Pamiętacie grupę Unitopia? Ta popularna australijska progresywna formacja rozpadła się kilka lat temu. Choć po cichu mówi się, że to tylko czasowe zawieszenie działalności, gdyż dwaj liderzy grupy – Mark Trueack i Sean Timms – postanowili przez pewien czas od siebie odpocząć. Jak będzie w rzeczywistości? Zobaczymy.
Życie nie zna próżni i pierwszy z wymienionych panów powołał do życia zespół o malowniczej nazwie, po trosze nawiązującej do macierzystej formacji – United Progressive Fraternity. Pociągnął za sobą współpracowników z Unitopii (gitarzystę Matta Williamsa oraz dwóch perkusistów Tima Irrganga i Davida Hopgooda), dokooptował do składu znanych w świecie progresywnego rocka artystów: Guya Manninga (k, g), Dana Marsha (bg) i Marka Arnolda (sax) i nagrał w tym składzie album „Fall In Love With The World”. Mało tego, zaprosił do nagrań dwie ikony muzyki artrockowej: Steve’a Hacketta i Jona Andersona. Wprawdzie na tym trwającym ponad godzinę albumie udział obu gwiazd jest dość marginalny (choć solo wykonane przez Hacketta na nylonowych strunach gitary w „Travelling Man” to prawdziwe muzyczne cudeńko), ale ich udział w tym przedsięwzięciu świadczy o renomie, jaką Mark Trueack cieszy się w środowisku i dobrze rokuje w sprawie przyszłości jego nowego zespołu.
Album „Fall In Love With The World” to kawał dobrej, zagranej na luzie i z prawdziwym polotem muzyki. Muzyki z niesamowitym wręcz wykopem. Z pewnością zawartość płyty nie zawiedzie sympatyków twórczości Unitopii, a jeden z najlepszych i najbardziej rozpoznawalnych głosów w świecie prog rocka, bo takim właśnie Trueack jest obdarzony, powoduje, że skojarzenia z tym właśnie zespołem rodzą się same i to już od pierwszego dźwięku. Pod względem stylistycznym też jesteśmy na podobnych, „Unitopijnych” terytoriach…
Całość otwiera kilkuminutowy wstęp „Overture”, z którego wyłania się pierwszy właściwy utwór – „Choices”. Zespół United Progressive Fraternity od razu wiesza poprzeczkę wysoko i jednoznacznie daje znać słuchaczom jakiej muzyki należy spodziewać się na reszcie albumu. Chwilę potem następuje chyba najlepsza kompozycja na płycie – „Intersection”. Dużo się w niej dzieje, klimaty zmieniają się jak w kalejdoskopie, tempo raz zwalnia, raz przyśpiesza, melodyjny refren („hello, hello…”) momentalnie wpada w ucho, saksofony i klarnet bez przerwy szaleją gdzieś w tle, a finałowa solówka na gitarze jest prawdziwą wisienką na tym muzycznym torcie. Dwie kolejne kompozycje – „The Water” (to w niej można usłyszeć Jona Andersona) i „Don’t Look Back” to także solidne artrockowe numery, ale największą atrakcją albumu jest ponad 20-minutowa kompozycja „Travelling Man (The Story Of Eshu)”. To prawdziwe magnum opus tego wydawnictwa i zarazem jedna z najlepszych suit (tak, suit – składa się ona bowiem z wielu części i segmentów, które niczym klocuszki układają się w fascynującą, wielobarwną i wielowątkową konstrukcję), jakie ukazały się na progrockowych płytach w bieżącym roku. Efektowny, nieco motoryczny motyw przewodni tego utworu na długo zapada w pamięć. Już z powodu tej jednej kompozycji trzeba ten album ocenić bardzo wysoko.
A to przecież jeszcze nie koniec. Zakończenie płyty „Fall In Love With The World” stanowią jeszcze dwa bardzo dobre utwory. Pierwszy z nich to balladowa kompozycja tytułowa z przepięknym i mądrym tekstem i jeszcze piękniejszym przesłaniem, a drugi to – kolejny bardzo mocny punkt programu płyty – „Religion Of War”. Jest to świetny, zagrany z klasą i rozmachem chwytliwy numer. To takie niesamowicie finezyjne zakończenie płyty z prawdziwym rockowym przytupem.
Na koniec tego, zdaję sobie sprawę, że trochę laurkowego łańcuszka superlatyw, które zamieściłem powyżej, muszę wspomnieć jeszcze o produkcji. Słucha się tej płyty z niekłamaną przyjemnością. Czyste, miękkie i wysublimowane brzmienie czynią muzykę zawartą na płycie „Fall In Love With The World” prawdziwą ucztą dla uszu…
P.S. O tym, że United Progressive Fraternity nie jest rachitycznym i jednorazowym projektem z dalekich Antypodów świadczy fakt, że zespół ruszył właśnie w trasę koncertową po kilku krajach Starego Kontynentu (niestety, zespół nie zawita do Polski), a także jego występ pod koniec września w amerykańskim Phoenix na Summer Ends Festival, gdzie formacja Marka Trueacka podobno przyjęta została wręcz entuzjastycznie.