Całkiem niedawno w świecie szkockiego progresywnego rocka doszło do zaskakującego mariażu. Założyciel i wieloletni lider grupy Abel Ganz, pianista Hew Mongomery, czuł, że droga jaką podąża jego zespół zmierza w zupełnie innym kierunku, niż sobie wymarzył (najlepszym tego przykładem był ubiegłoroczny album Abel Ganz „Delusions Of Grandeur” nagrany już bez Montgomery’ego, na którym dało się zauważyć wyraźną stylistyczną woltę tego zespołu). Kilka lat temu, po jednym z frustrujących dla niego koncertów w rodzinnym Glasgow, postanowił opuścić zespół, z którym był związany od 1982 roku i zaczął komponować muzykę dla swojego nowego projektu.
Jego ostateczny kształt wypracowywał się długo. Najpierw Hew, wciąż mocno zafascynowany progresywno-rockowym brzmieniem, spotkał gitarzystę Andrew Younga, który podzielał jego muzyczne preferencje i wraz z nim oraz z coraz częściej dołączającym do nich na próbach wokalistą innej artrockowej szkockiej formacji Comedy Of Errors, Joe Cairneyem, zaczęli komponować materiał oparty na długoletniej fascynacji Montgomery’ego okresem zimnej wojny.
Inspiracją do tekstów utworów, które złożyły się na program wydanej 2 lutego płyty zatytułowanej „Heavy On The Beach”, stał się słynny amerykański film „On The Beach” (znany w Polsce pod tytułem „Ostatni brzeg”) w reżyserii Stanleya Kramera z Gregory Peckiem w głównej roli kapitana Dwighta Towersa. Akcja filmu osadzona jest w zimnowojennym świecie zniszczonym przez wojnę atomową, w którym chmura radioaktywnego pyłu zmierza do ostatniego nieskażonego promieniowaniem kontynentu – Australii, dokąd zmierza cudem ocalona amerykańska łódź podwodna…
Zespół, któremu na cześć heroicznej wyprawy kapitana Towersa nadano nazwę Grand Tour, obok wspomnianych już Hew Montgomery’ego (k, bg) i Joe Cairneya (v) tworzą jeszcze: perkusista Comedy Of Errors, Bruce Levick, oraz były gitarzysta tej formacji, Mark Spalding, który w ostatniej chwili zastąpił Andrew Younga. Jak więc widać, mamy do czynienia z ciekawym połączeniem sił dwóch czołowych szkockich artrockowych grup Abel Ganz i Comedy Of Errors. A co w wyniku tej osobliwej syntezy otrzymaliśmy pod względem muzycznym?
Stylistycznie jesteśmy dokładnie tam, gdzie możemy sobie wyobrazić skrzyżowanie brzmień obu tych zespołów. Na płycie „Heavy On The Beach” od początku do końca mamy do czynienia ze stylowym, rzekłbym klasycznym neoprogresywnym rockiem z dominującymi syntezatorowymi brzmieniami instrumentów klawiszowych często zahaczającymi o orkiestrowy rozmach. To efekt wszechobecnych dźwięków melotronu, moogu i organów Hammonda. To Hew Montgomerry i jego gra są przez cały czas w centrum uwagi. Drugim ważnym pozytywem jest charakterystyczny, łatwo rozpoznawalny (a przy tym niezwykle przyjemny w odbiorze) wokal Cairneya. Kto zna grupę Comedy Of Errors, ten wie o czym mówię. Jego wokalne popisy, które skądinąd są atutem muzyki Grand Tour, po jakimś czasie stają się, paradoksalnie, minusem. Dlaczego? Raz, że je go obecność moim zdaniem za bardzo upodabnia Grand Tour do Comedy Of Errors, a dwa, bo… jest go na tej płycie po prostu za dużo. Szkoda trochę, że w muzyce Grand Tour nie pozostawiono trochę więcej przestrzeni na partie instrumentalne i nie pozwolono na coś więcej pozostałym instrumentalistom. Bo gdy Grand Tour wchodzi już na typową ścieżkę instrumentalną, a dzieje się to w jedynym utworze bez śpiewanego tekstu, „Little Boy And The Fat Man”, od razu gra zespołu zaczyna świecić zupełnie innym, jakby ciut jaśniejszym blaskiem. Nie ukrywam, że wspomniany przed chwilą instrumental należy do moich ulubionych fragmentów tego wydawnictwa. Innym jest przepiękny początek płyty: z zupełnej ciszy wyłaniają się organowe fanfary, w których orkiestrowy klimat dołącza się subtelny bas i mocne pociągnięcia strun gitary. A chwilę później Joe Cairney swoim spokojnym, aksamitnym głosem śpiewa: „Here I am sitting all alone, down on the beach. No one to reach out a friendly hand. Just the empty sand. I can’t believe this is how it was planned…”. To początek otwierającego płytę utworu “It’s Come To This”, który stanowi wspaniałe pięciominutowe wprowadzenie w atmosferę całego albumu. Z nagrania tego wyłania się „The Grand Tour (Part 1)” – kolejny bardzo mocny punkt programu płyty „Heavy On The Beach”.
Zresztą obiektywnie rzecz ujmując, nie ma na tym krążku słabego nagrania. Wszystkie są dobre. Są spójne, powiązane ze sobą i to nie tylko pod względem literackim. Każdy w pojedynkę stanowi ważne ogniwo tego misternie skonstruowanego i dobrze rozwijającego się konceptu. Po czterech pierwszych utworach („It’s Come To This”, „The Grand Tour (Part 1)”, „Time Runs Out” i „The Horn Of Plenty”), które stanowią przejrzystą ekspozycję opowiadanej historii, oraz po wspomnianym instrumentalu „Little Boy And The Fat Man” mamy w dalszej części albumu trzy kompozycje–mamuty: „On The Radio”, „Heavy On The Beach” oraz „The Grand Tour (Part 2)”. Każda z nich to kilkanaście minut wspaniałego epickiego grania o wyraźnie neoprogresywnym (traktuję to jako pozytyw!) zabarwieniu. Każda z nich może być uznana za prawdziwie magnum opus tego albumu. Albumu, który uważam za jedną z najprzyjemniejszych niespodzianek, które mogły się nam w przytrafić na samym początku nowego roku.
Nie ukrywam, że stawiam przy tytule „Heavy On The Beach” dużą gwiazdkę po to, by za 11 miesięcy nie zapomnieć o tym wydawnictwie w kontekście najważniejszych płyt 2015 roku. Nie, nie jest to album bez wad. Zaliczę do nich brak zwięzłego, chwytliwego nagrania, które na swój sposób mogłyby być określone jako „radio-friendly” i tym samym pomóc w podlansowaniu tej płyty wśród mas, oraz zbyt małe zróżnicowanie melodyczne poszczególnych utworów, co z obiektywnie rzecz biorąc bardzo dobrych kompozycji czyni przyjemną dla ucha, ale nierzucającą na kolana „uśrednioną masę krytyczną”. Album jest też chyba za długi. 74 minuty to jakby ciut za dużo. No i trochę za dużo tu i ówdzie jest Cairneya. Ale to niewielkie wady. Właściwie to „wadki”. Bo całość materiału na „Heavy On The Beach” broni się znakomicie. Lubię tę płytę i jestem pewien, że spodoba się ona wielu słuchaczom. Mamy więc oto pierwszego ważnego „newcomera” (choć złożonego z doświadczonych muzyków) AD 2015.