Tą dżdżystą, mglistą i coraz bardziej chłodną jesienią sypnęło dobrymi płytami. O wielu pisałem ostatnio dość szczegółowo, dlatego też o wypuszczonym właśnie na rynek nowym krążku amerykańskiego zespołu Salem Hill zaledwie kilka słów, lecz treściwych i na temat.
Po pierwsze, album ten posiada aż dwa tytuły. I właściwie aż dwie okładki. W podstawowej postaci nosi on tytuł „The Unseen Cord”, lecz po umiejętnym rozłożeniu książeczki ukazuje się alternatywna wersja: „Thicker Than Water”. Czemu ma służyć takie rozwiązanie? Tego nie wiem. Wiem za to, że jest to już dziewiąty album w dorobku tej formacji (recenzje kilku poprzednich znajdziecie w dziale RECENZJE) i że słucha się go bardzo dobrze, bo nie od dziś wiadomo, że Salem Hill, jak mało który z funkcjonujących obecnie wykonawców spod znaku progresywnego rocka, potrafi łączyć walor kompleksowości swojej muzyki z jej niezwykle urokliwą melodyjnością. Tak jest też w przypadku nowej płyty.
Po drugie, album został skomponowany i nagrany przez Salem Hill w klasycznym czteroosobowym składzie: Patrick Henry (bg), Kevin Thomas (v, dr), Michael Dearing (v, bg, g, k) oraz udzielający się ostatnio w grupie Glass Hammer Carl Groves (v, g, k). Dzięki temu muzyka jest zwarta, zagrana bez zgrzytów, niedociągnięć i niedoróbek. Profesjonalizm w każdym calu. Warte podkreślenia jest to, że w zespole jest aż trzech świetnych wokalistów. Wszyscy grają i śpiewają wręcz bezbłędnie.
Po trzecie, program tego długiego (70 minut z sekundami!) albumu wypełnia siedem kompozycji. Ich długość rozciąga się od 5 do 9 minut, ale finałowa kompozycja „Noon” to już trwające blisko pół godziny wielowątkowe dzieło o mocno artystycznym zadęciu i wymagające sporego skupienia przy słuchaniu. Zespół czerpie jak może z dobrych tradycji amerykańskiego rocka, ale i umiejętnie wpuszcza też w swoje produkcje trochę europejskiego pierwiastka. O czym są poszczególne piosenki? Miało być krótko i treściwie, więc odsyłam na stronę internetową zespołu. Tam znajdziecie niezbędne wyjaśnienia.
Po czwarte wreszcie, już powoli podsumowując, „The Unseen Cord / Thicker Than Water” to album dobry, chwilami wręcz bardzo dobry, mogący przynieść mnóstwo satysfakcji przy słuchaniu. Spodoba się on wszystkim miłośnikom melodyjnego rockowego grania z wyraźnymi ciągotkami w stronę artrockowych, a nawet symfonicznych brzmień. Echa muzyki Spock’s Beard, Crystal Vision, Yes, Steely Dan – te i mnóstwo inspiracji znajdziecie na tej płycie. Na płycie, która być może nie jest najlepszą w dyskografii Salem Hill (za taką uważam nieprzerwanie od 1998 roku album „The Robbery Of Murder”), ale wstydu Amerykanom z całą pewnością nie przynosi. No i co jeszcze ważne, swoją delikatną melancholią idealnie wpasowuje się w okoliczności przyrody panujące aktualnie za oknem. Najlepsze momenty? Oczywiście epicki, a zarazem oniryczny „Noon” oraz mój ulubiony, piękny, choć ckliwy do łez „Butterfly”. Lecz godna uwagi i rekomendacji jest cała muzyczna zawartość tego albumu.