Citizen Cain's Stewart Bell - The Antechamber Of Being (Part 1)

Artur Chachlowski

Image„The Antechamber Of Being (Part 1)” to pierwsze solowe dzieło keyboardzisty i głównego kompozytora popularnej szkockiej formacji Citizen Cain, Stewarta Bella. Zagrał on na tej płycie na wszystkich instrumentach (za wyjątkiem gitary basowej – zagrał na niej David Watters), a do nagrań zaprosił czterech wokalistów: Simona Rossettiego z grupy The Watch, Arjena Lucassena z Ayreonu, Phila Allena oraz panią Bekah Mhairi Comrie. Sam też stanął za mikrofonem i wcielił się w jedną z głównych ról tej rockowej opery.

„The Antechamber Of Being” jest pierwszą częścią trylogii Bella opartej na jego marzeniach sennych i opowiada ona o chłopcu obdarzonym umiejętnością kontrolowania swoich snów, co prowadzi do tego, że rozpoczyna on funkcjonowanie w światach równoległych: realnym i wyimaginowanym. Zresztą dość zawiłej fabule tej opowieści towarzyszą osobiste przypisy Stewarta Bella uzupełniające mocno rozbudowane teksty poszczególnych kompozycji. Wszystkie one, wraz z oprawą graficzną też autorstwa Bella, znalazły się w grubej książeczce płyty „The Antechamber Of Being”. Gęsto zapisane teksty zajmują w sumie 28 stron, a muzyki na srebrnym krążku mamy dokładnie 73 minuty i 58 sekund. Opasłe to dzieło i jak zwykle w przypadku muzyki „okołocitizencainowej” sprawiające niestety wrażenie mocno przegadanego…

Zresztą w ogóle - zgodnie ze znanym powiedzeniem, niedaleko pada jabłko od jabłoni - solowy album Bella jako żywo przypomina doskonale znane płyty jego macierzystej formacji. Jedynym novum są tu może odrobinę bardziej zaakcentowane elementy prog metalu. Ale nie jest ich zbyt wiele. To co wyróżnia tę płytę na tle produkcji Citizen Cain, to różnorodność wokalna. Aż pięć głosów to nie to samo, co sam jeden Cyrus. Zresztą Simone Rossetti, którego jest na tym albumie najwięcej, jako żywo barwą swego głosu przypomina wokalistę Citizen Cain. Ale nie to jest najważniejsze.

Najważniejsza jest muzyka. A ta na płycie Stewarta Bella podzielona jest na 7 części, które stanowią jedną zamkniętą całość. Utwory płynnie przechodzą jeden w drugi, a płyty słucha się właściwie jako jednego długiego (bardzo długiego! Przypominam, całość trwa blisko 74 minuty!) utworu.

„The Antechamber Of Being” to album, który wymaga sporej cierpliwości. Dużo na nim słów, dużo muzyki, sporo się tu dzieje, percepcja odbiorcy bez przerwy atakowana jest przez przeogromną liczbę różnorakich bodźców. Całość sprawia wrażenie jednego wielkiego soniczno-słownego przepychu. Dużo tu dźwięków, sporo wokalnych dialogów, nieustannie zmienia się tempo narracji, a epickie partie instrumentalne przez cały czas ścigają się tu z wielopiętrowymi partiami wokalnymi.

Tytuły, podtytuły, kolejne części poszczególnych utworów, powracające tematy, oznaczone numerami kolejne rozdziały poszczególnych kompozycji… Trudno się w tym wszystkim połapać i trudno nad wszystkim zapanować. Dużo tu skomplikowanych struktur i programowej kompleksowości. Właściwie we wszystkim – w muzyce, tekstach i oznaczeniach kolejnych fragmentów tego wydawnictwa – panuje formalny nieład, cechujący się niemożliwą do ogarnięcia złożonością. Myślę, że dla wielu ta płyta okaże się zbyt trudna w odbiorze. Wielu pewnie zniechęci się już po pierwszym czy drugim przesłuchaniu. Bo to album z gatunku takich, które trudno ogarnąć za jednym razem. Ba, w ogóle trudno go ogarnąć w całości. Proponuję zmierzenie się z nim słuchając jego pojedynczych części. Przedzieranie się przez ten album małymi kroczkami ma swój sens. Ale i tak praktycznie każda z kolejnych kompozycji to kilkanaście minut podzielonej na kilka rozdziałów muzyki, którą jedni nazwą wielkim i nudnym sonicznym chaosem, a inni fascynującym progrockowym muzycznym barokiem. 

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!