Ta płyta to cudowny prezent na minioną Gwiazdkę podarowany przez jeden z najciekawszych zespołów grających muzykę określaną jako neoprogresywny rock. Pallas to jeden z zespołów z tzw. „wielkiej piątki”, która w latach 80. odcisnęła olbrzymie piętno na odradzającej się jak feniks z popiołów scenie progresywnej. Obok Marillion, IQ, Twelfth Night oraz Pendragon, również Pallas stworzył bezpieczną bazę dla dalszego rozwoju tej muzyki. Ta „wielka piątka” poruszyła ogromną lawinę pasjonatów gotowych do osobliwej progresywnej sztafety zapoczątkowanej jeszcze pod koniec lat 60. Ten maraton ciągle trwa. Zmieniają się trendy, mijają epoki, a rock progresywny ma stałych i wiernych, a co najważniejsze – świadomych własnych wyborów fanów. Na przełomie lat 80. i 90. jak grzyby po deszczu powstawały i upadały zespoły muzyczne, które z mniejszym lub większym powodzeniem dodawały blasku tej muzyce. A co się stało z tą „wielką piątką”? Marillion wciąż zachowuje świeżość brzmienia, poruszając się sprawnie w artrockowej estetyce, Pendragon z powodzeniem utrzymuje raz obrany kurs, skomplikowane dzieje Twelfth Night przyczyniły się do otoczenia zespołu kultem, IQ wyrósł na zdecydowanego lidera, zachowując jednocześnie świeżość i czystość gatunku, natomiast Pallas wbrew wszelkim życiowym przeciwnościom radzi sobie bardzo dobrze. Jedyny żal, jaki mam do zespołu i wyleję go na samym początku, to z powodu tego, iż Pallas jest mało aktywny w porównaniu ze swoimi kolegami po fachu. Mamy jednak nową płytę zespołu Pallas zatytułowaną „Wearewhoweare” i to jest olbrzymi powód do radości.
Było wielu, którzy wieszczyli rychły upadek grupy, kiedy decyzje o jej opuszczeniu podjął Alan Reed. Nie da się ukryć, że ten Niziołek o wielkim sercu i oryginalnym głosie kojarzył się nierozerwalnie z zespołem, był jego wizytówką. Wydana na początku 2011 roku płyta „XXV”, nagana już z nowym wokalistą Paulem Mackie’em, przysporzyła mi sporego zakłopotania. Moim zdaniem to lekko nieudany album sprawiający wrażenie siłowania się muzyków z nowym wokalistą, a samego wokalisty z nową rzeczywistością. Jak na wysoką poprzeczkę, jaką przed laty zespół Pallas sobie postawił, to „XXV” zdaje się być albumem bez wyrazu. Natomiast zupełnie inaczej jest z „Wearewhoweare”. Paul Mackie zadomowił się w zespole, a brzmienie Pallas stało się znów wyraziste, nasycone lekko mrocznym klimatem, jakby skrywało jakąś tajemniczą zagadkę. Taki Pallas lubię najbardziej.
Album otwiera kompozycja „Shadow Of The Sun”. Utwór utrzymany w klimacie dawnych, nieco patetycznych kompozycji w stylu „For The Greater Glory” z rozbudowanymi partiami klawiszy w roli głównej. Prawdziwą perłą na tym albumie jest nastrojowa, a jednocześnie głęboko brzmiąca kompozycja „New Life”. To kojące pięć minut niezwykle wyważonej, bardzo spokojnej muzyki, niezmąconej zbędnymi ozdobnikami. W tym utworze prócz dźwięków znaczącą rolę odgrywa cisza zawarta między nimi. To ona tworzy ową niezmierzoną głębię tej kompozycji. Reszta albumu niczym nie odbiega od wyżej wymienionych utworów. Jednym tchem można wymieniać: klasyczny dla Pallas „Harvest Moon”, „Dominion”, w którym Paul śpiewa z manierą wokalisty zespołu Muse czy „Wake Up Call” – również utrzymany w duchu klasycznego Pallas.
