Zadziwiająca jest niezwykła wręcz żywotność Paula McCartneya. Co kilka lat eksploduje ona kolejnym zbiorem piosenek o niezwykłej wręcz urodzie. Wszak już od 45 lat jego kariera to pasmo wielkich sukcesów, a każda jego nowa płyta staje się niesamowitym wydarzeniem artystycznym.
Jestem zbyt młody, by pamiętać epokę grupy The Beatles, a Paulowi świadomie kibicuję dopiero gdzieś od 1977 roku. Wtedy to właśnie „odkryłem” dla siebie piosenki Beatlesów, to na nich uczyłem się pierwszych słówek angielskich, to dzięki nim zacząłem doceniać znaczenie melodii i umiejętność fenomenalnego wykorzystania do maksimum prostych środków artystycznego wyrazu. To właśnie Paul ze swoim darem pisania bezpretensjonalnych piosenek był dla mnie tym „największym” spośród Wielkiej Liverpoolskiej Czwórki. Szczęśliwie przez wszystkie kolejne lata utwierdzał on mnie w tym przekonaniu, dostarczając mnóstwa wspaniałych wrażeń regularnie wydając wspaniałe kolekcje swoich utworów najpierw ze swoją grupą Wings, a później firmując je już tylko swoim imieniem i nazwiskiem.
„Memory Almost Full” jest najnowszym dziełem mojego ulubionego ex-Beatlesa. Prace nad nim rozpoczął on jeszcze przed wydaniem swojej poprzedniej płyty „Chaos And Creation In The Backyard” (2005). Tuż po jej premierze powrócił on do skomponowanego wcześniej materiału, wyciągnął z szuflady lekko zakurzone piosenki, a potem dopisał kilka nowych utworów, dzięki czemu otrzymujemy teraz nową wspaniałą kolekcję nagrań, którą pod wieloma względami można określić mianem prawdziwego „powrotu do muzycznych korzeni”. 13 nagrań, które trwają łącznie 42 minuty jest tego pierwszą oznaką. To jakby powrót do czasów albumów „Help”, czy „Revolver”. W tekstach nowych utworów odnaleźć można szereg elementów retrospektywnych, będących nawiązaniem do czasów, kiedy Paul był jeszcze zwykłym młodym liverpoolskim chłopakiem. „Osiągnąłem już taki etap swojego życia, że często wspominam młodzieńcze lata. Gdy patrzę teraz na to, w jaki sposób powstawały piosenki na moją nową płytę, to przypomina mi się moje wspólne komponowanie z Johnem. Większość piosenek powstała w podobny sposób, jak niegdyś „Penny Lane”, czy „Eleanor Rigby”” – mówi Paul.
Faktycznie, w niektórych nagraniach na „Memory Almost Full” doszukać się można podobnych „sztuczek”, jak w starych nagraniach Beatlesów. Weźmy orkiestrowy wstęp do „Only Mama Knows”, czy nieco zakręcony i też pełen rozlicznych orkiestracji „Mr Bellamy”. Myślę, że gdyby powstały one jakieś 40 lat temu, śmiało mogłyby uchodzić dzisiaj za najprawdziwsze beatlesowskie klasyki. Zresztą wszystkie inne nagrania wypełniające płytę „Memory Almost Full” posiadają w sobie ten sam niezapomniany urok, tę magiczną melodykę, tę błyskotliwą nutkę geniuszu, którą McCartney zawsze zachwycał kolejne pokolenia słuchaczy. Mamy więc tu Paula bardzo lirycznego, nieomal cukierkowatego („Ever Present Past”), Paula śpiewającego drapieżnym, zachrypniętym głosem („Nod Your Head”, „Gratiutude”) i Paula przebojowego („Dance Tonight”, Only Mama Knows”). Na swoim nowym albumie z ogromnym wdziękiem sięga on po wszystkie środki artystycznego wyrazu, którymi raczy nas już od prawie pół wieku. Chwilami wydaje się nawet, że w chórkach słychać charakterystyczny głos jego zmarłej żony Lindy (na przykład w utworach „See Your Sunshine” i „Vintage Clothes”). Na „Memory Almost Full” Paul zmieścił nawet wiązankę złożoną z pięciu połączonych ze sobą utworów („Vintage Clothes”/”That Was Me”/”Feet In The Clouds”/”House Of Wax”/”The End Of The End”), co nie tylko przynosi zaskakujący efekt dynamicznie zmieniających się nastrojów i melodii, ale jest też w pewnym sensie nawiązaniem do programowych cyklów muzycznych, które można usłyszeć na starszych płytach grupy Wings, jak „Red Rose Speedway”, czy „Venus & Mars”.
Albumem „Memory Almost Full” Paul McCartney po raz kolejny zachwycił swoich sympatyków. Dostarczył nam dzięki niemu mnóstwa pozytywnych wrażeń, które słuchaczy zakochanych w beatlesowskiej stylistyce przyprawią o niejedną nostalgiczną łezkę. Piękna to płyta, będąca wielką sentymentalną podróżą w epokę minionych, beztroskich lat dzieciństwa. Tytuł płyty, według słów samego Paula, oddaje raczej klimat współczesnych, jakże odmiennych czasów odartych z niewinności i romantyzmu, a przepełnionych elektroniką i nieustannie krążącym wokół nas szumem informacyjnym. Tytuł zobowiązuje wręcz do tego, by pochylić się pokornie nad upływającym czasem i zmianami w środowisku, w którym przychodzi nam żyć. Tekst utworu „The End Of The End” umieszczonego pod koniec płyty „Memory Almost Full” przynosi takie oto słowa Paula:
„On the day that I dieI’d like jokes to be toldAnd stories of oldTo be rolled out like carpetsThe children have played onAnd laid on while listeningTo stories of old On the day when I dieI’d like bells to be rungAnd songs that were sungTo be hung out like blanketsThat lovers have played onAnd laid on while listeningTo songs that were sung At the end of the endIt’s start of a journeyTo a much better placeAnd a much better placeWould have to be specialNo reason to cry”.Przyznacie, że wzruszające. Smutne, ale na swój sposób bardzo optymistyczne. Lecz ani ja, ani żaden z milionów sympatyków talentu Paula McCartneya nie chcielibyśmy traktować ich jako swego rodzaju testamentu ex-Beatlesa. Wszak ma on przecież wciąż jeszcze wiele do zrobienia, ma mnóstwo nowych piosenek do napisania, mnóstwo kolejnych płyt do nagrania. Nie ukrywam, że z niecierpliwością będę czekać na następne. Równie piękne, równie wspaniałe, jak „Memory Almost Full”.