały czas z tego samego miejsca. Ale być może to tylko kwestia indywidualnych odczuć akustycznych?
Pozwólcie więc, że skoncentruję się na filmie dokumentującym pracę zespołu w studiach Avatar w Nowym Jorku, gdzie między wrześniem 2006, a lutym 2007 roku grupa Dream Theater pracowała nad finalnym kształtem swojej nowej płyty. Czego można się dzięki niemu dowiedzieć? Przede wszystkim chyba tego, że osobą absolutnie i pod każdym względem dominującą w zespole jest Mike Portnoy. Wszędzie go pełno, to on najwięcej mówi do kamery, to on decyduje o każdym najmniejszym szczególe, to on bez przerwy przynosi do studia nowe pomysły, to on podsuwa pewne rozwiązania śpiewającemu Jamesowi LaBrie. Za to James najciekawiej, bo z ogromną pasją w głosie, opowiada o samej muzyce, o tekstach poszczególnych utworów, o tym, że nie przeszkadza mu śpiewanie słów pisanych przez innych członków zespołu (poza „Prophets Of War” za część słowną płyty „Systematic Chaos” odpowiadają panowie John Petrucci (większość) i Mike Portnoy (mniejszość)), że chętnie słucha on rad i podpowiedzi odnośnie interpretacji i pewnych punktów odniesienia, które dotyczą kontekstu historii opowiadanych na płycie.
Czego jeszcze można się dowiedzieć dzięki temu dokumentowi? Na przykład tego, że na swojej gitarze John potrafi zagrać chyba każdą możliwą nutę. No, ale akurat to wszyscy wiedzą i to nie od dzisiaj. Co jeszcze? No, może to, że basista John Myung to prawdziwy milczek i praktycznie prawie w ogóle go w tym filmie nie widać. Co więcej? Może jeszcze to, że w dokumencie kompletnie nie wykorzystano osoby Paula Northfielda, który pracował z zespołem w studiu. Wielka szkoda, bo ten szacowny inżynier dźwięku (ma w swoim dorobku realizację wielu słynnych płyt z pamiętnym „Moving Pictures” grupy Rush na czele) z pewnością miałby wiele ciekawego do powiedzenia. Ale nie. Bo to Portnoy wciąż w tym dokumencie gada i gada, wydaje się, że bez przerwy uderza w swoje bębny, snuje się po studiu, udziela uwag, od czasu do czasu tylko dopuszczając do głosu i przed kamerę Johna i Jamesa.
Co jeszcze? To, że oprócz rozszyfrowanych przeze mnie Mikaela Akerfeldta i Stevena Wilsona z „surowej” wersji albumu, w finale utworu „Repentance” usłyszeć można głosy Jona Andersona, Daniela Gildenlowa, Neala Morse’a, Steve’a Hogartha, Joe Satrianiego, Steve’a Vai, Daniela Ellefsona, Chrisa Jericho i Coreya Taylora, wypowiadających żarliwe słowa żalu za popełnione życiowe błędy.
Co jeszcze? Dowiedziałem się także, że robocze wersje niektórych utworów, które później wypełniły album „Systematic Chaos” posiadały przezabawne tytuły. I tak, na przykład „In The Presence Of Enemies” było wcześniej „The Pumpkin Kingiem”, „The Ministry Of Lost Souls” nazywało się „The Schindler’s Lisp”, „Forsaken” było „Jetlagiem”, „Repentance” - „Fisheyem”, a roboczy tytuł “Prophets Of War” brzmiał „The Carpet Babies”.
To tyle. Tyle w tym nieco przydługim, półtoragodzinnym filmie. Nie chcę mówić że został on nakręcony trochę na siłę, ale jego wartość dokumentacyjną oceniłbym zaledwie na trójkę, no może trójkę z malutkim plusem. No, ale cóż... W tym całym wydarzeniu zwanym „Systematic Chaos” chodzi przecież o coś całkiem innego. Chodzi o muzykę. To ona jest najważniejsza. I trzeba przyznać, że po blisko miesięcznym wsłuchiwaniu się w dźwięki ją wypełniające robi ona coraz większe, coraz lepsze wrażenie. Podtrzymuję swoje zdanie o tym albumie: płyta „Systematic Chaos” grupie Dream Theater udała się jak mało który wcześniejszy album. A już opowieść o Heretyku i Władcy Ciemności to według mnie najprawdziwsze prog metalowe mistrzostwo świata. I to zarówno pod względem muzycznym, jak i tekstowym. Miał rację Mike Portnoy mówiąc do kamery, że John Petrucci pisząc tekst tego utworu musiał chyba łykać prawdziwe „pastylki zła”...