Warto zwrócić uwagę na dwa utwory zamykające ten album: „In Cold Blood” oraz „Winter Is Comming”. Stanowią one doskonały finał tej muzycznej wyprawy. Pierwsza z nich to delikatna miniatura muzyczna stanowiąca swoistą uwerturę do podniosłego, ale nie przesadnego w swojej istocie zakończenia.
Jeśli ktoś szuka na nowej płycie Pallas piosenki na singla, będzie srodze zawiedziony, gdyż nawet „New Life” pozornie nadający się do tej roli przepadłby w gąszczu hałaśliwych i zgrzytających nagrań. Nikt nie dostrzegłby jego piękna. „Wearewhoweare” to bardzo homogeniczna, wręcz hermetyczna całość wymagająca od słuchacza skupienia i zaangażowania, wczytania się w teksty, które jak zawsze w twórczości Pallas odgrywają ogromną rolę. „Wearewhoweare” nie przyciągnie odbiorcy spektakularnymi fajerwerkami, błyskotliwymi popisami solowymi, raczej zainteresuje go formą osobliwego muzycznego opowiadania. Takie też wrażenie odnoszę za każdym razem, kiedy sięgam po jakąkolwiek płytę Pallas. Za każdym razem wydaje mi się, że zespół coś mi chce opowiedzieć: o dawnych cywilizacjach, wojnach, podbojach, historycznych wydarzeniach, miłości, słońcu, przyrodzie. Każdy z albumów Pallas ma tę właściwość muzycznego słuchowiska.
Nad muzyką na „Wearewhoweare” nie ma co się specjalnie rozpisywać. To solidnie zagrany rock progresywny mający mocne korzenie w starszej i nieco młodszej artrockowej estetyce. Wyróżnić jednak trzeba bardzo harmonijne i pełne brzmienie zespołu, w którym żaden z instrumentalistów nie wysuwa się na pierwszy plan. Brzmienie Pallas to mozolnie zbudowana mozaika z wielu elementów słyszalnych dla wyczulonego ucha dopiero po kilku przesłuchaniach. Słuchanie tak zbudowanej muzyki daje niebywale dużo duchowej rozkoszy oraz przysparza wielu emocji. Dla wiernych fanów muzyki Pallas, którzy muszą mieć „wszystko”, zespół przygotował za cenę ok. 8 funtów dodatkowy album „Itiswhatitis”, na którym znalazły się instrumentalne aranżacje utworów z płyty „Wearewhoweare” oraz kilka demówek.
Swój najnowszy krążek zespół Pallas nagrał w składzie: Paul Mackie – śpiew, Graeme Murray – gitara basowa oraz śpiew, Niall Mathewson – gitary, Ronnie Brown – instrumenty klawiszowe (będące w mojej opinii filarem i istotą jestestwa Pallas), Colin Fraser – perkusja oraz śpiew.
Album „Wearewhoweare” to jedna z jaśniejszych pozycji na artrockowym firmamencie. Wydaje mi się, że już mało pozostało zespołów grających klasycznego neoprogresywnego rocka z takim powodzeniem jak Pallas, IQ czy chociażby nasze rodzime Millenium. Wielu skręciło w inne progresywne okolice, podążając za Dream Theater, Anathemą czy Stevenem Wilsonem. Zasłuchując się w wiele gatunków muzyki i szukając w nich inspiracji oraz natchnienia, cenię sobie tak pojętą wierność stylistyce. Nowa płyta Pallas dała mi najzwyczajniej w świecie dużo radości. Ta muzyka przynosi wieczorne ukojenie oraz uspokojenie skołatanej głowie po ciężkim dniu. Zapewne przypadnie do gustu tym, którzy pamiętają świetlane lata neoprogrocka.